-Hej, malutk… - jednak nie było mi dane dokończyć nawet zdania, gdyż zostałem zbombardowany mieszanką miliona niemiecko angielskich słów
-Kaulitz, ty skończony idioto!!! Tyle razy mówiłam ci, o której mam ten cholerny samolot! ja wiedziałam, że tak będzie! – nie przestając krzyczeć wyminęła mnie i sama zaczęła zbierac porozrzucane wszędzie rzeczy – Prosiłam cię, żebyś wreszcie raczył się ogarnąć, a ty jak zwykle…! wszystko…! Wiesz…! Lepiej!!! – kiedy cisnęła w głąb torby podróżnej moje wyjątkowo drogie i niesamowite głośniki, doszedłem do wniosku, że wreszcie muszę zainterweniować. W końcu to ostatnie chwile kiedy mogę coś powiedzieć jej całkiem bezpośrednio, a nie przez telefon
-Mała, hej… - złapałem ją za ręce, żeby wreszcie uniemożliwić jej dalsze jakiekolwiek czynności – Hej, spójrz na mnie – uśmiech nr. 5 i podziałało. No, oczywiście że podziałało. jak zawsze.
-Tom, mamy tak mało czasu…
-O, wreszcie nie po nazwisku – nareszcie się uśmiechnęła, oczywiście będąc pod wpływem mojego nieodpartego, wrodzonego uroku osobistego – Posłuchaj, może nie musimy się tak spieszyć…
-No oczywiście, zostańmy tu jeszcze dwa tygodnie, na uczelni Zuzka powie, że złamałam nogę, Bill naściemnia waszemu managerowi, że złapałeś jakąś zaraźliwą cholerę… - rzuciła mi sceptyczne spojrzenie
-Staram się być romantyczny
-To zapomniałeś o jednym szczególe – powiedziała, wspięła się na palce i wpiła się w moje wargi. Zaskoczyło mnie to, bo jeszcze przed chwilą miotała się po pokoju z rządzą mordu w oczach, ale nie powiem, żebym nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. naturalnie jak najbardziej chętnie odwzajemniłem pocałunek, i kiedy poczułem, że moja dziewczyna chyba dopiero się rozkręca, ona jak zwykle mnie zaskoczyła i nagle odsunęła się ode mnie – Cały czas jestem na ciebie wkurzona – powiedziała, już z uśmiechem
-Wiem, wiem – pocałowałem ją jeszcze szybko, jednak ona zabrała się do porzuconego pakowania. I tak oto, chcąc nie chcąc, udało mi się udobruchać moją towarzyszkę. Nie mogłem tak zostawić jej samej z tym wszystkim, bo czas mimo wszystko leci nieubłaganie, mimo wszystko tym razem to ja nawaliłem (ale to jest pierwszy i ostatni raz!) więc dołączyłem do niej i już po pięciu minutach byliśmy gotowi do drogi. Kiedy Maja ostatni raz rzuciła okiem na w miarę ogarnięty pokój, oboje wybiegliśmy na korytarz i pędem skierowaliśmy się do wind. Jako, że, naturalnie, biegam trochę szybciej, pierwszy dopadłem do tego magicznego przycisku i kiedy zacząłem wciskać go w te i we wte na chama, zza rogu wyłoniła się jakaś starsza kobieta
-Chłopcze kochany, to bezcelowe, niestety, windy dziś nie działają
-jak to nie działają?! – wykrzyknęliśmy oboje. To się nie może dziać naprawdę… Szybkie zerknięcie na zegarek – 50 minut do odlotu…
-Ano tak. jakaś awaria, silniki jakieś wysiadły, ja to tam się nie znam, ale za to w siedemdziesiątym pierwszym, jak ta technika jeszcze nie była… - jednak nie dowiedzieliśmy się co takiego ciekawego wydarzyło się w siedemdziesiątym pierwszym, gdyż oboje spanikowaliśmy, ja chwyciłem obie walizki, i zaczęliśmy szaleńczy bieg po schodach z piętnastego piętra. Maja zbiegała bez obciążenia, więc kiedy mijaliśmy kolejne piętra ona stawała te kilka metrów przede mną i krzycząc jak na stadionie starała się dodać mi otuchy, co szczerze mówiąc średnio pomagało, bo w pewnej chwili myślałem, że po prostu nie dam rady (chociaż było to oczywiście nie do pomyślenia). Znaleźliśmy się wreszcie przed hotelem, gestem przywołałem taksówkarza, który natychmiast podjechał do nas i rzucił się do ładowania bagaży, a ja oparłem się o jakiś słup, bo, serio, taki bieg potrafi być wykańczający
-Skarbie, wszystko dobrze? – zatroskana Maja od razu podeszła do mnie, myśląc, że gorzej się poczułem, albo coś. Przecież tak nie może być!
-No jasne, że tak, w życiu nie czułem się lepiej – no chyba jej nie powiem, że czuję się tak, że nie jestem pewny czy dojdę do taksówki – Chodź, mała, już czas – kiedy siedzieliśmy w środku, raczej nie rozmawialiśmy ze sobą, moja dziewczyna siedziała z głową na moim ramieniu, nasze splecione ręce spoczywały na moich kolanach, a ja zastanawiałem się, co dalej. W sumie to do mnie niepodobne, żebym kiedykolwiek zaprzątał sobie głowę myśleniem o przyszłości albo cos w tym stylu. A teraz naprawdę martwiłem się co będzie dalej. Jak już ileś tam razy wspominałem, Maja zdecydowanie nie należy do dziewczyn, o które zabiega się tylko na jedną noc. To jest coś zdecydowanie większego i nie mogę tego zaprzepaścić, albo nie nazywam się Tom Kaulitz! ale w sumie chyba nie powinno być z tym większego problemu… Po prostu czeka mnie wydanie trochę euro, czego w sumie pewnie i tak nie zauważę, na loty w tą i z powrotem i już.
-Tom?
-Co tam?
-Jeżeli się dowiem, że któraś z tych twoich niezliczonych fanek nagle znajdzie się podejrzanie blisko ciebie…
-Ktoś tu jest zazdrosny?
-Ja? Zazdrosna? O ciebie? Chciałbyś – spojrzała na mnie ironicznie, dając przy tym do zrozumienia, że właśnie jest o mnie zazdrosna. I bardzo dobrze, rozumiem ją w stu procentach. A swoją droga to takie miłe uczucie… - Bo wiesz… - kontynuowała – Nie wiem czy już ci mówiłam, uniwersytet medyczny w sumie znany jest z tego, że tam studiują największe ciacha. Ostatnio, jak byłyśmy z Zuzką na imprezie…
-Taak…? – wycedziłem przez zęby. No owszem, kiedyś mogły sobie latać po imprezach, ale od kiedy Maja jest moją dziewczyną, chyba wiele rzeczy uległo radykalnej zmianie.
-Ktoś tu jest zazdrosny? – powtórzyła, świetnie się przy tym bawiąc
-Ja? Zazdrosny? O ciebie? No proszę cię… - najchętniej nie wysiadałbym z tego samochodu, jednak po naprawdę długiej przeprawie na lotnisko, spowodowanej masą korków i jednym wypadkiem, kiedy dotarliśmy na miejsce, do godziny odlotu samolotu do Polski zostało dziesięć minut. Maja była w totalnej rozsypce, bo tak naprawdę szansa zdążenia na ten lot wynosiła mniej niż zero. Nie chcąc jej jednak jeszcze bardziej załamywać i w sumie mając jeszcze jakąś nikłą nadzieję, pociągnąłem ją za sobą i tym razem rozpoczęliśmy szaleńczy bieg przez halę odlotów. Kiedy oddawaliśmy bagaże, obsługa nie kryła dziwienia dość późną porą naszego pojawienia się, jednak nie robiąc sobie z tego nic, pognaliśmy przed siebie. A, że lotnisko jest ogromne, czas leciał. Dobiegliśmy wreszcie na miejsce, lecz nagle drogę zastąpiła nam stewardessa
-Przepraszamy, spóźnili się państwo
-ale jak to…??? – Majka powtarzała, nie mogąc w to uwierzyć. Ku**a, chyba to moja wina..
-Hej, piękna, może da się jeszcze coś robić..? – nie wracając uwagi na obecność Mai, postanowiłem podziałać swoim urokiem osobistym
-Bardzo bym chciała… - dziewczynie wyraźnie pochlebiało moje zainteresowanie - Jednak naprawdę to nie ode mnie zależy – wskazała ręką na okno, a naszym oczom ukazał się pędzący po pasie startowym wielki samolot, zapewne udający się do Polski. Spojrzałem na moją dziewczynę, która miała oczy pełne łez. Myślałem przez chwilę, co mogę zrobić w takiej sytuacji. Aż wymyśliłem.
-Chodź kotku, mam plan. – i pociągnąłem ją w nieznanym jej kierunku.
Wiedziałam, ze nie zdążą, po prostu wiedziałam :D Ale ciekawe, co Tom wymyślił. To jest przykry, że się rozstają. :(
OdpowiedzUsuńCzekam na nową!!! I na drugą część :)
Genialny rozdział czekam z niecierpliwością na następny,zastanawia mnie co wymyślił Tom.Oczywwiście też czekam na drugą część opowiadania.Jestem wielką fanką twojego pisania
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie http://youallmylife.blogspot.com/