Uploaded with ImageShack.us

sobota, 1 grudnia 2012

68. Wyścig

I znów jechałam wyciągiem ze swoim chłopakiem!!! Jedyne, co w tej chwili zakłócało mi pełnię szczęścia to zastanawianie się, co u mojej przyjaciółki, bo przypuszczam, że nie jest w najlepszym nastroju. Ale jak ją znam (a trwa to już dosyć długo) to nie wytrzyma już długo bez kontaktu ze swoim ,,pięknym, cudownym, genialnym, kochanym” wokalistą. I tak jestem zaskoczona, że była w stanie się na niego obrazić.
-Patrz, jakiś gościu jeździ gorzej niż ten debil – wyrwał mnie z zamyślenia głos Toma. Spojrzałam na miejsce w dole, które wskazywał i moim oczom ukazał się dość żałosny widok faceta usiłującego utrzymać się na nartach
-Domyślam się, że mówisz o swoim bracie?
-A o kim innym? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
-Czy ty nie możesz wreszcie dać mu spokoju? – raczej było to coś na kształt pytania retorycznego
-Nigdy – odpowiedział z diabelskim uśmiechem. Wiedziałam. Zawsze, z opowiadań, którymi maltretowała mnie Zuza, myślałam, że bliźniacy są dla siebie tacy raczej dość życzliwi i w ogóle, ale od kiedy ich poznałam stwierdzam, że nic bardziej mylnego. Chociaż gdzieś tam w głębi to się czuje, że ta dwójka na dłuższą metę nie mogłaby bez siebie żyć. W oddali zauważyłam koniec wyciągu. A w objęciach gitarzysty było tak cudownie! Jednak za chwilę miało być równie super, bo Tom miał znów uczyć mnie snowboardu. Zawsze jakoś udawało mi się zjeżdżać, jednak nie wykraczało to za bardzo poza zwykłą jazdę, później skręt w prawo, w lewo ewentualnie… A tutaj muszę z całą stanowczością oświadczyć, że Tom jest mistrzem. Zjazd z jakimiś saltami, obrotami i innymi cudami nie stanowi dla niego najmniejszego problemu. Nagle coś wpadło mi do głowy…
-Tom?
-Tak? Wiesz, przypomniałaś mi mojego brata, który zawsze wszystkich o wszystko musi się zapytać…
-Mam nie pytać?
-No mów. Proszę – dodał posyłając mi zniewalający uśmiech.
-A może ty zdecydowałbyś się kiedyś wziąć lekcję jazdy na nartach…? – zaczęłam nieśmiało
-Ja? Na nartach? Raczej nie przewiduję.
-Ale w sumie dlaczego? Skoro nigdy nie próbowałeś…
-Jeśli znalazłby się ktoś taką cierpliwością…
-No akurat to nie problem. – czułam sukces. Już nie mogłam się doczekać widoku Toma usiłującego złapać równowagę na nartach! I wtedy to ja będę mistrzem, a on uczniem!
-To kto miałby mnie uczyć?
-No ja.
-Mała, trzeba było tak od razu – sukces, sukces, sukces! – Wszystko pięknie, ale mam warunek.
-Co?! Jaki znowu warunek…?
-Malutki. Zgodzę się na lekcję jazdy na nartach, jeszcze dzisiaj, proszę bardzo, jeżeli wygrasz ze mną wyścig na snowboardzie. – No zatkało mnie! Przecież on idealnie zdaje sobie sprawę, że nie mam w starciu z nim na desce nawet najmniejszych szans.
-Nienawidzę cię, Kaulitz.
-I tak wiem, że to nie prawda – uśmiech nie schodził z jego twarzy. To się, cholera, wkopałam. Teraz muszę się z nim ścigać, a że to, że przegram jest pewne, będę wysłuchiwać, jak to chętnie nauczyłby się jeździć na nartach, ale niestety honor nie pozwala mu ominąć zakładu… Byłam wściekła (ale i tak szczęśliwa) kiedy zeszliśmy z wyciągu. Usiedliśmy koło siebie i zaczęliśmy przypinać deski
-To najpierw rekreacyjnie, dla rozgrzewki, zjeżdżamy do połowy stoku, tak na wysokość tej rozwalającej się budki, jeszcze ustalimy zasady wyścigu i zaczynamy, co? – otóż nie! Nie pozwolę mu wygrać, tym razem! A niby dlaczego Tom Kaulitz ma zawsze dostawać to, czego chce? Niedoczekanie.
-A jeszcze się zdziwisz… - ale uśmiechnęłam się i zaczęliśmy zjeżdżać razem. Na razie dość powoli, bez szaleństw, chociaż mój towarzysz i tak musiał pochwalić się umiejętnościami zrobienia bezbłędnego salta i perfekcyjnych obrotów o 720 stopni. Dojechałam na miejsce kilka chwil za nim, a kiedy tylko zdjęłam kask, żeby spokojnie ustalić reguły rozgrywki…
-Majka! Jaki ten świat jest jednak mały!
-Karolina? – znowu, cholera jasna?! No nie teraz!
-No ja wiedziałam, że to los nas tu spiknął i się nie pomylił! Sponio, co? – o cholera, a w liceum myślałam, że gorzej być nie może… Dzisiaj tapeta na ryju przeszkadzała jej mimice, zdecydowanie. Żeby teraz tylko nie podjechał…
-Mała? Z kim rozmawiasz? – fuck, cholera jasna! Musiał teraz? Nie mógł sobie spokojnie na mnie poczekać z boku?! No ale jak już się napatoczył, to trzeba stwarzać pozory, że wszystko jest OK…
-A to jest moja koleżanka z liceum… Karolina, wybacz, ale my się bardzo spieszymy…
-Czekaj… czy to nie jest… TOM KAULITZ?! – o kurde! Jak ona mogła go rozpoznać…?!
-Yyy…  - ja nie wiedziałam co powiedzieć i Tom chyba za bardzo też nie, bo stał i czekał na mój ruch.
-Chodzisz z Tomem Kaulitzem?!
-No i co, zatkało kakao?! – co za idiotka…
-O My God!!! Aaa! – i zaczęła piszczeć jak idiotka… A ja nie miałam kompletnie pojęcia co dalej… - Ale jak to się stało?! Ze ty… i on…! O Boże, to jest sam Tom Kaulitz!!! – a kto, cholera, Kubuś Puchatek?!
-No tak, ale my już musimy iść… - kompletnie mnie nie słuchała, tylko… zaczęła przystawiać się do mojego gitarzysty!
-Tom, jesteś niesamowity! Jestem waszą wielką fanką, a zwłaszcza twoją! Jak tylko widzę wasze koncerty, przecież bez ciebie to nie miałoby sensu! – co za żmija!
-No, dziękuję… - a ten zdrajca tylko do komplementów! Już ja mu pokażę!
-O Boże, Tom! Nie wierzę, że się spotkaliśmy! To jest przeznaczenie! Pamiątkowe zdjęcie? – i z prędkością światła wyciągnęła z kieszeni różowego smartphone’a, wykrzywiła mordę w sweetaśny dziubek i zrobiła sobie z nim zdjęcie! Będzie tego!
-Kaulitz, jedziemy! Karolina, miło było ale się skończyło! – i zdecydowanym ruchem założyłam kask, pociągnęłam gitarzystę za sobą i zaczęliśmy zjeżdżać. Poczułam, że jestem w tej chwili tak zdeterminowana, że wygram ten wyścig z zamkniętymi oczami. Chrzanić omawianie zasad. Zrównaliśmy się, krzyknęłam do Toma ,,Start!” i wyścig się rozpoczął. Nie było źle. Na początku zdecydowanie dotrzymywałam kroku swojemu towarzyszowi, a później, zdeterminowana, zaczęłam go wyprzedzać. Nie zdziwiłabym się, jakby się okazało, że specjalnie mi odpuścił, ale w tej chwili mnie to nie obchodziło. Prowadziłam. Jeszcze kawałek… 200 metrów… 100 metrów… 50 metrów… Zwycięstwo!!! Wygrałam wyścig z Tomem! I teraz się odegram! Kiedy dojechał do mnie…
-Wow, mała, jestem z ciebie dumny…
-Nie denerwuj mnie! Co to miało być?! Może jeszcze poszedłbyś sobie z nią na jakąś kolacyjkę, bo jest twoją ,,największą” fanką, co?!
-Ej, no proszę cię, przecież to była twoja koleżanka…
-A ty po prostu nie chciałeś być nieuprzejmy, co?! Ale teraz już się nie wykręcisz – czas na lekcję! – nie mogłam się tego doczekać.
-Naprawdę masz ochotę na tą lekcję…?
-No nie wierzę – Tom Kaulitz się boi!
-No co ty, nie obrażaj mnie… Po prostu myślę, czy nie jesteś już może zbyt zmęczona…
-Ani trochę. Ale najpierw – idziemy na sąsiedni stok!

67. Znów na stoku.


-Młody, raczej ty teraz wymyśl coś takiego, żeby ta dziewczyna padła ci w ramiona ze szczęścia, bo jak nie, to czarno to widzę… - Chyba nie doceniałem powagi sytuacji. No, bo ja oczywiście nigdy w takiej sytuacji nie byłem. Nie wyobrażam sobie, żeby dziewczyna mogła się obrazić na Toma Kaulitza. A na jego młodszego brata to już owszem.
-Ale co ja mam… - a ten debil jak zwykle nic nie wie. Czy ja go będę musiał prowadzić za rączkę przez całe życie?!
-Mózgiem rusz, chociaż raz w życiu! Już! – byłem dość stanowczy, więc  Bill spojrzał na mnie z przerażeniem i kiedy już odwrócił się, żeby wyjść i, zapewne, obmyślić jakąś powalającą strategię przeprosin Zuzy, Maja rzuciła:
-Możesz zadzwonić do mamusi – i zaczęła się śmiać, ale tamten ćwok już tego nie usłyszał. Spojrzałem na nią z rozbawieniem:
-Czyżbyś śmiała się z mojego brata?
-No co ty – odpowiedziała, a ja utonąłem w głębokim spojrzeniu jej pięknych, kasztanowych oczu. Tak bardzo mi jej brakowało. No wiem przecież, że byłem tam z przyjaciółmi ( i moim pożal się Boże bratem) i miałem naokoło tysiące dziewczyn gotowych oddać wszystko, żebym tylko zaszczycił je spojrzeniem (czemu się akurat nie dziwię), ale tego zdecydowanie nie można porównywać do tej chwili. Chyba powinienem teraz powiedzieć coś inteligentnego, ale kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy. No w sumie wypadałoby gdzieś dziewczynę zaprosić, ale jak znam Maję, to wcale nie będzie miała teraz ochoty na jakąś kolacyjkę.
-To, co, będziemy tu tak stać? – wyrwał mnie z zamyślenia glos mojej ukochanej.
-Y… no… - Tom, ogarnij się! – Chyba nie masz w tej chwili ochoty na siedzenie w restauracji, prawda? – mimo wszystko zapytałem, a ona uniosła brwi, co jednoznacznie oznaczało, że moje pytanie jest lekko nie na miejscu. – Tak też myślałem…
-Ależ oczywiście – i znów zaczęła się śmiać, ale tym razem nie mogłem zrozumieć dlaczego
-Coś nie tak?
-Nie, nie, kontynuuj
-Więc tak myślałem, że w sumie jest jeszcze parę trików na desce, których nie zdążyłem ci wcześniej pokazać… - nawet nie byłem w stanie dokończyć zdania, kiedy moja towarzyszka z radością zaklaskała w ręce. Czyli pomysł był genialny (bo był mój, oczywiście). Nie mogłem się jednak oprzeć wrażeniu, że skądś znam ten gest. I że ma coś wspólnego z moim bratem, i pewnie z Zuzą… A zresztą, mniejsza.
-Z Zuzką też nie miałam ostatnio okazji do zimowego szaleństwa. To co, poczekasz piętnaście minut? – spojrzałem na nią i stwierdziłem, że rzeczywiście potrzebowała chwili. Nie, żeby wyglądała źle (wyglądała obłędnie), tylko nie wyobrażałem sobie jazdy na snowboardzie w środku zimy, w żakiecie i sukience. Jak na gentelmana przystało (Tom Kaulitz nie może zachować się inaczej) nachyliłem się do niej i szepnąłem uwodzicielsko
-Czekam za piętnaście minut pod wejściem, księżniczko – na co ona uśmiechnęła się tylko i od razu udała do swojego pokoju na górze. Po dłuższym procesie myślowym stwierdziłem, że nie będę tak stał kwadrans bez sensu, tylko też trochę się za siebie wezmę. Poszedłem więc w stronę pokoju zastanawiając się czy zastane tam mojego brata kretyna. Nie pomyliłem się jednak, gdyż od razu jak wszedłem, zobaczyłem go rozwalonego na swoim łóżku. Myślał.
-Ej, braciszku, ale może chwilę sobie odpoczniesz, co?
-Co? Tom, ale ja nie rozumiem…
-I wcale mnie to nie dziwi. To jak, wymyśliłeś coś? – zaczynało mi się robić żal chłopaka, serio.
-Tak więc rozmyślałem nad tym i mam kilka przewidywanych propozycji… - mówiłem już, że jestem adoptowany?
-No słucham cię. Zabłyśnij.
-Mogę kupić jej wielki kosz kwiatów, zaprosić na uroczystą – to chyba w języku mojego brata oznacza ,,romantyczną” – kolację, zainwestować w komplet biżuterii…
-Nuda, nuda, nuda. To wszystko jest tak oklepane, że mógłbym ci powiedzieć o tym od razu, a ty potrzebowałeś się nad tym pół godziny zastanowić… - cały mój brat. Zaczął się jeszcze trochę nad sobą użalać, jednak nie bardzo zawracałem sobie tym głowę, tylko zacząłem przygotowania do zbliżającej się randki na stoku. Wygrzebałem z dna walizki moją najnowszą, najlepszą i w ogóle najbardziej zajebistą kurtkę, robiąc przy tym nieopisany syf w pokoju (i nie zwracając uwagi na wrzaski tego idioty, że to on będzie musiał później posprzątać), poprawiłem trochę dredy, wziąłem swoją deskę i zostawiając mojego brata, który znów zaczął myśleć, zacząłem iść na dół. Miałem jeszcze kilka minut czasu, ale wiedziałem, że nie mogę pozwolić, żeby to dziewczyna na mnie czekała. Tak więc doszedłem na umówione miejsce i czekałem. Pięć minut, dziesięć, piętnaście… Cholera. Ja rozumiem, że dziewczyny mają coś takiego, że zawsze muszą się spóźnić, ale może bez przesady, co? Trzeba znać jakąś granicę! Kiedy postanowiłem, że nie będę dłużej czekać i chyba osobiście się do niej pofatyguję, moim oczom ukazała się moja dziewczyna. Miała na sobie ciemnozielone spodnie narciarskie i kurtkę w podobnym odcieniu, i mogę stwierdzić, że niemalże dorównywała mi wyglądem.
-Tom! Przepraszam, że tak długo, ale rozumiesz…
-Rozumiem, chodź – złapałem ją za rękę i razem zaczęliśmy iść w stronę stoku. Nawet nie byłem już taki wkurzony faktem wystawania ze dwadzieścia minut pod hotelem jak ten debil. Idę na stok z piękną dziewczyną, którą ponownie zamierzam olśnić swoimi nieopisanymi zdolnościami jazdy na desce… Życie jest piękne!
-Opowiesz mi wreszcie, jak wam poszedł ten cały koncert? – to chyba nawet nie była pretensja, kurde… Dziewczyna nie robi bezsensownych awantur… Niesamowite.
-Nie sądziłem, że cię to interesuje – śmiech – Było świetnie, jak zwykle, tyle pięknych dziewczyn usiłujących dostać mój autograf… - z trudem powstrzymałem chichot, a obok siebie usłyszałem ciche, wymowne chrząknięcie.
-Kaulitz…
-Co tam?
-Jak ja się dowiem… - uwielbiam się z nią sprzeczać. To zdecydowanie nie przypomina awantur Billa z Zuzką. Coraz bardziej zaczynam mieć wrażenie, że ta dziewczyna go zmienia. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek się tak zachowywał. Ale co tam…
-Nie masz o czym się dowiadywać – i cmoknąłem ją w policzek na znak, że naprawdę nic nie zaszło. I można to normalnie załatwić? Można. A nie tylko awantury na pół miasta…
-Masz szczęście. Myślisz, że ta dwójka się pogodzi?
-Mój brat i twoja przyjaciółka? Jasne, że tak. Daj mu chwilę, on tak naprawdę nie jest taki głupi na jakiego wygląda. Jutro znowu będą zakochani, believe me. – podczas tej jakże przyjemnej pogawędki doszliśmy na stok. Nie ukrywam, że nie było lekko (niosłem dwie deski, ale przecież nie mogłem pozwolić, żeby Majka sama ją dźwigała!), ale udało się. Poszliśmy do stoiska z karnetami
-Dzień dobry, dwa karnety na cały dzień proszę
-Tom… Ale nie musisz… - nie, żebym się przechwalał czy coś z tych rzeczy, ale wydaje mi się, że studenci to na pieniądzach nie śpią, a ja owszem, więc nawet nie ma dyskusji, kto płaci. A poza tym, to moja dziewczyna, ja ją zapraszam i to powinno być oczywiste.
-Za to nie policzę ci nic za lekcję – wybuchła śmiechem, więc było OK. Kiedy otrzymaliśmy karnety, poszliśmy prosto na wyciąg. Österreich, ich bin zurück!!!

66. Ogarnijcie się, ludzie

-Albo ruszysz się wreszcie z tego łóżka, albo obiecuję ci… - Majka stała w drzwiach z groźną miną i zaczynała mi grozić
-Weź daj mi spokój, co?
-No ale chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zamierzasz tu zostać…?
-A co ja mu niby teraz powiem? Padnę mu w ramiona i stwierdzę, że nic się nie stało? Niedoczekanie. – Tak na poważnie, to naprawdę nie chciało mi się iść w tej chwili na spotkanie z bliźniakami, ale wiedziałam, że i tak pójdę. Jedną rzecz wiem na pewno – nie zamierzam w żadnym razie udawać, że wszystko jest w porządku, bo nic nie jest w porządku, cholera jasna! Bill ma mnie przeprosić i koniec pieśni!
-Guzik mnie w tym momencie obchodzi, co zrobisz…
-To po jakiego grzyba tak nade mną sterczysz?
-Bo nie chcę się spóźnić na to spotkanie, a jak przyjdę bez ciebie to młodszy brat mojego gitarzysty wpadnie w regularną histerię, więc… MASZ PIĘĆ SEKUND!!! – chyba przestawało ją to bawić. Ciekawe dlaczego…
-No łatwo ci mówić. Lecisz na spotkanie ze swoim ukochanym…
-No to chyba dokładnie tak samo jak ty
-Nie przerywaj mi! – czy ona nie rozumie dwóch kompletnie innych sytuacji? Co za dziecko… - To jest zupełnie co innego i jeżeli myślisz, że…
-Że będę cię holować do restauracji na parterze, to się grubo mylisz! Do góry, ale już! I nie bierz mnie na litość – dodała, widząc moje błagalne spojrzenie – twój gips przestał robić na mnie wrażenie. – tak więc jakieś trzy minuty później zmierzałyśmy korytarzem w stronę windy. Majka cały czas odwracała wzrok w kierunku obrazów wiszących na ścianie, a ja co chwilę widziałam w nich jej odbicie i tylko kolejne poprawki: fryzura, pomadka…  W sumie pierwszy raz od pewnego czasu przemknęło mi przez głowę, że gips jednak nie dodaje uroku i powinnam się wreszcie jakoś ogarnąć, jednak bardziej zastanawiał mnie fakt, jak będzie przebiegało nasze spotkanie. Wprawdzie nie widzieliśmy się tylko jakieś względne 2-3 dni, jednak trochę się przez ten czas zdążyło wydarzyć, oj tak. I żeby było jasne, ja wcale nie uważam, że sprawa z blondynką jest już definitywnie zakończona! Doszłyśmy wreszcie do windy i kiedy cudem udało mi się do niej wejść (Maja jak zwykle, kiedy nie dawałam sobie rady z kulami, wywróciła oczami), wcisnęłam przycisk ,,parter” i poczułyśmy, jak zjeżdżamy w dół. Spojrzałam na przyjaciółkę
-Wyglądasz, jakbyś za chwilę miała wyskoczyć z tej windy ze szczęścia, wiesz o tym? – mruknęłam ponuro
-Weź się wreszcie uśmiechnij, bo coś czarno widzę wasze pogodzenie się… - widziałam jednak, że tylko tak mówi, bo oczywiście jak zwykle musi sobie pogadać, lecz myślami jest już tam, na parterze w objęciach pewnego Niemca…. Nagle usłyszałyśmy dość głośny dźwięk i drzwi windy się otworzyły. Wyszłyśmy z tej ciasnej klatki (jak można tak nie przystosowywać wind dla potrzeb niepełnosprawnych?!), a moja przyjaciółka niemalże biegiem rzuciła się w stronę restauracji. Zaczęłam iść za nią, tak szybko jak tylko mogłam ( w rzeczywistości tempo było dość ślimacze), a kiedy znalazłam się już całkiem blisko drzwi, usłyszałam bardzo głośny, bardzo dobrze mi znajomy pisk:
-Tooom!!! – a kiedy przekroczyłam próg restauracji moim oczom ukazała się Majka, wisząca na Tomie, który wydawał się być niemniej szczęśliwy. Kątem oka zobaczył, że weszłam do środka, spojrzał na mnie, rzucił
-Cześć – z uśmiechem
-No hej – odpowiedziałam z rozbawieniem i tyle było naszego kontaktu. Ja natomiast zaczęłam rozglądać się nerwowo po Sali, w poszukiwaniu innego osobnika. Stał kilka metrów z tyłu, przyglądając mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a ja od razu poczułam, że z natychmiastowego pojednania nici.
-Witaj – powiedział dość sztywno i skinął głową.
-Cześć – odpowiedziałam równie szorstko. Co za debil, frajer, idiota i w ogóle!!! Co on sobie do cholery myśli, jeszcze mi sceny będzie teraz urządzał?! Ma mnie w tej chwili natychmiastowo przeprosić, a ja mu padnę w ramiona i będzie super!!! Tak miało być! A nie, ten kurna, primadonna fochy strzela! Ale nie to nie, ja się nie zamierzam narzucać. A może on jeszcze myśli, że to ja pierwsza powinnam go przeprosić? No chyba niedoczekanie! Tak mnie wnerwił swoją postawą (bo oczywiście ta cała sytuacja to jest ewidentnie jego wina!), że chcąc pokazać jak bardzo mnie to obeszło (w gruncie rzeczy marzyłam tylko o tym, żeby ta chora sytuacja wreszcie się skończyła) odeszłam kilka kroków dalej i zaczęłam przyglądać się menu.  Dwójka zakochanych chyba wreszcie zorientowała się, że coś jest nie tak, bo odkleili się od siebie, a Tom usiłował załagodzić sytuację
-Ej, no dobra, ale koniec tego, co?
-Tom… - Maja usiłowała się wtrącić
-Co, Tom? No hej, weźcie już wybaczcie sobie czy co tam macie zrobić i skończcie tą zabawę, co? – jego przemowa nie wywarła wpływu na nikim, staliśmy tak jak wcześniej – Zuza…? – zwrócił się
-Nie.
-Bill…? – tym razem z nadzieją w głosie zwrócił się do brata
-Nie. – to sobie pogadaliśmy. Staliśmy oboje w dwóch różnych końcach restauracji, z równie zaciętym wyrazem twarzy, a ja zapewne wyglądałam jak obrażone dziecko, czego efekt podkreślały skrzyżowane ręce.
-No ludzie, po ile wy macie lat do cholery? – chyba zaczynało go to wkurzać – Bill, naprawdę myślisz, że te kilka durnych zdjęć coś znaczyło?! A co ona miała niby robić jak cię nie ma, wzdychać do twojego zdjęcia w pokoju…?!
-Ale…
-Cisza! Zuzka! Facet się bije o ciebie, ryzykuje swoją reputację, na którą pracował przez tyle lat, a ty teraz…
-Co ty powiedziałeś?! – chyba się przesłyszałam – jak to bije się…
-O fuck – Majka też myślała, że niedosłyszała
-Nie no, nie mówmy… - chyba Bill chciał uniknąć tematu, ale ja musiałam to pociągnąć
-Jak to nie mówmy?! Jak to bił?! Macie mi to obaj w tej chwili wyjaśnić, bo jak nie…
-No… - Tom plątał się w zeznaniach, a Bill nic nie mówił – No także… Wracaliśmy z lotniska no i ten cały Marcel czy jak mu tam się napatoczył no i tak wyszło…
-Pobiłeś Martina?! – zaraz wyjdę z siebie i stanę obok – Czy ty czasem używasz mózgu do myślenia?! Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?! Ja nie wiem, dlaczego ten facet tak na ciebie działa?!
-To może ty mi odpowiesz?! – teraz się włączył do dyskusji – Jak byś z nim nie spędzała każdej wolnej chwili, to nie miałbym powodów…
-A teraz to niby masz?! Wiesz co? Mam dosyć! Masz czas do jutra, żeby wreszcie przyswoić sobie informację, że tamten facet jest dla mnie nikim!
-Ale jak to… - chyba przesadziłam. Przecież wiem, że ja tu nic nie chce kończyć!
-Normalnie! – nie mogłam się wycofać – A jak ty to sobie niby wyobrażasz, z awanturami o rozmowę z każdym chłopakiem! Radzę ci, przemyśl to! – i wyszłam. Tak po prostu, zostawiając wszystkich w osłupieniu. Ja tak nie chcę!!! Ma być tak jak przed jego wyjazdem do tego kretyńskiego Los Angeles i już!!!

65. Bójka


-Prosimy zapiąć pasy. Za chwilę rozpocznie się lądowanie. – jak ten czas szybko przeleciał. Jeszcze przed chwilą moje serce było rozdarte z bólu, podczas kłótni z moją ukochaną (jakież to poetyckie) a teraz dolatujemy z powrotem do Los Angeles. Nawet nie zauważyłem, kiedy zleciał cały lot. Dobrze, że mieliśmy bezpośrednie połączenie lotnicze do Austrii i zaopatrzyłem się w niemalże całą dyskografię Aerosmith na IPodzie. Miałem też dosyć ciekawą książkę (chociaż zakończenie zdecydowanie mnie rozczarowało). Mimo tego natłoku jakże ciekawych zajęć, rozmyślałem także sporo o Zuzannie, bo nawet nie miałem pewności, na czym stoimy. Fakt, ostatnia rozmowa nie należała do najprzyjemniejszych i jestem pewny, że ona czuje się teraz równie paskudnie jak ja, ale chyba sprawy nie zaszły tak daleko, żeby mówić o końcu znajomości. No, ja mam nadzieję, bo w przeciwnym wypadku chyba zwątpię w ludzkość i wstąpię do klasztoru. Ale, przy najbliższym spotkaniu, będziemy musieli wyjaśnić sobie parę spraw. Przede wszystkim, ja żądam (!) zaprzestania jakichkolwiek kontaktów z jej strony z tym bufonem. I to jest mój warunek niepodważalny. Jakbym tylko spotkał gościa… Ale wiem, że muszę pohamować nerwy – mama zawsze powtarza, że nie wolno dać ponieść się emocjom w gniewie. Zawsze trzeba trochę odczekać, bo jeszcze będzie się żałowało swoich czynów, dyktowanych zdenerwowaniem. Spojrzałem w lewo – Tom już od dobrych dwudziestu minut grał w jakąś idiotyczną grę na swoim IPhonie
-No dalej… Jeszcze kawałek… - chyba mówił sam do siebie. To zdecydowanie źle. Takie objawy nigdy nie wróżą niczego dobrego
-Tom? Mówisz do telefonu…
-No zabij go…! No teraz…! Ku*wa! – zajrzałem mu przez ramię i dostrzegłem jakiś miniaturowy zamek i rycerza (to chyba nim sterował), który staczał się z góry – I co zrobiłeś idioto?! Przez ciebie muszę to przechodzić jeszcze raz!
-Ale jak to przez mnie? Ja tylko zapytałem…
-I w tym cały problem, braciszku. Przestań zadawać pytania! – nie wiem kompletnie o co mu chodziło, ale już się nie dopytywałem, a Tom powrócił do gry. Jednak nie nagrał się chłopak za bardzo, bo po chwili wylądowaliśmy. Chcąc, nie chcąc, musiał wyłączyć odbiornik i niechętnie doczłapał się do wyjścia. Kiedy mnie minął usłyszałem jednak:
-Ja go jeszcze dopadnę… - od nigdy nie wydorośleje. Muszę w końcu zadzwonić do mamy i zapytać się, co można z tym zrobić, bo w końcu to ja z nim mieszkam i to ja jestem za niego odpowiedzialny. Nie darowałbym sobie, gdyby przez mnie ( a właściwie, przez moje niedopatrzenie), popadł np. w uzależnienie. Po chwili już, właściwie bez żadnych przygód, odebraliśmy swój bagaż i zaczęliśmy zmierzać z lotniska w kierunku postoju taksówek. Od razu dało się wyczuć różnicę klimatu między naszym kochanym L.A.. a Austrią. Kiedy zacząłem układać sobie w głowie scenariusz mojego spotkania z Zuzanną, daleko przed nami ujrzałem, wydawało mi się, jakby znajomą postać…
-Tom…!
-Czego? – burknął jak zwykle. Ja nie wiem, czy on naprawdę ma głowę tylko po to, żeby mu nie padało do środka?
-Chwila… - uważniej przyjrzałem się tamtej osobie. Jeszcze przez chwilę myślałem, jednak zaraz już miałem pewność. – Zaraz wracam – warknąłem (Tom aż wytrzeszczył oczy ze zdumienia, gdy usłyszał mój ton), rzuciłem walizkę na ziemię i zdecydowanym krokiem podszedłem do przodu
-Bill, co ty…? – Tom nadal niczego nie rozumiał
-Ej, ty! – wrzasnąłem, a ten cały Martin wreszcie się odwrócił. Zdumiał się na mój widok, jednak swoim małym mózgiem chyba nie wyczuł mojego wrogiego nastawienia
-Czy my się znamy…? – zapytał niepewnie, z uśmiechem na twarzy, czym zdecydowanie nadwyrężył moje nerwy do granic wytrzymałości. Podbiegłem do niego, wziąłem dość spory zamach i wbiłem swoją pięść prosto w jego nos, tak, że mój przeciwnik od razu stracił równowagę i runął na ziemię.
-Ty idioto… Co to ma być?! Za co?!
-Za co?! Za co?! Już ja ci powiem za co! – zacząłem znów iść w jego stronę, jednak poczułem, jak ktoś wykręca mi ręce do tyłu i usiłuje powstrzymać przed kolejnym atakiem
-Bill, uspokój się! – Tom usiłował coś do mnie mówić, jednak nic do mnie nie docierało. Trochę przestałem się wyrywać, jednak znów zwróciłem się do zwijającego się z bólu Martina
-Posłuchaj mnie uważnie, bo nie będę powtarzał. Jeżeli jeszcze raz zobaczę, jak przystawiasz się do mojej dziewczyny…!
-Mówisz o Zuzie…?
-Zamknij się! Ja mówię!
-Bill…
-Tom, ty też się zamknij! Więc, jeżeli jeszcze raz dotrze do mnie, że w jakikolwiek sposób usiłowałeś się z nią skontaktować… I nie obchodzi mnie jak! Telefonem, mailem czy czymkolwiek innym, to obiecuję ci z tego miejsca, że popamiętasz, z kim zacząłeś!
-Ale ja nie wiedziałem, że ty i Zuza…
-To teraz już wiesz! Więc jeśli jeszcze raz zobaczę cię koło niej… To cię własna matka nie pozna!!! – i odepchnąłem Toma, jeszcze raz obdarzyłem tego leżącego na ziemi robaka pogardliwym spojrzeniem i zacząłem wracać do miejsca, gdzie została moja walizka. Aż się nie poznawałem, ale w tej chwili naprawdę nie obchodziło mnie to, co o moim zachowaniu pomyślała by moja mama, babcia czy ktokolwiek inny. Teraz to ja się boję reakcji Zuzy na wiadomość, że pobiłem tamtego frajera, bo znając ją, nie będzie tym zachwycona… Szedłem dość szybko, nie oglądając się za siebie…
-Bill, no poczekaj chwilę…! – i Tom mnie dogonił – Ja pierniczę, braciszku, nie poznaję cię! Chyba dorastasz! Twoja pierwsza bójka o dziewczynę – no normalnie jestem z ciebie dumny!
-Zamknij się – powtórzyłem, ale tym razem byłem już po prostu trochę znudzony jego idiotycznymi komentarzami. Coś tam jeszcze mówił, ale moją uwagę przykuło tylko ostanie zdanie:
-Dobra, to dzwonię do dziewczyn i ustalamy miejsce spotkania! – był tak podekscytowany, że normalnie nie zdziwiłbym się, jakby zaraz odfrunął ze szczęścia. – Halo?... No hej mała… Wylądowaliśmy… Jaka akcja… Twoja przyjaciółka nie wie, co tu się działo… Później ci wyjaśnię… W hotelu…? W restauracji…? To za godzinę… Czekam na ciebie. – i odłożył słuchawkę. – Nie łam się, braciszku! Jak się dziewczyna dowie, że się o nią biłeś, to od razu się pogodzicie, albo nie nazywam się Tom Kaulitz! – mój brat nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo chciałbym, żeby to co mówi, to była prawda.