To jest historia dwóch dziewczyn, które wyjechały na ferie i nie spodziewały się, że w kurorcie narciarskim przeżyją niezapomnianą przygodę ze swoimi idolami. Co może się stać, gdy niespodziewanie utknie się na wyciągu z dwójką sławnych bliźniaków? Przekonajcie się sami...
piątek, 31 maja 2013
84. Obiecuję
-Tom, gdzie ty mnie ciągniesz do jasnej
cholery?! – byłam załamana. Przez totalne bałaganiarstwo mojego faceta (a Zuzka
narzeka, że to ja jestem niezorganizowana!) właśnie spóźniłam się na jedyny
tego dnia samolot do Polski. Jestem pewna, że moja przyjaciółka szybuje gdzieś
tam teraz w przestworzach i zastanawia się, co się ze mną dzieje. A ja właśnie
błąkam się po lotniku i jestem ciągnięta nie mam pojęcia gdzie. Tom mówi, że
wpadł mu do głowy jakiś genialny plan, ale już nauczyłam się nie do końca
wierzyć w te jego niesamowite pomysły. Wiadomo, że powinnam skakać ze
szczęścia, że w skutek nieszczęśliwego przypadku mogę spędzić jeszcze choć
trochę czasu z mężczyzną moich marzeń, ale mimo wszystko wolałabym teraz
siedzieć wygodnie na pokładzie jakiejś wielkiej maszyny i wysłuchiwać
niezliczonych opowiadań Zuzy o tym, jaki to Bill jest przystojny, cudowny,
niesamowity i tak dalej.
-Już prawie jesteśmy, nie denerwuj się
– uspokoił mnie, po czym wykonał jakiś tak krótki telefon, że prawie nic nie
zrozumiałam z jego niemieckiego słowotoku, wychwytując tylko pojedyncze słowa
jak ,,bagaż” , ,,inny samolot” i ,,zmiana kursu”.-Tom, jaka zmiana kursu?! – krzyknęłam, kiedy tylko odłożył słuchawkę
-Kochanie, więcej zaufania, dobrze? wszystko mam przemyślane, spokojnie – nie wiem jak mogłam być spokojna, ale stwierdziłam, że mimo wszystko spróbuję. Szliśmy więc tak jeszcze przez chwilę, skręcając w coraz mniejsze korytarze, aż wreszcie doszliśmy do wielkich drzwi z napisem ,,loty prywatne”. I wtedy zaczęłam rozumieć…
-Kaulitz, stój. – pociągnęłam go za rękę, żebyśmy się zatrzymali – Ty chyba nie planujesz lecieć do Los Angeles przez Polskę!
-No i przejrzałaś mnie – mrugnął do mnie porozumiewawczo, jednocześnie usiłując wznowić marsz w kierunku hali prywatnych odlotów
-Ale jak… Nie zgadzam się, rozumiesz?! – wreszcie stanął zrezygnowany i spojrzał mi prosto w oczy
-Maja, o co ci chodzi?
-Po pierwsze, Polska jest zupełnie w innym kierunku, po drugie, nawet sobie nie chcę wyobrażać ile taka zmiana kursu kosztuje, a po trzecie…
-To czasem mogłabyś przestać marudzić i mi zaufać – i skutecznie uniemożliwił mi dalsze narzekanie, składając na moich ustach namiętny pocałunek. Oczywiście poddałam mu się bez walki, więc mój gitarzysta jak zwykle dostał to, czego chciał (muszę zdecydowanie popracować nad asertywnością).
-Ale…
-Chodź, skarbie – i, tym razem bez protestów, znów zaczęliśmy iść przed siebie, by po jakichś pięciu minutach znaleźć się na podkładzie najbardziej luksusowego samolotu, na jakim kiedykolwiek w życiu byłam, a jaki spotyka się tylko w amerykańskich filmach. I nie miało to nic wspólnego z tanimi liniami lotniczymi, którymi podróżowałyśmy z Zuzką. Naszym oczom ukazali się pozostali członkowie Tokio Hotel, z czego dwóch właśnie urządzało sobie bitwę na żarcie, a jeden siedział przy oknie (chyba myśląc), wzdychając melancholijnie i patrząc w dal. Ktoś tu za kimś tęskni. Kiedy młodszy Kaulitz nas zobaczył, najpierw zrobił wielkie oczy, a potem jeszcze bardziej pogrążył się w depresji, widząc mnie, kiedy on już musiał rozstać się z moją przyjaciółką… Swoją drogą, jestem bardzo ciekawa czy coś z tego ich związku będzie. Na dłuższa metę, nie sądzę.
-No no no, kogo my tu mamy… – odezwał się Georg, zręcznie uchylając się przed lecącym ze strony Gustava chipsem
-Spieprzaj łaskawie i wróć do zajęć na swoim poziomie intelektualnym, co? – ku mojej radości widziałam, że Tom nie chce zmarnować ani chwili, która możemy spędzić razem
-Oho, widzę ktoś się drażliwy zrobił… - włączył się Gustav
-No już nawet zażartować nie możnaa….! – basista ledwo mógł dokończyć zdanie, gdyż tym razem już oberwał paluszkiem, więc dwaj muzycy przestali zwracać na nas jakąkolwiek uwagę, zajmując się z powrotem swoimi problemami. Podczas, gdy Tom musiał na chwilę mnie zostawić (obiecując przy tym, że wróci dosłownie za minutę i prosząc, bym zajęła dość oddalone miejsce) ja podeszłam do jego młodszego brata, chcąc chociaż trochę podnieść go na duchu. usiadłam więc koło wokalisty, niezbyt skłonnego do rozmowy
-Hej
-O, Majka – spojrzał na mnie lekko nieobecnym wzrokiem – Nie widziałem cię…
-Bill, ogarnij się chłopcze. Ja wiem, jest ciężko, ale weź ty się w garść wreszcie….
-Łatwo ci mówić…
-jakbyś nie zauważył, zaraz będę w dokładnie takiej sytuacji jak ty. Ale są czaty, telefony, masz kasy jak lodu, więc możecie się spotykać kiedy tylko chcecie… uwierz mi, będzie dobrze… - i kiedy już chciałam odejść, nagle złapał mnie za rękę, zmuszając do zatrzymania się
-Ale powiedz mi… Czy tam w Polsce… Jest ktoś…?
-A… O to ci chodzi… - czyli do tego wszystkiego dochodziło, że był o Zuzkę zajebiście zazdrosny – Spokojnie. Wierz mi, nie ma nikogo, a odkąd cię poznała mogę się założyć, że będzie skreślać dni w kalendarzu do kolejnego spotkania i na krok się bez telefonu nie ruszy… - w tej chwili za plecami wokalisty zobaczyłam Toma, który dość jednoznacznie dawał mi do zrozumienia, że pora zakończyć dyskusję – No, głowa do góry – na te słowa posłał mi dość marnie przekonujący, słaby uśmiech, a ja wyminęłam go i doszłam do Toma, który rozsiadł się wygodnie w fotelu po drugiej stronie pokładu. Kiedy podeszłam, gitarzysta wyciągnął rękę, a ja już po chwili znalazłam się na jego kolanach.
-Wiesz, że powinnam właśnie usiąść obok i grzecznie przypiąć się pasami?
-A wiesz, ile mnie to obchodzi? – i nasza rozmowa na jakiś czas się urwała. Siedzieliśmy tak razem, szybując w przestworzach, przytuleni do siebie, a ja zastanawiałam się, dlaczego z Austrii do Polski musi być do cholery tak blisko?! Myślałam też nad wieloma innymi rzeczami. Przecież Tom Kaultiz znany jest jako kobieciarz i bajerant. Wiem przecież, że przez te dwa tygodnie było super, że spędziliśmy tyle cudownych chwil, że… że się zakochałam. Zakochałam się w facecie, o którym krąży opinia, że nie przepuści żadnej imprezy, bez wyrwania jakiejś laski… I właśnie nad tym myślałam. Czy to ma szanse przetrwać…? Czy jest możliwe, żeby się zmienił? Dla mnie? W sumie podczas lotu niewiele rozmawialiśmy, starając się jednak jak najbardziej wykorzystywać te chwile. I kiedy akurat Tom zaczął opowiadać jakieś niestworzone historie na temat swojego młodszego brata, naszych uszu dobiegł komunikat oznajmiający, że jesteśmy w Polsce i pasażerowie, którzy wysiadają, mają przygotować się do opuszczenia pokładu, gdyż samolot nie ma pozwolenia na zbyt długie przebywanie na lotnisku. Znaczyło to mniej więcej tyle, że z tego samolotu wysiądę tylko ja. Spojrzałam na swojego ukochanego, a w jego oczach dostrzegłam ten sam ból i smutek, który sama czułam. Bez słowa wstałam z jego kolan i pozbierałam swoje rzeczy, kątem oka widząc pozostałych członków zespołu, którzy jednak chyba postanowili nie zakłócać nam pożegnania, więc po chwili zniknęli z zasięgu mojego wzroku. Wylądowaliśmy. Nadszedł czas pożegnania. Kiedy znalazłam się blisko wyjścia, gitarzysta podszedł do mnie i objął mnie w talii, a ja zatonęłam w spojrzeniu jego kasztanowych oczu obiecując sobie, że nie będę płakać
-Obiecaj mi coś… - zaczął
-Zależy, o co chodzi… - chciałam przybrać żartobliwy ton, nie chcąc okazać wzruszenia, jednak w głębi duszy wiedziałam, że w tej chwili zgodzę się an wszystko, o co tylko mógłby mnie poprosić
-Obiecaj, że zrobimy wszystko, żeby te dwa tygodnie nie okazały się tylko snem, żeby… żeby to przetrwało – Tom patrzył prosto na mnie, a ja nie mogłam uwierzyć w słowa wypływające z jego ust. Może faktycznie wszystko się ułoży?
-Jak możesz wątpić, że w ogóle… - głos jednak łamał mi się od łez. – Ja…
-Hej, skarbie, nie płacz – otarł moje łzy opuszkami palców, jednocześnie jego twarz znalazła się tylko kilka centymetrów od mojej
-Ja… - wzięłam głęboki wdech – Obiecuję – wyszeptałam, po czym nasze usta po raz ostatni złączyły się w namiętnym pocałunku. Jednak już po chwili byliśmy zmuszeni oderwać się od siebie, a ja sama opuściłam pokład samolotu, by powrócić do rzeczywistości.
wtorek, 7 maja 2013
83. Bieg.
-Giń zielona świnio…! – powiedziałem
sam do siebie, usiłując wystrzelić czerwonego Angry Birdsa prosto w natarczywą
zieloną świnię. Zostałem w pokoju całkiem sam, gdyż mój nadpobudliwy brat
histeryk już jakiś czas temu zaczął totalnie panikować, że spóźni się na
samolot, nie będzie mógł pożegnać się ze swoją dziewczyną, bla bla… Ale tak z
drugiej strony to zdumiewa mnie fakt, że ten bezmózgi imbecyl zdołał przekonać
do siebie Zuzę, która na marginesie wcale do głupich i brzydkich nie należała. Oczywiście
od zawsze miałem podzielną uwagę, więc z jednej strony grając na swoim
telefonie, a z drugiej rozmyślając o tym dziesięć minut młodszym osobniku,
minęło dość sporo czasu. Kiedy od niechcenia zerknąłem na zegarek stojący koło
mojego łóżka.. – Ożesz fuck!!! – Samolot Majki odlatuje za jakąś godzinę, nasz
też niewiele później, moje rzeczy są porozrzucane w cały świat po pomieszczeniu
a ja nawet nie wiem gdzie jest moja walizka! W trybie natychmiastowym zerwałem
się z łóżka i zacząłem zgarniac swoje ubrania z podłogi (tak na marginesie, kto
je tak porozrzucał…? ), Kidy usłyszałem dość nerwowe pukanie do drzwi. Klnąc
pod nosem otworzyłem je, a moim oczom ukazała się Maja we własnej osobie, gotowa
do drogi, z idealnie spakowaną walizką i niezwykle zaciętym wyrazem twarzy
-Hej, malutk… - jednak nie było mi dane dokończyć nawet zdania, gdyż zostałem zbombardowany mieszanką miliona niemiecko angielskich słów
-Kaulitz, ty skończony idioto!!! Tyle razy mówiłam ci, o której mam ten cholerny samolot! ja wiedziałam, że tak będzie! – nie przestając krzyczeć wyminęła mnie i sama zaczęła zbierac porozrzucane wszędzie rzeczy – Prosiłam cię, żebyś wreszcie raczył się ogarnąć, a ty jak zwykle…! wszystko…! Wiesz…! Lepiej!!! – kiedy cisnęła w głąb torby podróżnej moje wyjątkowo drogie i niesamowite głośniki, doszedłem do wniosku, że wreszcie muszę zainterweniować. W końcu to ostatnie chwile kiedy mogę coś powiedzieć jej całkiem bezpośrednio, a nie przez telefon
-Mała, hej… - złapałem ją za ręce, żeby wreszcie uniemożliwić jej dalsze jakiekolwiek czynności – Hej, spójrz na mnie – uśmiech nr. 5 i podziałało. No, oczywiście że podziałało. jak zawsze.
-Tom, mamy tak mało czasu…
-O, wreszcie nie po nazwisku – nareszcie się uśmiechnęła, oczywiście będąc pod wpływem mojego nieodpartego, wrodzonego uroku osobistego – Posłuchaj, może nie musimy się tak spieszyć…
-No oczywiście, zostańmy tu jeszcze dwa tygodnie, na uczelni Zuzka powie, że złamałam nogę, Bill naściemnia waszemu managerowi, że złapałeś jakąś zaraźliwą cholerę… - rzuciła mi sceptyczne spojrzenie
-Staram się być romantyczny
-To zapomniałeś o jednym szczególe – powiedziała, wspięła się na palce i wpiła się w moje wargi. Zaskoczyło mnie to, bo jeszcze przed chwilą miotała się po pokoju z rządzą mordu w oczach, ale nie powiem, żebym nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. naturalnie jak najbardziej chętnie odwzajemniłem pocałunek, i kiedy poczułem, że moja dziewczyna chyba dopiero się rozkręca, ona jak zwykle mnie zaskoczyła i nagle odsunęła się ode mnie – Cały czas jestem na ciebie wkurzona – powiedziała, już z uśmiechem
-Wiem, wiem – pocałowałem ją jeszcze szybko, jednak ona zabrała się do porzuconego pakowania. I tak oto, chcąc nie chcąc, udało mi się udobruchać moją towarzyszkę. Nie mogłem tak zostawić jej samej z tym wszystkim, bo czas mimo wszystko leci nieubłaganie, mimo wszystko tym razem to ja nawaliłem (ale to jest pierwszy i ostatni raz!) więc dołączyłem do niej i już po pięciu minutach byliśmy gotowi do drogi. Kiedy Maja ostatni raz rzuciła okiem na w miarę ogarnięty pokój, oboje wybiegliśmy na korytarz i pędem skierowaliśmy się do wind. Jako, że, naturalnie, biegam trochę szybciej, pierwszy dopadłem do tego magicznego przycisku i kiedy zacząłem wciskać go w te i we wte na chama, zza rogu wyłoniła się jakaś starsza kobieta
-Chłopcze kochany, to bezcelowe, niestety, windy dziś nie działają
-jak to nie działają?! – wykrzyknęliśmy oboje. To się nie może dziać naprawdę… Szybkie zerknięcie na zegarek – 50 minut do odlotu…
-Ano tak. jakaś awaria, silniki jakieś wysiadły, ja to tam się nie znam, ale za to w siedemdziesiątym pierwszym, jak ta technika jeszcze nie była… - jednak nie dowiedzieliśmy się co takiego ciekawego wydarzyło się w siedemdziesiątym pierwszym, gdyż oboje spanikowaliśmy, ja chwyciłem obie walizki, i zaczęliśmy szaleńczy bieg po schodach z piętnastego piętra. Maja zbiegała bez obciążenia, więc kiedy mijaliśmy kolejne piętra ona stawała te kilka metrów przede mną i krzycząc jak na stadionie starała się dodać mi otuchy, co szczerze mówiąc średnio pomagało, bo w pewnej chwili myślałem, że po prostu nie dam rady (chociaż było to oczywiście nie do pomyślenia). Znaleźliśmy się wreszcie przed hotelem, gestem przywołałem taksówkarza, który natychmiast podjechał do nas i rzucił się do ładowania bagaży, a ja oparłem się o jakiś słup, bo, serio, taki bieg potrafi być wykańczający
-Skarbie, wszystko dobrze? – zatroskana Maja od razu podeszła do mnie, myśląc, że gorzej się poczułem, albo coś. Przecież tak nie może być!
-No jasne, że tak, w życiu nie czułem się lepiej – no chyba jej nie powiem, że czuję się tak, że nie jestem pewny czy dojdę do taksówki – Chodź, mała, już czas – kiedy siedzieliśmy w środku, raczej nie rozmawialiśmy ze sobą, moja dziewczyna siedziała z głową na moim ramieniu, nasze splecione ręce spoczywały na moich kolanach, a ja zastanawiałem się, co dalej. W sumie to do mnie niepodobne, żebym kiedykolwiek zaprzątał sobie głowę myśleniem o przyszłości albo cos w tym stylu. A teraz naprawdę martwiłem się co będzie dalej. Jak już ileś tam razy wspominałem, Maja zdecydowanie nie należy do dziewczyn, o które zabiega się tylko na jedną noc. To jest coś zdecydowanie większego i nie mogę tego zaprzepaścić, albo nie nazywam się Tom Kaulitz! ale w sumie chyba nie powinno być z tym większego problemu… Po prostu czeka mnie wydanie trochę euro, czego w sumie pewnie i tak nie zauważę, na loty w tą i z powrotem i już.
-Tom?
-Co tam?
-Jeżeli się dowiem, że któraś z tych twoich niezliczonych fanek nagle znajdzie się podejrzanie blisko ciebie…
-Ktoś tu jest zazdrosny?
-Ja? Zazdrosna? O ciebie? Chciałbyś – spojrzała na mnie ironicznie, dając przy tym do zrozumienia, że właśnie jest o mnie zazdrosna. I bardzo dobrze, rozumiem ją w stu procentach. A swoją droga to takie miłe uczucie… - Bo wiesz… - kontynuowała – Nie wiem czy już ci mówiłam, uniwersytet medyczny w sumie znany jest z tego, że tam studiują największe ciacha. Ostatnio, jak byłyśmy z Zuzką na imprezie…
-Taak…? – wycedziłem przez zęby. No owszem, kiedyś mogły sobie latać po imprezach, ale od kiedy Maja jest moją dziewczyną, chyba wiele rzeczy uległo radykalnej zmianie.
-Ktoś tu jest zazdrosny? – powtórzyła, świetnie się przy tym bawiąc
-Ja? Zazdrosny? O ciebie? No proszę cię… - najchętniej nie wysiadałbym z tego samochodu, jednak po naprawdę długiej przeprawie na lotnisko, spowodowanej masą korków i jednym wypadkiem, kiedy dotarliśmy na miejsce, do godziny odlotu samolotu do Polski zostało dziesięć minut. Maja była w totalnej rozsypce, bo tak naprawdę szansa zdążenia na ten lot wynosiła mniej niż zero. Nie chcąc jej jednak jeszcze bardziej załamywać i w sumie mając jeszcze jakąś nikłą nadzieję, pociągnąłem ją za sobą i tym razem rozpoczęliśmy szaleńczy bieg przez halę odlotów. Kiedy oddawaliśmy bagaże, obsługa nie kryła dziwienia dość późną porą naszego pojawienia się, jednak nie robiąc sobie z tego nic, pognaliśmy przed siebie. A, że lotnisko jest ogromne, czas leciał. Dobiegliśmy wreszcie na miejsce, lecz nagle drogę zastąpiła nam stewardessa
-Przepraszamy, spóźnili się państwo
-ale jak to…??? – Majka powtarzała, nie mogąc w to uwierzyć. Ku**a, chyba to moja wina..
-Hej, piękna, może da się jeszcze coś robić..? – nie wracając uwagi na obecność Mai, postanowiłem podziałać swoim urokiem osobistym
-Bardzo bym chciała… - dziewczynie wyraźnie pochlebiało moje zainteresowanie - Jednak naprawdę to nie ode mnie zależy – wskazała ręką na okno, a naszym oczom ukazał się pędzący po pasie startowym wielki samolot, zapewne udający się do Polski. Spojrzałem na moją dziewczynę, która miała oczy pełne łez. Myślałem przez chwilę, co mogę zrobić w takiej sytuacji. Aż wymyśliłem.
-Chodź kotku, mam plan. – i pociągnąłem ją w nieznanym jej kierunku.
-Hej, malutk… - jednak nie było mi dane dokończyć nawet zdania, gdyż zostałem zbombardowany mieszanką miliona niemiecko angielskich słów
-Kaulitz, ty skończony idioto!!! Tyle razy mówiłam ci, o której mam ten cholerny samolot! ja wiedziałam, że tak będzie! – nie przestając krzyczeć wyminęła mnie i sama zaczęła zbierac porozrzucane wszędzie rzeczy – Prosiłam cię, żebyś wreszcie raczył się ogarnąć, a ty jak zwykle…! wszystko…! Wiesz…! Lepiej!!! – kiedy cisnęła w głąb torby podróżnej moje wyjątkowo drogie i niesamowite głośniki, doszedłem do wniosku, że wreszcie muszę zainterweniować. W końcu to ostatnie chwile kiedy mogę coś powiedzieć jej całkiem bezpośrednio, a nie przez telefon
-Mała, hej… - złapałem ją za ręce, żeby wreszcie uniemożliwić jej dalsze jakiekolwiek czynności – Hej, spójrz na mnie – uśmiech nr. 5 i podziałało. No, oczywiście że podziałało. jak zawsze.
-Tom, mamy tak mało czasu…
-O, wreszcie nie po nazwisku – nareszcie się uśmiechnęła, oczywiście będąc pod wpływem mojego nieodpartego, wrodzonego uroku osobistego – Posłuchaj, może nie musimy się tak spieszyć…
-No oczywiście, zostańmy tu jeszcze dwa tygodnie, na uczelni Zuzka powie, że złamałam nogę, Bill naściemnia waszemu managerowi, że złapałeś jakąś zaraźliwą cholerę… - rzuciła mi sceptyczne spojrzenie
-Staram się być romantyczny
-To zapomniałeś o jednym szczególe – powiedziała, wspięła się na palce i wpiła się w moje wargi. Zaskoczyło mnie to, bo jeszcze przed chwilą miotała się po pokoju z rządzą mordu w oczach, ale nie powiem, żebym nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. naturalnie jak najbardziej chętnie odwzajemniłem pocałunek, i kiedy poczułem, że moja dziewczyna chyba dopiero się rozkręca, ona jak zwykle mnie zaskoczyła i nagle odsunęła się ode mnie – Cały czas jestem na ciebie wkurzona – powiedziała, już z uśmiechem
-Wiem, wiem – pocałowałem ją jeszcze szybko, jednak ona zabrała się do porzuconego pakowania. I tak oto, chcąc nie chcąc, udało mi się udobruchać moją towarzyszkę. Nie mogłem tak zostawić jej samej z tym wszystkim, bo czas mimo wszystko leci nieubłaganie, mimo wszystko tym razem to ja nawaliłem (ale to jest pierwszy i ostatni raz!) więc dołączyłem do niej i już po pięciu minutach byliśmy gotowi do drogi. Kiedy Maja ostatni raz rzuciła okiem na w miarę ogarnięty pokój, oboje wybiegliśmy na korytarz i pędem skierowaliśmy się do wind. Jako, że, naturalnie, biegam trochę szybciej, pierwszy dopadłem do tego magicznego przycisku i kiedy zacząłem wciskać go w te i we wte na chama, zza rogu wyłoniła się jakaś starsza kobieta
-Chłopcze kochany, to bezcelowe, niestety, windy dziś nie działają
-jak to nie działają?! – wykrzyknęliśmy oboje. To się nie może dziać naprawdę… Szybkie zerknięcie na zegarek – 50 minut do odlotu…
-Ano tak. jakaś awaria, silniki jakieś wysiadły, ja to tam się nie znam, ale za to w siedemdziesiątym pierwszym, jak ta technika jeszcze nie była… - jednak nie dowiedzieliśmy się co takiego ciekawego wydarzyło się w siedemdziesiątym pierwszym, gdyż oboje spanikowaliśmy, ja chwyciłem obie walizki, i zaczęliśmy szaleńczy bieg po schodach z piętnastego piętra. Maja zbiegała bez obciążenia, więc kiedy mijaliśmy kolejne piętra ona stawała te kilka metrów przede mną i krzycząc jak na stadionie starała się dodać mi otuchy, co szczerze mówiąc średnio pomagało, bo w pewnej chwili myślałem, że po prostu nie dam rady (chociaż było to oczywiście nie do pomyślenia). Znaleźliśmy się wreszcie przed hotelem, gestem przywołałem taksówkarza, który natychmiast podjechał do nas i rzucił się do ładowania bagaży, a ja oparłem się o jakiś słup, bo, serio, taki bieg potrafi być wykańczający
-Skarbie, wszystko dobrze? – zatroskana Maja od razu podeszła do mnie, myśląc, że gorzej się poczułem, albo coś. Przecież tak nie może być!
-No jasne, że tak, w życiu nie czułem się lepiej – no chyba jej nie powiem, że czuję się tak, że nie jestem pewny czy dojdę do taksówki – Chodź, mała, już czas – kiedy siedzieliśmy w środku, raczej nie rozmawialiśmy ze sobą, moja dziewczyna siedziała z głową na moim ramieniu, nasze splecione ręce spoczywały na moich kolanach, a ja zastanawiałem się, co dalej. W sumie to do mnie niepodobne, żebym kiedykolwiek zaprzątał sobie głowę myśleniem o przyszłości albo cos w tym stylu. A teraz naprawdę martwiłem się co będzie dalej. Jak już ileś tam razy wspominałem, Maja zdecydowanie nie należy do dziewczyn, o które zabiega się tylko na jedną noc. To jest coś zdecydowanie większego i nie mogę tego zaprzepaścić, albo nie nazywam się Tom Kaulitz! ale w sumie chyba nie powinno być z tym większego problemu… Po prostu czeka mnie wydanie trochę euro, czego w sumie pewnie i tak nie zauważę, na loty w tą i z powrotem i już.
-Tom?
-Co tam?
-Jeżeli się dowiem, że któraś z tych twoich niezliczonych fanek nagle znajdzie się podejrzanie blisko ciebie…
-Ktoś tu jest zazdrosny?
-Ja? Zazdrosna? O ciebie? Chciałbyś – spojrzała na mnie ironicznie, dając przy tym do zrozumienia, że właśnie jest o mnie zazdrosna. I bardzo dobrze, rozumiem ją w stu procentach. A swoją droga to takie miłe uczucie… - Bo wiesz… - kontynuowała – Nie wiem czy już ci mówiłam, uniwersytet medyczny w sumie znany jest z tego, że tam studiują największe ciacha. Ostatnio, jak byłyśmy z Zuzką na imprezie…
-Taak…? – wycedziłem przez zęby. No owszem, kiedyś mogły sobie latać po imprezach, ale od kiedy Maja jest moją dziewczyną, chyba wiele rzeczy uległo radykalnej zmianie.
-Ktoś tu jest zazdrosny? – powtórzyła, świetnie się przy tym bawiąc
-Ja? Zazdrosny? O ciebie? No proszę cię… - najchętniej nie wysiadałbym z tego samochodu, jednak po naprawdę długiej przeprawie na lotnisko, spowodowanej masą korków i jednym wypadkiem, kiedy dotarliśmy na miejsce, do godziny odlotu samolotu do Polski zostało dziesięć minut. Maja była w totalnej rozsypce, bo tak naprawdę szansa zdążenia na ten lot wynosiła mniej niż zero. Nie chcąc jej jednak jeszcze bardziej załamywać i w sumie mając jeszcze jakąś nikłą nadzieję, pociągnąłem ją za sobą i tym razem rozpoczęliśmy szaleńczy bieg przez halę odlotów. Kiedy oddawaliśmy bagaże, obsługa nie kryła dziwienia dość późną porą naszego pojawienia się, jednak nie robiąc sobie z tego nic, pognaliśmy przed siebie. A, że lotnisko jest ogromne, czas leciał. Dobiegliśmy wreszcie na miejsce, lecz nagle drogę zastąpiła nam stewardessa
-Przepraszamy, spóźnili się państwo
-ale jak to…??? – Majka powtarzała, nie mogąc w to uwierzyć. Ku**a, chyba to moja wina..
-Hej, piękna, może da się jeszcze coś robić..? – nie wracając uwagi na obecność Mai, postanowiłem podziałać swoim urokiem osobistym
-Bardzo bym chciała… - dziewczynie wyraźnie pochlebiało moje zainteresowanie - Jednak naprawdę to nie ode mnie zależy – wskazała ręką na okno, a naszym oczom ukazał się pędzący po pasie startowym wielki samolot, zapewne udający się do Polski. Spojrzałem na moją dziewczynę, która miała oczy pełne łez. Myślałem przez chwilę, co mogę zrobić w takiej sytuacji. Aż wymyśliłem.
-Chodź kotku, mam plan. – i pociągnąłem ją w nieznanym jej kierunku.
sobota, 27 kwietnia 2013
82. Kocham Cię.
Rozchwianie emocjonalne. Dokładnie coś
takiego towarzyszyło mi, podczas jazdy taksówką na lotnisko. Z jednej strony,
widomo, mega szczęście, siedzę sobie tu z chłopakiem moich marzeń, trzymającym
mnie za rękę. Z drugiej strony jednak resztkami sił usiłowałam powstrzymać łzy,
płynące mi do oczu. Po prostu nie mogłam uwierzyć w to, że ten piękny sen już
za chwilę się skończy. To znaczy wiadomo, są maile, telefony i tak dalej, wiem,
ale to i tak nie będzie to samo.
-Hej, wszystko dobrze? – Bill widocznie musiał zauważyć, że coś jest nie tak jak powinno
-Jasne – powiedziałam z lekkim uśmiechem i położyłam głowę na jego ramieniu. Chwilo, trwaj. Podczas ostatnich wspólnych godzin nie mogłam się rozklejać, tylko wręcz przeciwnie, muszę wykorzystać ten czas najlepiej jak się da! Weź się w garść Zuzka! – Mamy jakiś plan jak już dojedziemy na lotnisko? – zapytałam, ale kiedy zobaczyłam na jego twarzy lekką dezorientację, dodałam – no wiesz, będziemy tam o wiele, wiele za wcześnie.
-A, to masz na myśli – uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo – Wiesz, na początku myślałem o jakimś wspólnym spacerze, ale, z przyczyn od nas niezależnych – tu spojrzał przelotnie na mój gips – wydaje się to dość niewykonalne. Tak więc, zapraszam cię na obiad. Co ty na to?
-Zaproszenie przyjęte – wiedziałam, że coś wymyśli. Będzie mi brakowało tej ciągłej, choć chyba trochę nieświadomej, chęci zaimponowania i w ogóle tego wszystkiego. Z moich rozmyślań wyrwał mnie taksówkarz, który oznajmił, że jesteśmy na miejscu. Facet zwracał się do nas po niemiecku, więc oczywiste jest, że to Bill załatwił wszystkie formalności. Po chwili wysiadł z samochodu, obszedł go dookoła i otworzył drzwi od mojej strony. Było ciężko, ale po dość długiej chwili, jakimś cudem udało mi się wygramolić na zewnątrz. Stojący koło nas taksówkarz, po wcześniejszym wyjęciu całej masy naszych rzeczy z bagażnika, wzdychał niecierpliwie, najwyraźniej nie rozumiejąc, że wysiadanie z auta z gipsem na nodze nie jest wcale takie proste, jakby się mogło wydawać. Wreszcie, z westchnieniem ulgi, zatrzasnął za nami drzwi, zajął swoje miejsce i odjechał z piskiem opon.
-Co za cham! – oceniłam zachowanie mężczyzny. Bill zaśmiał się cicho, jak zwykle zresztą, kiedy tylko usiłowałam swoje zdenerwowanie wyrazić po niemiecku. No faktem jest, że w kwestii znajomości języka, przewyższał mnie wielokrotnie, ale w sumie co to za sztuka dla osoby, która mieszkała w Niemczech praktycznie całe swoje życie? – Chciałeś coś powiedzieć, kochanie?
-Nie, nic – wykrztusił, z trudem hamując śmiech. – Po prostu mówiąc to zdanie powinnaś użyć…
-Cicho. Ważne, że zrozumiałeś, tak? – oczywiście nasza wymiana zdań w niczym nie przypominała kłótni. Było to zwykłe przekomarzanie się, za którym również będę tęsknić. Spojrzałam na górę naszych rzeczy – Może lepiej wezwijmy kogoś do pomocy? – jakoś nie widziałam Billa targającego wszystkich walizek, toreb i nart. A ja w chwili obecnej raczej tutaj nie pomogę…
-Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą – wykrztusił, zarzucając sobie na plecy moją gigantyczną torbę. Chyba chciał mi tym zaimponować, ale miałam nieodparte wrażenie, że za chwilę nie tylko ja będę unieruchomiona gipsem. ale skoro kazał mi czekać, to czekałam. Po kilku minutach zebrał ze śniegu wszystko. Nie wiem jakim cudem, ale udało się. Gorzej z przejściem z tym wszystkim chociaż kilku metrów.
-Bill, może jednak…? – zaczęłam z niepokojem
-Jeszcze… tylko… kawałek… jest… ok… - wychwyciłam pojedyncze słowa. Jaki on jest uparty! No dobra, idziemy. W sumie jego ślimacze tempo przypominało w tym momencie moje, więc nie było tak źle. Szliśmy tak razem, a ja postanowiłam nic nie mówić, bo sama do siebie mówić nie lubię, a wydaje mi się, że w tej chwili mój towarzysz raczej by mi nie odpowiedział. Doszliśmy do wielkiej hali, przekroczyliśmy próg i nagle… ŁUP! Wszystkie bagaże wylądowały na ziemi
-Dobra, doszliśmy – rzucił i zaraz, kompletnie nie wiem skąd, koło nas pojawił się jakiś pracownik lotniska, pozbierał nasze rzeczy na specjalny wózek, wymienił kilka szybkich zdań z Billem (mojej uwadze nie uszedł banknot, który mój chłopak ,,niepostrzeżenie” wcisnął facetowi) i odszedł.
-O co chodzi?
-Bagażami już nie musisz się martwić – powiedział – No więc, skoro wszystko już załatwione… – uśmiechnął się – dasz radę przejść kawałek, do takiej uroczej restauracji…?
-Nie rób ze mnie aż takiej kaleki – odrzekłam i, zostawiając go w tyle, ruszyłam przed siebie. Oczywiście po chwili mnie dogonił i idąc ramię w ramię (gdyby nie kule, na pewno trzymalibyśmy się za ręce) doszliśmy do restauracji, znajdującej się po drugiej stronie lotniska. Spojrzałam ukradkiem na wielki ścienny zegar; mamy mniej więcej godzinę. Za godzinę się rozstaniemy. Za sześćdziesiąt minut…
-Hej, co się dzieje?
-Naprawdę nic, wchodzimy? – starałam się zachować spokój. Bill wiedział, że nic w tej chwili ze mnie nie wyciągnie, chociaż on też na pewno czuł, że godzina rozstania zbliża się nieubłagalnie. Weszliśmy więc do środka i zajęliśmy dość odległy, dwuosobowy stolik na końcu Sali. Patrząc na wystrój wnętrza doszłam do wniosku, że jeszcze nigdy nie widziałam tak drogiej i wystawnej knajpy na lotnisku. Wolę nie myśleć, ile tutaj kosztuje zwykła herbata… Po chwili podszedł do nas kelner, z dość sztucznym uśmiechem postawił przed nami karty dań, i się oddalił. – Chyba tym razem będzie trochę bardziej kulturalnie? – zapytałam, przypominając sobie naszą ostatnią, dość nieudaną wizytę w restauracji
-W to nie wątpię – odpowiedział z uśmiechem. Zdążyłam go już na tyle poznać, żeby odczytać w tym uśmiechu coś takiego smutnego… - Zdecydowałaś się już na coś?
-Chyba tradycyjnie Mohito – odpowiedziałam, na co na twarzy mojego towarzysza pojawił się grymas – Czy ty w ogóle kiedyś tego próbowałeś?
- No dobrze… Mogę to zamówić i spróbuję się do tego przekonać, jeśli ty weźmiesz…
-Chyba żartujesz – mruknęłam. – Nie będę tego pić. To jest niedobre, śmierdzi i w ogóle…
-W takim razie nie poznam prawdziwego smaku Mohito… - odpowiedział ze zdecydowanie udawanym żalem. Tak więc po chwili mój chłopak złożył zamówienie na mohito dal siebie, i małe (chociaż to udało mi się wynegocjować) piwo dla mnie. Pięć minut później, kiedy zamówiliśmy już dania główne, kelner przyniósł nasze napoje. ja nie mówię, mogę wypić łyk piwa, albo i dwa, ale tak całe… - No już – Bill wybuchnął śmiechem – I tak podziwiam cię, że zgodziłaś się to zamówić – i zamienił szklanki. Ufff… Chociaż tyle
– Dziękuję – dalej pogrążyliśmy się w rozmowie. Rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim. O moich studiach, o nowej płycie Tokio Hotel, o misiach koala w Australii… I tak właśnie minęła nam godzina. Ostatnia godzina. Bill zawołał kelnera, wcisnął mu w dłoń ileś tam banknotów (nawet nie wiem czy miał świadomość tego, ile mu daje) i nie czekając na resztę, wyszliśmy z restauracji. Do hali odlotów zmierzaliśmy w milczeniu. Każde z nas miało tą świadomość, że to, co zaczęło się niespełna dwa tygodnie temu, teraz jest będzie wystawione na bardzo ciężką próbę. Długie korytarze robiły się coraz bardziej kręte, a my cały czas szliśmy wzdłuż nich. I po jakichś dziesięciu minutach milczenia, doszliśmy do ostatniej barierki, za którą mogłam wejść już tylko ja. Stanęliśmy naprzeciwko siebie, a ja czułam, że teraz nie dam rady pohamować łez.
-Tak więc… - zaczął
-tak… - nie wiedziałam co powiedzieć. Że szaleję za nim? Że nie wiem, jak poradzę sobie bez niego…? Spojrzałam w dół, aż nagle poczułam jak Bill ujmuje moją twarz w dłonie, zmuszając mnie, bym na niego spojrzała
-Zuza, posłuchaj – zaczął, starannie dobierając słowa – Te dwa tygodnie z tobą, były zdecydowanie najlepszym czasem w moim życiu. Odkąd cię poznałem, zrozumiałem wiele rzeczy, których do tej pory nie byłem w stanie zrozumieć. Odmieniłaś moje życie. – obraz mojego chłopaka robił się coraz bardziej niewyraźny, przez coraz więcej łez – Kocham cię. – łzy ciekły ciurkiem po moich policzkach. Tego się chyba nie spodziewałam. Pierwszy raz, odkąd się poznaliśmy, wyznał mi miłość. Tak po prostu… - Hej, kochanie, nie płacz, proszę… - i otarł swoją ręką moje łzy
-Ja… ja… - usiłowałam wziąć się w garść. nie widziałam już nic, za to poczułam jego usta na swoich. Ostatni, pożegnalny pocałunek. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie, jednak w oddali usłyszałam głos stewardessy oznajmiający, że za chwilę zamykają bramki. Na chwile przywarliśmy do siebie jeszcze mocniej, jednak po chwili musieliśmy się od siebie odsunąć. Lekko odsunęłam swoją twarz, spojrzałam mu prosto w oczy – ja ciebie też… - szepnęłam, na co Bill złożył na moich ustach jeszcze jeden krótki pocałunek
-Będziemy spotykać się jak najczęściej
-Obiecujesz…?
-Obiecuję – było to ostatnie słowo, jakie usłyszałam z jego ust. Nie bardzo wiedząc dokąd się udaję, przeszłam przez bramkę, obejrzałam się za siebie, przez kurtynę łez ujrzałam po raz ostatni postać mojego chłopaka i wkroczyłam w długi, zaciemniony korytarz…
-Hej, wszystko dobrze? – Bill widocznie musiał zauważyć, że coś jest nie tak jak powinno
-Jasne – powiedziałam z lekkim uśmiechem i położyłam głowę na jego ramieniu. Chwilo, trwaj. Podczas ostatnich wspólnych godzin nie mogłam się rozklejać, tylko wręcz przeciwnie, muszę wykorzystać ten czas najlepiej jak się da! Weź się w garść Zuzka! – Mamy jakiś plan jak już dojedziemy na lotnisko? – zapytałam, ale kiedy zobaczyłam na jego twarzy lekką dezorientację, dodałam – no wiesz, będziemy tam o wiele, wiele za wcześnie.
-A, to masz na myśli – uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo – Wiesz, na początku myślałem o jakimś wspólnym spacerze, ale, z przyczyn od nas niezależnych – tu spojrzał przelotnie na mój gips – wydaje się to dość niewykonalne. Tak więc, zapraszam cię na obiad. Co ty na to?
-Zaproszenie przyjęte – wiedziałam, że coś wymyśli. Będzie mi brakowało tej ciągłej, choć chyba trochę nieświadomej, chęci zaimponowania i w ogóle tego wszystkiego. Z moich rozmyślań wyrwał mnie taksówkarz, który oznajmił, że jesteśmy na miejscu. Facet zwracał się do nas po niemiecku, więc oczywiste jest, że to Bill załatwił wszystkie formalności. Po chwili wysiadł z samochodu, obszedł go dookoła i otworzył drzwi od mojej strony. Było ciężko, ale po dość długiej chwili, jakimś cudem udało mi się wygramolić na zewnątrz. Stojący koło nas taksówkarz, po wcześniejszym wyjęciu całej masy naszych rzeczy z bagażnika, wzdychał niecierpliwie, najwyraźniej nie rozumiejąc, że wysiadanie z auta z gipsem na nodze nie jest wcale takie proste, jakby się mogło wydawać. Wreszcie, z westchnieniem ulgi, zatrzasnął za nami drzwi, zajął swoje miejsce i odjechał z piskiem opon.
-Co za cham! – oceniłam zachowanie mężczyzny. Bill zaśmiał się cicho, jak zwykle zresztą, kiedy tylko usiłowałam swoje zdenerwowanie wyrazić po niemiecku. No faktem jest, że w kwestii znajomości języka, przewyższał mnie wielokrotnie, ale w sumie co to za sztuka dla osoby, która mieszkała w Niemczech praktycznie całe swoje życie? – Chciałeś coś powiedzieć, kochanie?
-Nie, nic – wykrztusił, z trudem hamując śmiech. – Po prostu mówiąc to zdanie powinnaś użyć…
-Cicho. Ważne, że zrozumiałeś, tak? – oczywiście nasza wymiana zdań w niczym nie przypominała kłótni. Było to zwykłe przekomarzanie się, za którym również będę tęsknić. Spojrzałam na górę naszych rzeczy – Może lepiej wezwijmy kogoś do pomocy? – jakoś nie widziałam Billa targającego wszystkich walizek, toreb i nart. A ja w chwili obecnej raczej tutaj nie pomogę…
-Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą – wykrztusił, zarzucając sobie na plecy moją gigantyczną torbę. Chyba chciał mi tym zaimponować, ale miałam nieodparte wrażenie, że za chwilę nie tylko ja będę unieruchomiona gipsem. ale skoro kazał mi czekać, to czekałam. Po kilku minutach zebrał ze śniegu wszystko. Nie wiem jakim cudem, ale udało się. Gorzej z przejściem z tym wszystkim chociaż kilku metrów.
-Bill, może jednak…? – zaczęłam z niepokojem
-Jeszcze… tylko… kawałek… jest… ok… - wychwyciłam pojedyncze słowa. Jaki on jest uparty! No dobra, idziemy. W sumie jego ślimacze tempo przypominało w tym momencie moje, więc nie było tak źle. Szliśmy tak razem, a ja postanowiłam nic nie mówić, bo sama do siebie mówić nie lubię, a wydaje mi się, że w tej chwili mój towarzysz raczej by mi nie odpowiedział. Doszliśmy do wielkiej hali, przekroczyliśmy próg i nagle… ŁUP! Wszystkie bagaże wylądowały na ziemi
-Dobra, doszliśmy – rzucił i zaraz, kompletnie nie wiem skąd, koło nas pojawił się jakiś pracownik lotniska, pozbierał nasze rzeczy na specjalny wózek, wymienił kilka szybkich zdań z Billem (mojej uwadze nie uszedł banknot, który mój chłopak ,,niepostrzeżenie” wcisnął facetowi) i odszedł.
-O co chodzi?
-Bagażami już nie musisz się martwić – powiedział – No więc, skoro wszystko już załatwione… – uśmiechnął się – dasz radę przejść kawałek, do takiej uroczej restauracji…?
-Nie rób ze mnie aż takiej kaleki – odrzekłam i, zostawiając go w tyle, ruszyłam przed siebie. Oczywiście po chwili mnie dogonił i idąc ramię w ramię (gdyby nie kule, na pewno trzymalibyśmy się za ręce) doszliśmy do restauracji, znajdującej się po drugiej stronie lotniska. Spojrzałam ukradkiem na wielki ścienny zegar; mamy mniej więcej godzinę. Za godzinę się rozstaniemy. Za sześćdziesiąt minut…
-Hej, co się dzieje?
-Naprawdę nic, wchodzimy? – starałam się zachować spokój. Bill wiedział, że nic w tej chwili ze mnie nie wyciągnie, chociaż on też na pewno czuł, że godzina rozstania zbliża się nieubłagalnie. Weszliśmy więc do środka i zajęliśmy dość odległy, dwuosobowy stolik na końcu Sali. Patrząc na wystrój wnętrza doszłam do wniosku, że jeszcze nigdy nie widziałam tak drogiej i wystawnej knajpy na lotnisku. Wolę nie myśleć, ile tutaj kosztuje zwykła herbata… Po chwili podszedł do nas kelner, z dość sztucznym uśmiechem postawił przed nami karty dań, i się oddalił. – Chyba tym razem będzie trochę bardziej kulturalnie? – zapytałam, przypominając sobie naszą ostatnią, dość nieudaną wizytę w restauracji
-W to nie wątpię – odpowiedział z uśmiechem. Zdążyłam go już na tyle poznać, żeby odczytać w tym uśmiechu coś takiego smutnego… - Zdecydowałaś się już na coś?
-Chyba tradycyjnie Mohito – odpowiedziałam, na co na twarzy mojego towarzysza pojawił się grymas – Czy ty w ogóle kiedyś tego próbowałeś?
- No dobrze… Mogę to zamówić i spróbuję się do tego przekonać, jeśli ty weźmiesz…
-Chyba żartujesz – mruknęłam. – Nie będę tego pić. To jest niedobre, śmierdzi i w ogóle…
-W takim razie nie poznam prawdziwego smaku Mohito… - odpowiedział ze zdecydowanie udawanym żalem. Tak więc po chwili mój chłopak złożył zamówienie na mohito dal siebie, i małe (chociaż to udało mi się wynegocjować) piwo dla mnie. Pięć minut później, kiedy zamówiliśmy już dania główne, kelner przyniósł nasze napoje. ja nie mówię, mogę wypić łyk piwa, albo i dwa, ale tak całe… - No już – Bill wybuchnął śmiechem – I tak podziwiam cię, że zgodziłaś się to zamówić – i zamienił szklanki. Ufff… Chociaż tyle
– Dziękuję – dalej pogrążyliśmy się w rozmowie. Rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim. O moich studiach, o nowej płycie Tokio Hotel, o misiach koala w Australii… I tak właśnie minęła nam godzina. Ostatnia godzina. Bill zawołał kelnera, wcisnął mu w dłoń ileś tam banknotów (nawet nie wiem czy miał świadomość tego, ile mu daje) i nie czekając na resztę, wyszliśmy z restauracji. Do hali odlotów zmierzaliśmy w milczeniu. Każde z nas miało tą świadomość, że to, co zaczęło się niespełna dwa tygodnie temu, teraz jest będzie wystawione na bardzo ciężką próbę. Długie korytarze robiły się coraz bardziej kręte, a my cały czas szliśmy wzdłuż nich. I po jakichś dziesięciu minutach milczenia, doszliśmy do ostatniej barierki, za którą mogłam wejść już tylko ja. Stanęliśmy naprzeciwko siebie, a ja czułam, że teraz nie dam rady pohamować łez.
-Tak więc… - zaczął
-tak… - nie wiedziałam co powiedzieć. Że szaleję za nim? Że nie wiem, jak poradzę sobie bez niego…? Spojrzałam w dół, aż nagle poczułam jak Bill ujmuje moją twarz w dłonie, zmuszając mnie, bym na niego spojrzała
-Zuza, posłuchaj – zaczął, starannie dobierając słowa – Te dwa tygodnie z tobą, były zdecydowanie najlepszym czasem w moim życiu. Odkąd cię poznałem, zrozumiałem wiele rzeczy, których do tej pory nie byłem w stanie zrozumieć. Odmieniłaś moje życie. – obraz mojego chłopaka robił się coraz bardziej niewyraźny, przez coraz więcej łez – Kocham cię. – łzy ciekły ciurkiem po moich policzkach. Tego się chyba nie spodziewałam. Pierwszy raz, odkąd się poznaliśmy, wyznał mi miłość. Tak po prostu… - Hej, kochanie, nie płacz, proszę… - i otarł swoją ręką moje łzy
-Ja… ja… - usiłowałam wziąć się w garść. nie widziałam już nic, za to poczułam jego usta na swoich. Ostatni, pożegnalny pocałunek. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie, jednak w oddali usłyszałam głos stewardessy oznajmiający, że za chwilę zamykają bramki. Na chwile przywarliśmy do siebie jeszcze mocniej, jednak po chwili musieliśmy się od siebie odsunąć. Lekko odsunęłam swoją twarz, spojrzałam mu prosto w oczy – ja ciebie też… - szepnęłam, na co Bill złożył na moich ustach jeszcze jeden krótki pocałunek
-Będziemy spotykać się jak najczęściej
-Obiecujesz…?
-Obiecuję – było to ostatnie słowo, jakie usłyszałam z jego ust. Nie bardzo wiedząc dokąd się udaję, przeszłam przez bramkę, obejrzałam się za siebie, przez kurtynę łez ujrzałam po raz ostatni postać mojego chłopaka i wkroczyłam w długi, zaciemniony korytarz…
sobota, 30 marca 2013
81. Pakowanie
Czuję się taki wyczerpany. I przygnębiony.
Za kilka krótkich godzin pożegnam się z moją dziewczyną, którą zobaczę nie
wiadomo kiedy. I to właśnie przez to dzisiejsza noc zeszła nam na rozmawianiu o
wszystkim i wszystkich, przy czym nie było mowy nawet o zmrużeniu oka. Już
dzisiaj z Austrii odlatują dwa samoloty w dwie kompletnie różne strony.
Jako, ze dziewczyny wylatują dwie
godziny przed nami, wapdłem na genialny pomysł, że zbiorę wszystkie swoje
rzeczy jeszcze przed Tomem (co nie było trudne, gdyż właśnie leżał na swoim
łóżku, beztrosko grając w Angry Birds, twierdząc, że ma jeszcze masę czasu),
pójdę po Zuzę i razem udamy się na lotnisko. W końcu musimy jak najlepiej
wykorzystać ostatnie wspólne chwile. Tak więc, aby zrealizować mój plan,
zacząłem się pakować. I tu zaczęły się schody. O ile na początku wyjazdu bardzo
starałem się, aby zachować idealny porządek, o tyle okazało się, że z moim
bratem jest to po prostu niemożliwe. Nasze rzeczy poniewierały się dosłownie
wszędzie, a ja zachodziłem w głowę, ile czasu zajmie mi zebranie wszystkich
swoich ubrań. Jednak nic nie wyjdzie mi ze zwykłego użalania si ę nad stanem
rzeczy, więc ruszyłem do działania. Podniosłem z ziemi najbliżej leżącą
kurtkę...
-Tom!!!-Czego? Zajęty jestem, nie widzisz?
-Bardzo przepraszam, że przeszkadzam, ale mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego na mojej jasnej kurtce jest pełno jakichś niezidentyfikowanych plam?! - co jak co, ale to była najnowsza kurtka! Ja się przyzwyczaiłem, że mój brat ma dość niekonwencjonalny sposób bycia, którego nie potrafię zrozumieć, ale dlaczego musi na tym cierpieć moja kurtka Diora?!
-Stary, wyluzuj – rzucił niedbale – bardzo możliwe, że idąc kilka dni temu z colą, o coś tam się potknąłem...
-Kilka dni temu?! Przecież to nigdy nie zejdzie!!!
-Zamknij się już, jak ci tak zależy, to ci kupię taka samą... - wymamrotał, usiłując wystrzelić ptaszka prosto w chwiejącą się budowlę
-Czy ty nie rozumiesz, że to jest zniszczenie mojej własności...!
-Bill, ja jeszcze jestem spokojny. Ale zaraz przestanę, Więc odczep się od tej durnej kurtki, bo w przeciwnym razie nie ręczę za siebie! - tak więc chcąc nie chcąc zostałem kompletnie zignorowany z poplamioną kurtką w ręce. Zrezygnowany postępowaniem brata, powrociłem do pakowania. Postanowiłem po prostu otworzyć swoją gigantyczną walizkę i wkładać do niej wszystko co znajdę. I moja metoda okazała się całkiem dobra, przez pierwsze kilka minut. Nagle przypomniałem sobie o ładowarce do Iphone'a, podłączonej do kontaktu za łóżkiem Toma.
-Tom!
-Czego? - warknał, oczywiście nie odrywając oczu od ekranu i tej całej gry, która moim zdaniem tylko opóźniała jego i tak już opóźniony rozwój psychiczny
-Podasz mi ładowarkę? - zapytałem
-Rączek nie masz? - mój bliźniak wcale nie zamierzał mi pomóc
-Chciałem zauważyć, że czynność ta będzie kosztowała cię zero wysiłku, podczas gdy ja mam pełne ręce roboty, a ty leżysz na łóżku nic nie robiąc....
-O wypraszam sobie. A poza tym, to nie moja wina, że jesteś taki nadpobudliwy. Mógłbyś tak jak ja się wyluzować, a nie tylko...
-to podasz mi tą ładowarkę? - zaczynałem się niecierpliwić
-Nie. - i powrócił do gry. Ja zaraz nie wytrzymam! Czasami sam siebie podziwiam, jakim cudem jeszcze nigdy nie straciłem cierpliwości. To na pewno zasługa mamy, która tłumaczyła mi, że nie wolno robić nic pod wpływem negatywnych emocji, gdyż mogłoby się później gorzko żałować. Ciężko wzdychając nad swoim losem, podszedłem do łózka brata i wreszcie wziąłem swoją ładowarkę, która natychmiast wylądowała w walizce. Wyjmując swoje rzeczy z nocnej szafki, natrafiłem na swoje cudne okulary, których dość długo nie mogłem znaleźć. Oczywiście nie mam żadnej wady wzroku, a okulary po prostu mi się podobają, lecz zaraz po tym jak zdążyłem je założyć
-Braciszku, starasz się wyglądać inteligentniej? - chyba chciał być śmieszny, jednak, jak już chyba mówiłem, nasze poczucie humoru znacznie różni się od siebie. Poczułem się więc trochę dotknięty jego uwagą, więc bez słowa zdjąłem okulary, które wylądowały tuż koło ładowarki. Zastanawiam się, jak on zamierza zdążyć na nasz samolot. Byłem przecież pewny, że jeszcze zabierze gdzieś Majkę, na jakiś spacerek czy coś, a tutaj wygląda na to, że mój brat nawet o tym nie pomyślał. Czemu mnie to nie dziwi? Kiedy tylko Gustav i Georg wyszli, mówiąc, że idą trochę pozwiedzać i spotkamy się na lotnisku, Tom rzucił się na łóżko i tak już został. On się jednak nigdy nie zmieni i to jest pewne. Po upływie jakichś dziesięciu minut oceniłem, że w zasięgu mojego wzroku nie znajduje się już żadna moja własność, tak więc postanowiłem zabrać się za porządek w łazience. Chciałem nawet ogarnąć jakoś chociaż trochę rzeczy mojego brata, jednak po kategorycznym wrzaśnięciu ,,Zostaw to kretynie!!!” odpuściłem. Lecz kiedy wszedłem do łazienki, zaczęły się schody. Pomijając fakt, że moich maszynek do golenia nie było nigdzie (przypuszczalnie to Tom się po prostu nimi obsłużył), wszystko było albo prawie do końca zużyte, albo zupełnie nie w tym miejscu, w którym to zostawiłem Ja rozumiem, rodziny się nie wybiera, ale następnym razem nie pojadę na wakacje z Tomem, tylko z Zuzanną.
-Tom!!! - tym razem nie odpowiedział – Tooom!!!
-Czego chcesz durniu?!
-Czy ty korzystałeś z moich... - jednak nawet nie było mi dane dokończyć zdania, bo od razu się wtrącił
-Jeszcze jedno słowo na temat pakowania i naruszania twojej przestrzeni osobistej i obiecuję, że cię rodzona matka nie pozna! - koniec dyskusji. Na co ja liczę? Że wreszcie zrozumie, że jego postępowanie jest błędne? Tak więc po raz nie wiem który już dzisiaj z kolei, po prostu ignorując odpowiedź brata wróciłem do pakowania. I, co bardzo mnie zaskoczyło, po dwudziestu minutach byłem gotowy. Wszystko spakowane, teraz mogę spokojnie iść po Zuzę. Zadzwoniłem po taksówkę. Gdyby nie jej gips, może poszlibyśmy jeszcze na jakiś spacer, jednak przy obecnych okolicznościach nie ma o tym nawet mowy. A tak, to pewnie dojedziemy i po prostu przeczekamy razem w jakiejś kawiarni. Jestem wręcz pewny, że czas ani trochę nie będzie nam się dłużył. Wziąłem wszystkie swoje torby (Tom postanowił mnie ignorować), a kiedy wyszedłem z pokoju, natychmiast podbiegł do mnie młody chłopak z obsługi hotelu, zabierając ode mnie bagaże, które miały czekać na mnie na dole. Uwolniwszy się od ciężkich przedmiotów, od razu udałem się do pokoju dziewczyn. Zapukałem i, ku mojej wielkiej radości, Zuza otworzyła mi od razu
-Hej kochanie – uśmiechnąłem się na jej widok
-Hej – pochyliła się w moją stronę i pocałowała mnie w policzek. Uspokój się Kaulitz. Nie myśl o tym, że za kilka godzin się rozstaniecie Na razie to się nie liczy. Nie myśl o tym...
-Gotowa? - zajrzałem jej ukradkiem przez ramię, a w środku pokoju zobaczyłem spakowane już bagaże Zuzy, a z tyłu Majkę, która ujrzawszy mnie rzuciła szybkie ,,Cześć” i powróciła do pakowania
-Jasne. Tylko tego jest tyle... - wskazała na swoje torby
-Spokojnie, księżniczko – to było w stylu Toma, ale zauważyłem, że z pewnością się jej podobało. Wszedłem do środka, zabrałem wszystkie jej rzeczy (Przecież nie mogłem pozwolić, żeby dziewczyna, i to z gipsem na nodze, dźwigała takie ciężary!) i ruszyliśmy w stronę wyjścia, jednak Zuza obróciła się jeszcze na chwilę
-Jak się spóźnisz na ten samolot, to ja na ciebie czekać nie będę...!
-Ty się nie martw, poradzę sobie – odpowiedziała Majka, po czym wyszliśmy z pokoju. Ten sam chłopak podszedł do nas, zabrał bagaże Zuzanny, a my windą zjechaliśmy na parter. Pod wejściem do hotelu czekała już na nas taksówka, do której ładowane były nasze bagaże. Podeszliśmy do samochodu, pomogłem wsiąść mojej dziewczynie, sam usiadłem tuż obok niej, złapałem ją za rękę, i ruszyliśmy...
niedziela, 17 lutego 2013
80. Kolejny koncert
-O mój Boże, o mój Boże, wciąż nie mogę
w to uwierzyć!- Zuzka powtarzała z uporem maniaka to samo już od pięciu minut
podczas gdy szłyśmy szkolnym korytarzem do drugiego wejścia na salę
gimnastyczną by zająć swoje miejsca, zachowując się tym samym tak, jakby te dwa
tygodnie spędzone z braćmi Kaulitz wcale nie miały miejsca
-Zuza błagam cię ogarnij się bo nie
wytrzymam, niby co takiego jest ekscytującego i nie wiarygodnego w tym co się
teraz dzieje? Przecież to nie jest tak, jakbyśmy nie znały chłopaków więc
błagam cię, przestań się zachowywać jak jakaś nie obliczalna fanka dobrze?-
zapytałam jednak moje słowa odbiły się echem od ścian i pozostały bez odzewu bo
moja przyjaciółka zaczęła od nowa nadawać jak katarynka, na szczęście
dotarłyśmy do wejścia i jej słowa zostały skutecznie zagłuszone przez piski
fanek zgromadzonych w pomieszczeniu. Można powiedzieć, że było prawie jak na
prawdziwym koncercie- tłoczno, głośno, ciemno. Z trudem szło nam się przecisnąć
pod scenę na której nie było jeszcze nikogo znanego, gips Zuzki dodatkowo
utrudniał sprawę bo deptała wszystkich, którzy na swoje nieszczęście znaleźli
się na jej drodze. W końcu jednak szczęśliwie dotarłyśmy na swoje miejsca,
Zuza piszczała podobnie jak wszystkie
dziewczyny dookoła i szczerze mówiąc wcale jej się nie dziwiłam bo napięcie
sięgnęło zenitu i sama też miałam ochotę krzyczeć. Nagle ostatnie światła,
pozostawione by ułatwić przemieszczanie na sali, zgasły a na scenę wszedł
dyrektor szkoły-powitajcie Tokio Hotel!- krzyknął do mikrofonu a po chwili cała czwórka pojawiła się na scenie i zabrzmiały pierwsze dźwięki Phantomrider a częstotliwość pisków nasiliła się(on ile jest to możliwe) a ja miałam wrażenie, że następnego dnia nie dość, że będę miała problem z mówieniem to jeszcze mój słuch mocno ucierpi przez te 40 minut. Ale wracając do koncertu, Tom stał po prawej stronie sceny i jak zwykle zapierniczał na gitarze nawet nie patrząc na gryf a Bill latał w te i we wte śpiewając. Gdy piosenka dobiegła końca, bliźniacy przelotnie zerknęli na siebie po czym obydwoje spojrzeli w naszą stronę a Zuza postanowiła im pomachać na co Bill uśmiechną się jednocześnie potwierdzając, że zauważył gest co nie uszło widocznie uwadze dziewczyn stojących koło nas bo jedna z fanek po naszej lewej nagle wykrzyknęła
-o mój Boże! Bracia Kaulitz patrzą w waszą stronę!!!- starała się przekrzyczeć wszechobecne piski
-serio?- udawałyśmy, że w ogóle nie wiemy, że coś jest na rzeczy ale szczerzyłyśmy się jak głupie
-ale macie farta!-zdążyła dodać bo zaraz potem zabrzmiały słowa Billa
-dziś jest szczególny dzień, chcielibyśmy podziękować wszystkim naszym fanom za przybycie na ten nie oczekiwany i spontaniczny koncert!- powiedział a wszystkie dziewczyny zaczęły piszczeć-z tej okazji chcielibyśmy zaprosić jedną z naszych fanek na scenę- nadeszła kolejna fala pisków a Bil zaczął rozglądać się po widowni. Nagle jego wzrok spoczął na mnie i Zuzce, Kaulitz uśmiechnął się lekko a ja zaczęłam mieć złe przeczucie. Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Bill szepnął coś do grubego ochroniarza, który przecisnął się w moją stronę i dosłownie wepchnął mnie na scenę. W tej chwili poczułam, że cały świat wiruje, nie za bardzo wiedziałam co mam zrobić. Z przerażeniem spojrzałam na widownie gdzie stała uśmiechnięta Zuza która zmróżyła oczy i miała taką minę, jakby mnie miała zaraz zamordować- ekstra, tylko że to nie był mój pomysł prawda??, następnie zerknęłam na gitarzystę, który podobnie jak jego brat udawał, że w ogóle się nie znamy. Obydwoje podeszli się przywitać po czym jakiś facet wniósł na scenę stołek, na którym miałam usiąść i zabrzmiały pierwsze słowa „in your shadow I can shine” mogłam się założyć o niemal całą moją kasę (i dołożyć jeszcze oszczędności Zuzy), że jutro na Youtube pojawi się nagranie z koncertu ze mną w roli głównej z domniemanym podpisem „Bill Kaulitz śpiewa dla szczęśliwej fanki” jednak w tej chwili wszystko dookoła przestało istnieć. Byliśmy tylko ja, Tom, Bill i wściekła Zuza na widowni. Mimo że zakochana byłam w gitarzyście stojącym jakieś dwa metry dalej a piosenkę śpiewał dla mnie jego brat, to motylki w moim brzuchu szalały a ja szczerzyłam się jak głupia jednocześnie śpiewając słowa piosenki wtórując wokaliście. Gdy piosenka dobiegła końca, zapytałam się Billa, czy mogę się do niego przytulić a gdy przytaknął zeskoczyłam ze stołka i jak rozemocjonowana fanka rzuciłam mu się na szyję jednocześnie szepcąc mu do ucha, że zamorduję go za zmuszenie mnie do występu publicznego, jak tylko wrócimy do hotelu, następnie podeszłam do Toma i powtórzyłam czynność na co on niespodziewanie cmoknąl mnie w policzek a fanki zaczęły piszczeć jeszcze głośniej- no ładnie, mogę się założyć, że po zejściu ze sceny zostanę stratowana na śmierć przez setkę zazdrosnych dziewczyn ale mimo to wewnętrzny głosik w mojej głowie baaardzo cieszył się z tego co właśnie się wydarzyło. No bo spójrzmy prawdzie w oczy, nie ważne ile razy Tom i ja całowaliśmy się już nie wspominając o nocy spędzonej wspólnie w łóżku, ale która dziewczyna doczekała się publicznego buziaka od któregokolwiek z członków zespołu? Panie i panowie tylko i wyłącznie Maja Zawadzka oł yeah aha tylko ja, no dobra Maja czas się ogarnąć wdech, wydech
-zamorduję cię i to nie są żarty- szepnęłam gdy nadszedł ochroniarz, który następnie pomógł mi powrócić na swoje miejsce
-le masz farta dziewczyno!!1- powtarzały dziewczyny dookoła patrząc na mnie z zazdrością
-właśnie MAJA, ale masz farta- powiedziała Zuza z przekąsem i pokręciła głową
-wyluzuj, wcale nie było tak fajnie- skłamałam by ją udobruchać chociaż tak naprawdę to były najlepsze trzy minuty mojego życia
-ta jasne, ty mi tu kitu nie wciskaj- powiedziała przyjaciółka i wystawiła język dając mi do zrozumienia, że może jednak nie do końca ma ochotę mnie zabić. Koncert przeleciał bardzo szybko i już po chwili chłopaki zakończyli koncert słynnym forever now i wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia. Nie za bardzo widziało nam się wracanie porzez zaspy, więc ponownie zamówiłyśmy taksówkę w celu szybkiego powrotu do hotelu. Gdy weszłyśmy do pokoju, rzuciłam się na łóżko piszcząc
-ale było ekstra!- powiedziałam podziwiając biały sufit
-dobra dobra, mów za siebie, gdyby nie ten pierniczony gips, to ja bym stała na scenie i szczerzyła się do Billa- powiedziała zła Zuza kopiąc nogą w stelaż łóżka
-nie denerwuj się tak misiu bo jeszcze sobie pogorszysz tą nogę- powiedziałam zeskakując z łóżka i włączając komputer
-co robisz?- zapytała Zuzia nagle zmieniając ton
-o i nagle jesteś miła...-powiedziałam z przekąsem-sprawdzam, czy już ktoś zdążył dodać filmik z koncertu- powiedziałam jednocześnie wertując strony internetowe
-wątpię, przecież my dopiero co zdążyłyśmy wejść do pokoju, a ewakuowałyśmy się możliwie szybko- powiedziała z przekonaniem siadając koło mnie
-a jednak- powiedziałam odwracając ekran laptopa tak by mogła zobaczyć, jednak miałam rację bo ktoś zdążył już dodać filmik z koncertu ukazujący ,mnie stojącą w towarzystwie bliźniaków i o dziwo filmik miał już około 40 wejść i 3 komentarze w stylu „ale farciara” „widzieliście to?!!- 3:40” i tp.
-no to jesteś sławna- powiedziała Zuza ze śmiechem. Po chwili usłyszałam dźwięk nadesłanej wiadomości tekstowej i spojrzałam na wyświetlacz telefonu
_Tom
Nie, nic za chwilę u was będziemy- otrzymałam odpowiedź i obje z Zuzką czekałyśmy na bliźniaków by spędzić z nimi ostatnią noc.
79. Problemy
-co ja teraz mam zrobić?!- pytałem
chodząc w kółko po pomieszczeniu, które aktualnie służyło nam za garderobę
-Tom ale ja napraw...-kretyn znów próbował mnie przeprosić, po raz już chyba enty
-zamknij się dobrze ci radzę bo nie wytrzymam- wycedziłem przez zęby jednocześnie grożąc mu pięścią
-ale ja
-co ja powiedziałem?
-ale..-próbował dalej a ja poczułem jak każdy mięsień w moim ciele się napina z przypływu furii
-Bill ja cię po raz ostatni proszę zamknij gębę albo ci coś uszkodzę, nie interesuje mnie to, że przepraszasz, to nie zwróci życia mojej pięknej Rose Mary i w ogól...
-stary, nadałeś imię gitarze?- zapytał ze śmiechem Georg
-tak, ale to nie twoja sprawa bo o ile się orientuję twoja też ma imię-powiedziałem do basisty po czym całą uwagę i złość skoncentrowałem z powrotem na bliźniaku- wracając do tematu- powiedziałem wyraźnie widząc, że korzystając z chwili nieuwagi padalec próbował niepostrzeżenie się wymknąć jednak stanął jak skamieniały wiedząc, że jego próba ucieczki została udaremniona- to nie zmienia faktu, że nie mam jak zagrać bo nie zdobędziemy teraz nowego sprzętu, dlaczego ty zawsze musisz być taki roztrzepany i niszczyć wszystko co stoi na twojej drodze?!
-Tom ja naprawdę nie chciałem, na pewno jest jakieś rozwiązanie może zadzwonimy do jakiejś firmy na przykład gibsona żeby nam podesłali nową gitarę?-zapytał a ja mocno zacisnąłem ręce w pięści
-może nie zauważyłeś idioto, ale jest późno, do tego jest wszystko pozamykane, nie sądzę, żeby amerykańska firma miała czas i ochotę, żeby przesyłać sprzęt do Austrii a na dodatek to jakbyś jeszcze nie zauważył, to miał być koncert AKUSTYCZNY i jek sama nazwa wskazuje miał odbywać się BEZ sprzętu elektrycznego z wyjątkiem mikrofonów-! powiedziałem
-no to na pewno da się coś wymyślić innego, mamusia zawsze...-tego już było za wiele, zajęło mi dokładnie pół sekundy, żeby doskoczyć do Billa z pięściami i powalić go na podłogę
-zamknij się, to wszystko twoja wina!!! i do tego przestań mówić o...
-panowie spokojnie- usłyszałem doskonale znany mi i w tej chwili baaardzo wkurzony głos... Mai, natychmiast poderwałem się na nogi jednocześnie depcząc ofiarę losu- mojego pożal się Boże brata a Zuza pomogła mu wstać
-możecie wyjaśnić mi co to było- Maja skrzyżowała ręce na piersiach i zaczęła tupać nogą ze zniecierpliwienia
-no bo on zepsuł moją gitarę- wskazałem na Billa
-oh serio? Biedactwo i to jest naprawdę AŻ taki powód, żeby rzucać się na własnego brata- powiedziała z udanym współczuciem- czy po koncercie powinnam ci włączyć Dorę na DVD?-Zapytała a ja nie bardzo wiedziałem o co jej chodzi
-no nie patrz tak na mnie, skoro postanawiasz zachowywać się jak pięciolatek, to może powinniśmy cię właśnie tak traktować?- zapytała całkiem poważnie
-nie ale ja...- spróbowałem jeszcze raz
-żadnych ale, przestań zachowywać się jak dzieciak, z każdej sytuacji jest wyjście więc przestań desperować- powiedziała z kolei Zuza
-ok to jak jesteś taka mądra to może powiesz mi jak mam grać, gdy mój akustyk nadaje się już tylko na podpałkę do kominka?-zapytałem mierząc dziewczynę złowrogim spojrzeniem
-nie wiem, ale nie zdziałasz nic siedząc tu i wyzywając wszystkich dookoła- powiedziała
-no super, ale raczej wątpię żeby nam się udało wyczarować nowy sprzęt- po raz kolejny przytoczyłem ten sam argument choć powoli robiło się już nudno
-zamknij się Kaulitz, co zamierzasz w takim razie zrobić? Wyjdziesz na scenę i stwierdzisz, że koncert się nie odbędzie, bo nie masz gitary?- zapytała
-co ja zrobię to nie twoja sprawa- powiedziałem trochę zbyt ostro bo wszyscy się na mnie spojrzeli
-esteś chamem- wypaliła nagle Zuza, nie bardzo rozumiałem dlaczego, czy ona naprawdę nie widzi, że to jest patowa sytuacja, i że cała nasza reputacja wisi na włosku?
-o przepraszam bardzo, to nie ja wciskam nos w nie swoje sprawy- powiedziałem mierząc ją spojrzeniem
-ja niczego w nic nie wciskam, jedynie stwierdzam fakty bo o ile twój brat ma mnóstwo kultury osobistej, o tyle ty masz w tym kierunku wiedzę zerową, nie widzisz niczego poza czubkiem swojego nosa, jesteś skończonym egoistą!- krzyknęła
-patrz na siebie, użalasz się nad sobą, motasz Billa zdradzasz go z jakimś lalusiem- nie wiem czemu postanowiłem nagle trzymać stronę brata i walczyć z bogu ducha winną Zuzą
-zostaniesz sam, zobaczysz- powiedziała po czym niespodziewanie podeszła i z całej siły kopnęła mnie gipsem w piszczel co spowodowało, że wylądowałem na podłodze jęcząc z bólu a usatysfakcjonowana dziewczyna stała nade mną z przebiegłym uśmieszkiem
-wystarczy!-krzyknęła nagle Maja
-kłótnie i tak tu nic nie dadzą- powiedziała odciągając jednocześnie Zuzę na bezpieczną odległość-wszyscy zachowujecie się jak dzieci- dodała po czym skierowała się w stronę drzwi
-spróbuję załatwić wam tą zasraną gitarę- powiedziała chwytając za klamkę ale ma być spokój, Gustav- zwróciła się do perkusisty- pilnuj tej dwójki -wskazała na mnie i Zuzę,- Georg, ty idziesz ze mną
po chwili obydwoje zniknęli za drzwiami a my obrażeni usiedliśmy na kanapie
-ktoś chce chipsa?- zapytał Gustav wciskając się między nas, jak słowo daję ten człowiek niedługo nie będzie mieścił się w drzwiach i trzeba będzie mu fundnąć przyczepkę do Tourbusa
-nie dzięki- powiedzieliśmy jednocześnie
-nie wiecie co tracicie-pokręcił głową z politowaniem po czym westchnął sobie do buzi prawie pół paczki chipsów
-taa- powiedziałem tylko skupiając wzrok na obrazie wiszącym na ścianie przedstawiającym kopię autoportretu Miro
-jesteśmy!- usłyszałem krzyk Georga
-i mamy dobre wieści- powiedziała Maja-w szkole działa chór i w świetlicy znajduje się gitara, może nie jest jakaś ekstralna i jest trochę rozstrojona ale lepsze to niż nic- powiedziała wyciągając zza siebi9e czarny pokrowiec, z którego po chwili wyjęła trochę sfatygowanego akustyka
-ja mam na tym czymś grać?- zapytałem unosząc brwi
-Kaulitz nie przeciągaj struny- powiedziała ostrzegawczo Maja wpychając mi w ręce instrument- na scenę ino migiem- dodała a ja zrezygnowany wstałem i powlokłem się za zespołem podczas gdy dziewczyny poszły w stronę prowizorycznej widowni. Jestem pewny, że krzyki i piski dziewczyn zgromadzonych w sali gimnastycznej było słychać nie tylko w szkole ale także na zewnątrz. W miarę jak zbliżaliśmy się do drzwi wejściowych prowadzących na szkolną scenę, przykleiłem na twarzy markowy uśmiech numer pięć. Z każdym krokiem piski narastały aż osiągnęły apogeum -powitajcie Tokio Hotel!-usłyszeliśmy głos dyrektora szkoły i wbiegliśmy na scenę...
-Tom ale ja napraw...-kretyn znów próbował mnie przeprosić, po raz już chyba enty
-zamknij się dobrze ci radzę bo nie wytrzymam- wycedziłem przez zęby jednocześnie grożąc mu pięścią
-ale ja
-co ja powiedziałem?
-ale..-próbował dalej a ja poczułem jak każdy mięsień w moim ciele się napina z przypływu furii
-Bill ja cię po raz ostatni proszę zamknij gębę albo ci coś uszkodzę, nie interesuje mnie to, że przepraszasz, to nie zwróci życia mojej pięknej Rose Mary i w ogól...
-stary, nadałeś imię gitarze?- zapytał ze śmiechem Georg
-tak, ale to nie twoja sprawa bo o ile się orientuję twoja też ma imię-powiedziałem do basisty po czym całą uwagę i złość skoncentrowałem z powrotem na bliźniaku- wracając do tematu- powiedziałem wyraźnie widząc, że korzystając z chwili nieuwagi padalec próbował niepostrzeżenie się wymknąć jednak stanął jak skamieniały wiedząc, że jego próba ucieczki została udaremniona- to nie zmienia faktu, że nie mam jak zagrać bo nie zdobędziemy teraz nowego sprzętu, dlaczego ty zawsze musisz być taki roztrzepany i niszczyć wszystko co stoi na twojej drodze?!
-Tom ja naprawdę nie chciałem, na pewno jest jakieś rozwiązanie może zadzwonimy do jakiejś firmy na przykład gibsona żeby nam podesłali nową gitarę?-zapytał a ja mocno zacisnąłem ręce w pięści
-może nie zauważyłeś idioto, ale jest późno, do tego jest wszystko pozamykane, nie sądzę, żeby amerykańska firma miała czas i ochotę, żeby przesyłać sprzęt do Austrii a na dodatek to jakbyś jeszcze nie zauważył, to miał być koncert AKUSTYCZNY i jek sama nazwa wskazuje miał odbywać się BEZ sprzętu elektrycznego z wyjątkiem mikrofonów-! powiedziałem
-no to na pewno da się coś wymyślić innego, mamusia zawsze...-tego już było za wiele, zajęło mi dokładnie pół sekundy, żeby doskoczyć do Billa z pięściami i powalić go na podłogę
-zamknij się, to wszystko twoja wina!!! i do tego przestań mówić o...
-panowie spokojnie- usłyszałem doskonale znany mi i w tej chwili baaardzo wkurzony głos... Mai, natychmiast poderwałem się na nogi jednocześnie depcząc ofiarę losu- mojego pożal się Boże brata a Zuza pomogła mu wstać
-możecie wyjaśnić mi co to było- Maja skrzyżowała ręce na piersiach i zaczęła tupać nogą ze zniecierpliwienia
-no bo on zepsuł moją gitarę- wskazałem na Billa
-oh serio? Biedactwo i to jest naprawdę AŻ taki powód, żeby rzucać się na własnego brata- powiedziała z udanym współczuciem- czy po koncercie powinnam ci włączyć Dorę na DVD?-Zapytała a ja nie bardzo wiedziałem o co jej chodzi
-no nie patrz tak na mnie, skoro postanawiasz zachowywać się jak pięciolatek, to może powinniśmy cię właśnie tak traktować?- zapytała całkiem poważnie
-nie ale ja...- spróbowałem jeszcze raz
-żadnych ale, przestań zachowywać się jak dzieciak, z każdej sytuacji jest wyjście więc przestań desperować- powiedziała z kolei Zuza
-ok to jak jesteś taka mądra to może powiesz mi jak mam grać, gdy mój akustyk nadaje się już tylko na podpałkę do kominka?-zapytałem mierząc dziewczynę złowrogim spojrzeniem
-nie wiem, ale nie zdziałasz nic siedząc tu i wyzywając wszystkich dookoła- powiedziała
-no super, ale raczej wątpię żeby nam się udało wyczarować nowy sprzęt- po raz kolejny przytoczyłem ten sam argument choć powoli robiło się już nudno
-zamknij się Kaulitz, co zamierzasz w takim razie zrobić? Wyjdziesz na scenę i stwierdzisz, że koncert się nie odbędzie, bo nie masz gitary?- zapytała
-co ja zrobię to nie twoja sprawa- powiedziałem trochę zbyt ostro bo wszyscy się na mnie spojrzeli
-esteś chamem- wypaliła nagle Zuza, nie bardzo rozumiałem dlaczego, czy ona naprawdę nie widzi, że to jest patowa sytuacja, i że cała nasza reputacja wisi na włosku?
-o przepraszam bardzo, to nie ja wciskam nos w nie swoje sprawy- powiedziałem mierząc ją spojrzeniem
-ja niczego w nic nie wciskam, jedynie stwierdzam fakty bo o ile twój brat ma mnóstwo kultury osobistej, o tyle ty masz w tym kierunku wiedzę zerową, nie widzisz niczego poza czubkiem swojego nosa, jesteś skończonym egoistą!- krzyknęła
-patrz na siebie, użalasz się nad sobą, motasz Billa zdradzasz go z jakimś lalusiem- nie wiem czemu postanowiłem nagle trzymać stronę brata i walczyć z bogu ducha winną Zuzą
-zostaniesz sam, zobaczysz- powiedziała po czym niespodziewanie podeszła i z całej siły kopnęła mnie gipsem w piszczel co spowodowało, że wylądowałem na podłodze jęcząc z bólu a usatysfakcjonowana dziewczyna stała nade mną z przebiegłym uśmieszkiem
-wystarczy!-krzyknęła nagle Maja
-kłótnie i tak tu nic nie dadzą- powiedziała odciągając jednocześnie Zuzę na bezpieczną odległość-wszyscy zachowujecie się jak dzieci- dodała po czym skierowała się w stronę drzwi
-spróbuję załatwić wam tą zasraną gitarę- powiedziała chwytając za klamkę ale ma być spokój, Gustav- zwróciła się do perkusisty- pilnuj tej dwójki -wskazała na mnie i Zuzę,- Georg, ty idziesz ze mną
po chwili obydwoje zniknęli za drzwiami a my obrażeni usiedliśmy na kanapie
-ktoś chce chipsa?- zapytał Gustav wciskając się między nas, jak słowo daję ten człowiek niedługo nie będzie mieścił się w drzwiach i trzeba będzie mu fundnąć przyczepkę do Tourbusa
-nie dzięki- powiedzieliśmy jednocześnie
-nie wiecie co tracicie-pokręcił głową z politowaniem po czym westchnął sobie do buzi prawie pół paczki chipsów
-taa- powiedziałem tylko skupiając wzrok na obrazie wiszącym na ścianie przedstawiającym kopię autoportretu Miro
-jesteśmy!- usłyszałem krzyk Georga
-i mamy dobre wieści- powiedziała Maja-w szkole działa chór i w świetlicy znajduje się gitara, może nie jest jakaś ekstralna i jest trochę rozstrojona ale lepsze to niż nic- powiedziała wyciągając zza siebi9e czarny pokrowiec, z którego po chwili wyjęła trochę sfatygowanego akustyka
-ja mam na tym czymś grać?- zapytałem unosząc brwi
-Kaulitz nie przeciągaj struny- powiedziała ostrzegawczo Maja wpychając mi w ręce instrument- na scenę ino migiem- dodała a ja zrezygnowany wstałem i powlokłem się za zespołem podczas gdy dziewczyny poszły w stronę prowizorycznej widowni. Jestem pewny, że krzyki i piski dziewczyn zgromadzonych w sali gimnastycznej było słychać nie tylko w szkole ale także na zewnątrz. W miarę jak zbliżaliśmy się do drzwi wejściowych prowadzących na szkolną scenę, przykleiłem na twarzy markowy uśmiech numer pięć. Z każdym krokiem piski narastały aż osiągnęły apogeum -powitajcie Tokio Hotel!-usłyszeliśmy głos dyrektora szkoły i wbiegliśmy na scenę...
78. Przepustka
-Maaajka!!! - zawołałam zrozpaczonym
głosem
-Czego chcesz, ofiaro? - odkrzyknęła moja przyjaciółka zza drzwi łazienki
-Zaraz musimy wychodzić, żeby zdążyć przed tym kretyńskim koncertem, a ja nie mam pojęcia w co się ubrać!!!
-Tylko tyle? - wyjrzała zza drzwi, z jednym umalowanym okiem – Myślałam, że co najmniej znowu się pokłóciliście...
-Czy ty możesz się uspokoić! Naprawdę mam problem....
-Czy przypominasz sobie, żebym ja spędziła godzinę nad rozwalonymi ciuchami i robiła histerię...
-Ale ty chyba jednak nie masz tego cholernego gipsu na nodze! - zawołałam z totalną rezygnacją. Jak ten człowiek nic nie rozumie...
-Daj mi trzy minuty, zaraz coś wymyślimy, ok? -chyba nie miała ochoty na kłótnie, to dobrze
-Czy naprawdę masz w tej chwili coś ważniejszego do roboty...?
-Jakbyś nie zauważyła, mój makijaż jest w tej chwili połowiczny, więc jeśli przestaniesz histeryzować na trzy minuty, dokończę go i zaraz coś wymyślimy, może być?
-No niech ci będzie. Masz trzy minuty! - i Majka znów zniknęła w łazience. Po raz setny przerzucałam całą stertę ciuchów, nie mogąc się na nic zdecydować. Na szafce nocnej leżały zaproszenia na koncert i przepustki za kulisy. Bez nich mogłybyśmy mieć spory problem z dostaniem się do własnych chłopaków. Jak to możliwe, że już jutro się rozstajemy? Lecimy w dwie kompletnie różne strony. Pomiędzy Polską a Los Angeles jest tak duża odległość... Nawet nie wiem, kiedy znowu się zobaczymy. Nie zapominajmy, że zwykłych studentek nie stać tak sobie po prostu na bilet do Stanów...Nie wspominając o tak naprawdę dobie podróży, zmianie czasu... Mało ciekawa perspektywa. Ale w sumie coś, co interesowało mnie w tej chwili bardziej, to fakt, że kompletnie nie mam w czym pokazać się na koncercie. W przeciwieństwie do tego, co mówi Majka, to jest wielki problem! Na szczęście właśnie zakończyła proces robienia się na bóstwo i wreszcie postanowiła mi pomóc
-No pokaż co my tam mamy... Nie... Nie... Nie... - w naszym pokoju ciuchy walały się dosłownie wszędzie. Maja nie spodziewała się, że tak trudno będzie dobrać coś pasującego do gipsu, a z jej twarzy odczytywałam coraz większe zniecierpliwienie. Aż nagle...
-Mam! No genialne! - i wcisnęła mi w ręce śliczną kwiecistą spódnicę. Spojrzałam na nią z politowaniem
-Y... Nie chcę ci psuć koncepcji, ale przypominam, że gips i spódnica...
-Ale właściwie to dlaczego nie? - wtrąciła się – No zobacz, do tego założysz te cudne wiązane, płaskie buty, marynarka, płaszcz i nie widzę żadnej sprzeczności z gipsem – wypaliła, dumna z siebie
-No nie wiem...
-Nie gadaj, tylko zakładaj to – tak więc chcąc nie chcąc musiałam założyć rzeczy wybrane przez przyjaciółkę. Efekt ogólny nie był taki zły. Było całkiem fajnie. Jako, że już musiałyśmy wychodzić, szybko o garnęłam włosy, makijaż i byłam gotowa do wyjścia. Zebrałyśmy się i wyszłyśmy z pokoju. Obie zgodnie uznałyśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie wzięcie taksówki. Dzięki temu już po piętnastu minutach stałyśmy przed tamtą szkołą, pod którą już zgromadziło się sporo fanów (głównie fanek).Wyrobiłyśmy się idealnie, więc pomyślałam, że mamy akurat czas, by zobaczyć się z chłopakami jeszcze przed koncertem. Weszłyśmy do szkoły, przeszłyśmy przez korytarz, a kiedy podeszłyśmy do schodów...
-Zaraz, zaraz, a dokąd to?! - wydarł się jakiś wielki łysy koleś w mundurze ochroniarza
-My chciałyśmy zobaczyć się z zespołem... - powiedział Majka
-Chyba jak każdy. I co wy myślicie, że polecę na piękne oczy? Przepustka, albo nie ma kulis!
-Ale my mamy przepustkę...! - powiedziałam olśniona i zaczęłam przegrzebywać moją przepastną torbę. Znalazłam w niej wszystko, poza przepustką. I w tej właśnie chwili dotarło do mnie, że przepustka cały czas leży sobie na nocnym stoliku...Że tak naprawdę żadna z nas jej nie zapakowała.
-Coś nie widzę przepusteczki... - strażnik zaśmiał się drwiąco, a my spróbowałyśmy dodzwonić się do chłopaków, niestety bezskutecznie.
-No i po co im są te cholerne Iphone'y?! - wkurzała się Majka. No fakt, miałyśmy spory problem. Postanowiłam porozmawiać z ochroniarzem
-Proszę pana... Niech pan nam uwierzy, znamy dobrze bliźniaków...
-Taak... A ja tańczę wieczorami w balecie. - gość wyraźnie drwił, co nie uszło mojej uwadze
-Y... Przepraszam?
-Byle idiotka może sobie tu przyjść i powiedzieć... - przegiął
-Słuchaj mnie, koleś – wycedziłam, wbijając mu palec wskazujący w klatkę – Idiotą, to może ty jesteś...!
-Co to to nie, żeby byle smarkula mnie obrażała...! - robiło się coraz ostrzej
-Ja ci dam smarkulę!!! Ty chamie jeden...! Kogo oni w ogóle tutaj zatrudniają?!
-Zuzka, opanuj się – Majka jak zwykle usiłowała doprowadzić mnie do względnego porządku
-JA mam się opanować?! A ten tutaj...
-Słuchaj laska, albo wreszcie będziesz grzeczna, albo...!
-Albo co?! Zaczniesz się bić z dziewczyną?! No dalej, pokaż na co cię stać!
-Naprawdę tego nie chcesz...!
-GUSTAV!!! - Majka wydarła się na całe gardło. Natychmiast odwróciłam się i zobaczyłam naszego perkusistę zmierzającego gdzieś szybkim krokiem, nieprzejmującego się kompletnie, co dzieje się wokół niego. - GUSTAV!!! - Maja ponowiła próbę, jednak znów bezskutecznie. Czy ten człowiek całkiem ogłuchł od tej perkusji?!
-Chyba was ignoruje... - z wrednym uśmiechem zauważył ochroniarz. Nie miałam ochoty kontynuować kłótni. Teraz musiałam jakoś zwrócić na nas uwagę przyjaciela mojego chłopaka. I jedyne co mi przyszło do glowy...
-PIZZA!!! - wydarłam się, na co perkusista od razu się odwrócił. Spostrzegł nas i zaczął iść w naszym kierunku. Posłałam triumfalne spojrzenie ochroniarzowi i podeszłam z Mają do Gustava
-Ty weź się orientuj co się dookoła ciebie dzieje, co?
-Przepraszam was, ale takie zamieszanie...
-Co się znowu stało?
-Bill roztrzaskał jedyną gitarę Toma, Tom histeryzuje, Bill histeryzuje...
-No pięknie.
-Czego chcesz, ofiaro? - odkrzyknęła moja przyjaciółka zza drzwi łazienki
-Zaraz musimy wychodzić, żeby zdążyć przed tym kretyńskim koncertem, a ja nie mam pojęcia w co się ubrać!!!
-Tylko tyle? - wyjrzała zza drzwi, z jednym umalowanym okiem – Myślałam, że co najmniej znowu się pokłóciliście...
-Czy ty możesz się uspokoić! Naprawdę mam problem....
-Czy przypominasz sobie, żebym ja spędziła godzinę nad rozwalonymi ciuchami i robiła histerię...
-Ale ty chyba jednak nie masz tego cholernego gipsu na nodze! - zawołałam z totalną rezygnacją. Jak ten człowiek nic nie rozumie...
-Daj mi trzy minuty, zaraz coś wymyślimy, ok? -chyba nie miała ochoty na kłótnie, to dobrze
-Czy naprawdę masz w tej chwili coś ważniejszego do roboty...?
-Jakbyś nie zauważyła, mój makijaż jest w tej chwili połowiczny, więc jeśli przestaniesz histeryzować na trzy minuty, dokończę go i zaraz coś wymyślimy, może być?
-No niech ci będzie. Masz trzy minuty! - i Majka znów zniknęła w łazience. Po raz setny przerzucałam całą stertę ciuchów, nie mogąc się na nic zdecydować. Na szafce nocnej leżały zaproszenia na koncert i przepustki za kulisy. Bez nich mogłybyśmy mieć spory problem z dostaniem się do własnych chłopaków. Jak to możliwe, że już jutro się rozstajemy? Lecimy w dwie kompletnie różne strony. Pomiędzy Polską a Los Angeles jest tak duża odległość... Nawet nie wiem, kiedy znowu się zobaczymy. Nie zapominajmy, że zwykłych studentek nie stać tak sobie po prostu na bilet do Stanów...Nie wspominając o tak naprawdę dobie podróży, zmianie czasu... Mało ciekawa perspektywa. Ale w sumie coś, co interesowało mnie w tej chwili bardziej, to fakt, że kompletnie nie mam w czym pokazać się na koncercie. W przeciwieństwie do tego, co mówi Majka, to jest wielki problem! Na szczęście właśnie zakończyła proces robienia się na bóstwo i wreszcie postanowiła mi pomóc
-No pokaż co my tam mamy... Nie... Nie... Nie... - w naszym pokoju ciuchy walały się dosłownie wszędzie. Maja nie spodziewała się, że tak trudno będzie dobrać coś pasującego do gipsu, a z jej twarzy odczytywałam coraz większe zniecierpliwienie. Aż nagle...
-Mam! No genialne! - i wcisnęła mi w ręce śliczną kwiecistą spódnicę. Spojrzałam na nią z politowaniem
-Y... Nie chcę ci psuć koncepcji, ale przypominam, że gips i spódnica...
-Ale właściwie to dlaczego nie? - wtrąciła się – No zobacz, do tego założysz te cudne wiązane, płaskie buty, marynarka, płaszcz i nie widzę żadnej sprzeczności z gipsem – wypaliła, dumna z siebie
-No nie wiem...
-Nie gadaj, tylko zakładaj to – tak więc chcąc nie chcąc musiałam założyć rzeczy wybrane przez przyjaciółkę. Efekt ogólny nie był taki zły. Było całkiem fajnie. Jako, że już musiałyśmy wychodzić, szybko o garnęłam włosy, makijaż i byłam gotowa do wyjścia. Zebrałyśmy się i wyszłyśmy z pokoju. Obie zgodnie uznałyśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie wzięcie taksówki. Dzięki temu już po piętnastu minutach stałyśmy przed tamtą szkołą, pod którą już zgromadziło się sporo fanów (głównie fanek).Wyrobiłyśmy się idealnie, więc pomyślałam, że mamy akurat czas, by zobaczyć się z chłopakami jeszcze przed koncertem. Weszłyśmy do szkoły, przeszłyśmy przez korytarz, a kiedy podeszłyśmy do schodów...
-Zaraz, zaraz, a dokąd to?! - wydarł się jakiś wielki łysy koleś w mundurze ochroniarza
-My chciałyśmy zobaczyć się z zespołem... - powiedział Majka
-Chyba jak każdy. I co wy myślicie, że polecę na piękne oczy? Przepustka, albo nie ma kulis!
-Ale my mamy przepustkę...! - powiedziałam olśniona i zaczęłam przegrzebywać moją przepastną torbę. Znalazłam w niej wszystko, poza przepustką. I w tej właśnie chwili dotarło do mnie, że przepustka cały czas leży sobie na nocnym stoliku...Że tak naprawdę żadna z nas jej nie zapakowała.
-Coś nie widzę przepusteczki... - strażnik zaśmiał się drwiąco, a my spróbowałyśmy dodzwonić się do chłopaków, niestety bezskutecznie.
-No i po co im są te cholerne Iphone'y?! - wkurzała się Majka. No fakt, miałyśmy spory problem. Postanowiłam porozmawiać z ochroniarzem
-Proszę pana... Niech pan nam uwierzy, znamy dobrze bliźniaków...
-Taak... A ja tańczę wieczorami w balecie. - gość wyraźnie drwił, co nie uszło mojej uwadze
-Y... Przepraszam?
-Byle idiotka może sobie tu przyjść i powiedzieć... - przegiął
-Słuchaj mnie, koleś – wycedziłam, wbijając mu palec wskazujący w klatkę – Idiotą, to może ty jesteś...!
-Co to to nie, żeby byle smarkula mnie obrażała...! - robiło się coraz ostrzej
-Ja ci dam smarkulę!!! Ty chamie jeden...! Kogo oni w ogóle tutaj zatrudniają?!
-Zuzka, opanuj się – Majka jak zwykle usiłowała doprowadzić mnie do względnego porządku
-JA mam się opanować?! A ten tutaj...
-Słuchaj laska, albo wreszcie będziesz grzeczna, albo...!
-Albo co?! Zaczniesz się bić z dziewczyną?! No dalej, pokaż na co cię stać!
-Naprawdę tego nie chcesz...!
-GUSTAV!!! - Majka wydarła się na całe gardło. Natychmiast odwróciłam się i zobaczyłam naszego perkusistę zmierzającego gdzieś szybkim krokiem, nieprzejmującego się kompletnie, co dzieje się wokół niego. - GUSTAV!!! - Maja ponowiła próbę, jednak znów bezskutecznie. Czy ten człowiek całkiem ogłuchł od tej perkusji?!
-Chyba was ignoruje... - z wrednym uśmiechem zauważył ochroniarz. Nie miałam ochoty kontynuować kłótni. Teraz musiałam jakoś zwrócić na nas uwagę przyjaciela mojego chłopaka. I jedyne co mi przyszło do glowy...
-PIZZA!!! - wydarłam się, na co perkusista od razu się odwrócił. Spostrzegł nas i zaczął iść w naszym kierunku. Posłałam triumfalne spojrzenie ochroniarzowi i podeszłam z Mają do Gustava
-Ty weź się orientuj co się dookoła ciebie dzieje, co?
-Przepraszam was, ale takie zamieszanie...
-Co się znowu stało?
-Bill roztrzaskał jedyną gitarę Toma, Tom histeryzuje, Bill histeryzuje...
-No pięknie.
77. Przygotowania
Wreszcie nadszedł dzień koncertu. Kiedy
dwa dni temu byliśmy zmuszeni zostawić dziewczyny pod tamtą nie najwyższej klasy
budką z niezwykle niezdrowym pożywieniem, udaliśmy się do dyrektora szkoły i
ustaliliśmy kilka wstępnych informacji. Nie doszliśmy jednak za bardzo do
konkretów, gdyż dyrektor miał umówione jakieś bardzo ważne spotkanie biznesowe,
przez co dość szybko musiał nas opuścić. Szczegóły mieliśmy ustalać dzisiaj.
Oczywiście mama zawsze mnie uczyła, że nie można zostawiać wszystkiego na
ostatnią chwilę, więc od wczoraj mam w głowie gotowy plan całego koncertu. Mam
nadzieję, że spotka się on z aprobatą
reszty członków zespołu, gdyż, bardzo nieskromnie mówiąc, uważam, że plan jest
naprawdę niezły. Nie, żeby jakoś specjalnie różnił się od setek poprzednich
koncertów, jednak uważam, że nigdy nie powinno się bagatelizować sprawy. Nie
możemy tak po prostu sobie założyć, że jesteśmy tak obeznani ze sceną, że nie
musimy zwracać zbytniej uwagi na przygotowania. To byłby bardzo karygodny
błąd!Tak więc cała nasza czwórka weszła właśnie do szkoły, w której miał odbyć
się nasz niespodziewany, kameralny koncert. Miałem ogromne wyrzuty sumienia, że
znów zostawiłem swoją dziewczynę samą, zwłaszcza, że jet to przedostatni dzień
wyjazdu i już od jutra czeka nas dużo dłuższa rozłąka. Jak to jest w ogóle
możliwe? Jednego dnia człowiek przyjeżdża w zupełnie nieznane miejsce, z dość sceptycznym
nastawieniem, chcąc całe dnie pobytu przesiedzieć w bibliotece. Następnego zaś,
trafiony strzałą Amora poznaje osobę, która całkowicie odmienia jego życie.
Widać, że teorie na temat miłości od pierwszego wejrzenia, które już od
najdawniejszych czasów istnieją wśród społeczeństwa, mają coś wspólnego z
prawdą ( w co, tak szczerze, do tej pory wątpiłem). Bo gdybyśmy tak na przykład
nigdy się nie spotkali...
-Hej, ty! - nagle ocknąłem się, wyrwany
z zamyślenia. Tom machał mi ręką przed oczami, wzdychając niecierpliwie-No co, no co? - powiedziałem, nie za bardzo mając świadomość co dzieje się dookoła mnie
-Mówi się do ciebie. Powiesz mi, po co ty tu idioto właściwie przylazłeś, skoro pożytek z twojej obecności jest równy zero? - a mój brat jak zwykle swoje! I zawsze mówię mu, porozmawiajmy o tym, a on: nie! Mówię, przedyskutujmy to jakoś, a on: nie! To jego odpowiedź na wszystko! Zaczyna mnie to powoli irytować
-Czy mógłbyś więc powtórzyć? - wysiliłem się jednak na jakże uprzejmy ton
-W czasie kiedy ty rozmyślałeś sobie w najlepsze o...
-Tom, weź się zamknij już z łaski swojej – przerwał mu nagle Georg – naprawdę w tej chwili nie mamy czasu na jakiekolwiek dyskusje i kłótnie, ok? Może później, ale teraz, kiedy...
-Czy ty nie mówiłeś czegoś o braku czasu? Bo co jak co, ale twój wywód bynajmniej nie wskazuje na to, żebyśmy się gdziekolwiek spieszyli...
-Czy ja się wreszcie dowiem o co chodzi?! - dlaczego oni zawsze wiedzą co się dzieje, a ja nigdy? Muszę zapytać. I kiedy już otwierałem usta, wtrącił się Gustav
-Jak ja z wami wytrzymuję już tyle lat?- pokręcił głową z niedowierzaniem – Tak więc słuchaj – zwrócił się do mnie – Piosenki idą tak jak ustaliliśmy, całe widowisko ma trwać około czterdziestu minut, ty powiesz kilka swoich stałych tekstów, typu ,,We love you Aliens” i inne takie pierdoły. Będą się cieszyć jak głupie, przez co koncert zostanie lepiej przyjęty...
-Źle to ująłeś kochany – przerwał mu Tom – one się nie będą cieszyć na jakieś tam zdanie wypowiedziane przez NIEGO – wskazał tu na mnie, a ja odniosłem wrażenie, że znów był nieuprzejmy – tylko przez fakt posiadania w zasięgu ręki najcudowniejszego i najprzystojniejszego gitarzysty...
-Rozumiem, że mówisz o mnie? - odkąd pamiętam Tom i Georg toczą między sobą spory o tytuł najlepszego gitarzysty...
-A, witam panów! - rozległ się donośny, głęboki głos dochodzący od drzwi Wszyscy czterej obejrzeliśmy się, a w drzwiach ujrzeliśmy dyrektora szkoły. Facet ubrany był w, chyba odświętny, szary garnitur i pomarańczowy krawat w piłki. Muszę przyznać, że nie ma on zielonego pojęcia o modzie i jakimkolwiek łączeniu stylów. Przydałaby mu się stylistka. Kto jak kto, ale ja akurat potrafię trafnie ocenić, kto zna się na kwestiach ubioru, a kto nie. - Czy panowie już się rozejrzeli...?
-A owszem – odpowiedziałem – Miejsce jest naprawdę odpowiednie akurat na nasz kameralny koncert....
-Bardzo się cieszę! Jeśli chodzi o jakikolwiek sprzęt...
-Proszę się nie martwić – wszedł mu w słowo Tom. Co za brak kultury, tak przerywać w pół zdania! - Nie jest tego dużo, to taki bardziej koncert akustyczny, poradzimy sobie.
-Bardzo się cieszę! A, przepraszam bardzo, ale pamięta pan może – tutaj zwrócił się do mnie – jak po raz pierwszy rozmawialiśmy, wspominałem panu wtedy o swojej córce...
-Ależ oczywiście, pamiętam – szczerze mówiąc, kompletnie o tym zapomniałem, ale, że obiecałem spotkać się przez chwilę z tą dziewczyną, to obiecałem. - Możemy się z nią spotkać, jeśli tylko pan chce. Tylko z góry muszę uprzedzić, że nie mamy zbyt wiele czasu na przygotowania... - mężczyzna jednak zupełnie nie przejął się brakiem czasu, tylko stwierdził, że w takim razie trzeba to załatwić jak najszybciej i, dosłownie, pobiegł po córkę. Podczas jego nieobecności zaczęliśmy przygotowywać sprzęt. Tom i Georg stroili swoje gitary, po raz sto pięćdziesiąty drugi je polerowali, Gustav coś tam robił z perkusją, a ja zająłem się mikrofonem. Mówiłem już, że wszystko musi być perfekcyjnie. Tak więc dokładnie ustawiłem jego wysokość, sprawdziłem dźwięk i kiedy upewniłem się, że wszystko działa jak należy, spojrzałem na swoich przyjaciół. Tom odstawił właśnie swoje cudo koło przygotowanego już krzesełka, niepewnie rozglądając się czy to miejsce jest aby na pewno bezpieczne. Nie byliśmy przecież przygotowani na granie żadnego koncertu w Austrii, więc była to tak naprawdę tutaj jego jedyna gitara. Gdyby coś jej się stało, to zostalibyśmy bez gitarzysty, a wtedy dobre zagranie koncertu graniczyłoby z cudem. Nagle wrócił dyrektor, ze swoją córką ( mogła mieć tak z piętnaście lat), a gdy ona tylko nas zobaczyła:
-Aaa!!!
-Spokojnie panowie, to tylko mój urok osobisty. Normalne – szepnął mój brat, ale tak, żeby dziewczyna tego nie usłyszała
-A jednak...! Nie mogłam uwierzyć...! Tokio...! Hotel...! Tuuuutaj!!! - to był jeszcze większy pisk, niż kiedy poznałem Zuzannę. Jednak pamiętając, że ojciec tej dziewczyny wyświadcza nam ogromną przysługę, stwierdziłem, że trzeba po prostu dobrze odegrać swoją rolę, dać autograf i tyle
-Jeeej, przepraszam was... Ale sami rozumiecie...! - chyba zaczynała powoli dochodzić do siebie – Już, ogarniam się... Mogę zrobić sobie z wami zdjęcie? Proszę, proszę, proszę, proszę...!
-Jasne, nie ma problemu – ustawiliśmy się więc do szybkiego zdjęcia, daliśmy jej autografy, każdy z dedykacją, i spotkanie z córką dyrektora się skończyło. Okazało się jednak, że zostało nam jeszcze sporo czasu przed koncertem. Chciałem zadzwonić do Zuzi, ale musiałem gdzieś zostawić telefon... Na szczęście dziewczyny mają przyjść tu jeszcze przed koncertem. Postanowiłem jednak znaleźć mojego Iphone'a. Poszukiwania rozpocząłem od sceny. Szedłem dość szybko, aż nagle pod swoimi nogami poczułem coś dość dużego, ciężkiego, straciłem równowagę, a po chwili usłyszałem głośny dźwięk jakiegoś rozbijającego się sprzętu i brzdęk pękających strun...
-Kaulitz, zamorduję cię!!!
sobota, 5 stycznia 2013
76. Fast food
Dobra, Majka, luz. Przez 2 najdłuższe
minuty w moim życiu, podczas wychodzenia z restauracji, powtarzałam sobie te
trzy słowa niczym mantrę. No bo niby co takiego się stało? Nie no, nic.
Przecież tylko wyrzucili nas właśnie z restauracji za zdecydowanie odbiegające
od normy zachowanie 4 nadpobudliwych Niemców… Humor poprawiało mi jedynie trzymanie za rękę
przez pewnego niemieckiego gitarzystę i szeptane do ucha słowa „przepraszam za
nich, oni tak zawsze…”. Mówiłam już, że jest cudowny? Chociaż z drugiej strony,
niby ,,oni tak zawsze”, a już nie będę wspominać kto ganiał się po całym
pomieszczeniu ciskając widelcami… Nagle Kulturalny I Nienagannie Wychowany
Przez Mamusię Pan Kaultiz postanowił wziąć
sprawy w swoje ręce
-Słuchajcie, takie rzeczy się zdarzają.
Nie będę odnosił się do kultury tego … szanownego kelnera. No bo właściwie to
jak tak można??!! Nie, wróć. Wszystko jest pod kontrolą, a do tej restauracji
na pewno już nie pójdziemy. – No ma rację, nie pójdziemy, ale nie wydaję mi
się, że chodzi tu o nasz wybór… Jest to raczej postanowienie odgórne - Mamy
jeszcze przed sobą cały wieczór, a po linii horyzontu od razu można stwierdzić,
iż…-Bill, błagam, przestań męczyć – No tu się z Tomem zgodzę. Nikt z nas nie miał teraz ochoty na jakże specjalistyczną pogadankę Billa o pogodzie.
-Chodźmy po prostu gdzieś na miasto, bo do hotelu mogą już nas raczej nie wpuścić – Georg wydawał się być jak najbardziej rozbawiony sytuacją.
I tak odwiedzamy już ósmą nieczynną budkę z kebabami… Żenada. A miało być tak pięknie! Bill po raz sto osiemdziesiąty czwarty studiował swój przewodnik, aż nagle wykrzyknął
-Za dwie minuty mamy tramwaj do jedynej otwartej budki z jedzeniem. Biegniemy! – I co ja, przepraszam, miałam robić? Czworo jak małpy biegnących facetów w pogoń za żarciem, Zuza, powtarzająca, że ona dłużej z kulami ani metra nie przejdzie, a po środku ja, która patrzyłam na to wszystko i pojęcia nie miałam, co robić…
-Ej, stać! Czy wy za grosz nie macie kultury?! Nie widzicie, ze dziewczyna nie daje sobie rady?! – Ten głos… Co?! On?! Znowu?! Tutaj?! Teraz?! Mina Billa podczas przemowy do Martina była faktycznie bezcenna. Facet ma talent do pojawiania się w najmniej oczekiwanych i dogodnych momentach. Za chwilę tamta zakochana dwójka znowu się zacznie wykłócać… A dopiero co się pogodzili. I rzeczywiście, Bill chyba nie zamierzał tolerować tego troszkę zbyt nachalnego faceta
-Pozwól, że ja zdecyduję co jest odpowiednie i kulturalne w MOIM zachowaniu w stosunku do MOJEJ dziewczyny. Chodź, Zuzia, idziemy. – I zdecydowanie zbyt nachalnie pociągnął ją za rękę.
-Koleś, uważaj trochę! – Martin też nie zamierzał tak łatwo odpuścić – To, że raz mnie pokonałeś, i to z zaskoczenia…
-Znowu chcesz zarobić w mordę?! – Bill wydawał się powoli wpadać w furię i coraz bardziej uporczywie chciał odciągnąć Zuzkę od jej adoratora
-Bill, czy ja Ci mam przypomnieć naszą ostatnią rozmowę??!! – Zuzka darła się jak opętana, ale nikt nie dopuścił jej do głosu.
-Czy ja się dowiem o co chodzi? – dopytywał się Georg. No tak, z punktu widzenia chłopaków mogło to wszystko wyglądać trochę dziwnie
-W wielkim skrócie – powiedziałam cicho do basisty – facet adoruje Zuzkę, Bill jest chorobliwie zazdrosny, ma alergię na samo jego imię, zdążył go już pobić i przez niego raz prawie zdążyli się rozstać
-Czyli widzę drażliwy temat – wtrącił się Gustav
-W sumie to się naszemu Billowi nie dziwię. Ale musze przyznać, że od tej strony to ja go nie znałem… - naszą dyskusję przerwały kolejna seria wrzasków dochodząca ze strony tamtej trójki
-Ja cię ostrzegałem, że jeśli jeszcze raz zobaczę jak usiłujesz się z nią w jakikolwiek sposób skontaktować…!
-To co?! Ewidentnie masz ją centralnie gdzieś i…!
-ZAMKNĄĆ SIĘ!!! – Zuzka wrzasnęła tak, że pół ulicy obróciło się z zaciekawieniem obserwując całe zdarzenie – Mam dosyć! Martin, idź sobie, proszę! Bill, chyba musimy później pogadać, jeszcze z Toba nie skończyłam! – i z trudem pokuśtykała dalej.
W końcu szczęśliwie dotarliśmy do tramwaju (oczywiście kilka poprzednich w tym czasie nam zwiało). Gdy Bill pomógł Zuzi wtaszczyć się z kulami po stopniach (widać było, że jeszcze jej nie przeszło, ale chyba nie zamierza się znowu tak na Amen obrażać), a naszych trzech niemieckich gentelmanów zdążyło już usadowić swoje szanowne cztery litery na siedzeniach, zauważyłam, że zostało tylko jedno wolne… Zdziwiłam się, gdy pewien bardzo przystojny, utalentowany, cudowny, szarmancki gitarzysta (ja naprawdę już to mówiłam??) skierował się w jego stronę, ale zaraz potem, wskazując na swoje kolana
-Siadaj, mała – Uff, czyli nic się między nami nie zmieniło. Nie powiem, żeby na mojej twarzy nie pojawił się banan szczęścia, gdy siedzieliśmy tam… Razem. Jazda trwała jakieś dziesięć minut. Bill i Zuza cicho dyskutowali o całym zajściu, które miało miejsce przed chwilą. Udało mi się wyłapać ,,Mam dosyć” ,,Nie będę tego tolerował” i tym podobne. Tymczasem ja wdałam się w taką pogawędkę bardziej o niczym z resztą zespołu. Tak właśnie upłynęła nam podróż. jak już wspomniałam, wysiedliśmy po dziesięciu minutach. Oczywiście żadne z nas nie miało zielonego pojęcia gdzie iść, jednak jak zwykle niezawodny Bill wyciągnął swój nieodłączny przewodnik i poprowadził nas prosto do jakiejś podrzędnej budki z Fast foodami.
-To co chcecie? Niech już będzie, ja stawiam – powiedział Tom, po czym dodał szybko – Tylko tym razem po kolei! – w końcu nie chcieliśmy powtórki z rozrywki. tak więc po kilku minutach mieliśmy już wszystko zamówione ( tzn. cztery kebaby i dwa wegetariańskie burgery dla bliźniaków) i udaliśmy się na dość długa ławkę, znajdującą się naprzeciwko budki. I gdy czekaliśmy na odbiór naszego zamówienia, nagle naszych uszu dobiegł dźwięk telefonu. Bill odebrał, a my usłyszeliśmy:
-Taak… ale, że teraz…?! … Jest pan pewny…? No tak, rozumiem… Oczywiście – kiedy odkładał słuchawkę miał dość niewyraźną minę – chłopaki, chyba dzisiaj nie jest nam dane nic skonsumować. – Wszyscy spojrzeli na niego jak na debila – dzwonił ten dyrektor, który załatwia nam salę na koncert – Mamy się natychmiast stawić w tej hali, bo właśnie przyjechał jakiś właściciel czy ktoś… w każdym razie, nie mamy wyjścia. – czyli jak zwykle wszystkie plany trafił szlag. Tom pochylił się nade mną:
-Mała, znowu cię przepraszam. takie życie… Za to masz ode mnie miejsce w pierwszym rzędzie
-Ja chcę za kulisami – odpowiedziałam
-Dla ciebie wszystko – pocałował mnie w policzek, a po chwili zostałyśmy z Zuzką same z czterema kebabami i dwoma burgerami.
Subskrybuj:
Posty (Atom)