Uploaded with ImageShack.us

piątek, 16 listopada 2012

60. Artykuł

Moja przyjaciółka zawsze musi coś spieprzyć i do tego już się przyzwyczaiłam, ale nawet teraz? Ma swojego wokalistę, spełnienie jej najskrytszych życiowych marzeń i właśnie w tym momencie doczepia się jakiś kolejny Niemiec… Jaki ten los to jest głupi jednak. Mam nadzieję, że facet sobie wreszcie odpuści, bo w przeciwnym wypadku naszą zakochaną dwójkę czeka jeszcze sporo kłótni. Chciałabym, żeby bliźniaki już wrócili. Bo zasadniczo biorąc pod uwagę fakt, że po tych wakacjach oni wrócą do Los Angeles, a my do Polski, co oddalone jest od siebie ładne kilka tysięcy kilometrów, to pewnie nie będziemy się zbyt często widywać (o ile w ogóle będziemy). Zaraz, muszę sprawdzić SMSy… W końcu napisałam do gitarzysty, a on mi nie odpisał! Kiedy sięgnęłam do kieszeni po swój telefon…
-Zuza…!
-E? – aż się zdziwiłam, że mnie usłyszała, bo byłam pewna, że jak zwykle słucha muzyki i nie ma łączności ze światem.
-Widziałaś gdzieś mój telefon?
-Tak, wzięłam go sobie, żeby pograć w Milionerów…
-Serio?
-Nie. – idiota. Zabrałam się za przeszukiwanie swojej torebki, jednak po moim smartphonie nie było ani śladu. Zaczęłam się poważnie niepokoić, bo przecież wiem, że podczas spaceru i w kawiarni go miałam.
-A zobacz na stole, pod tą stertą papierów? – posłusznie podeszłam do stołu i przejrzałam wszystko co na nim było.
-Nie ma
-A tam na szafce pod lustrem?
-Nie ma
-A tam…?
-Ruszysz wreszcie swoje szanowne cztery litery i mi pomożesz czy zamierzasz cały czas dyrygować mną z łóżka?
-Kalekę wykorzystujesz?
-Świnia… - najpierw chce chodzić po sklepach, a jak przychodzi co do czego, to nawet nie może mi pomóc w poszukiwaniach mojego nowego, pięknego telefonu!
-Pod kaloryferem zobacz…
-Zamkniesz się wreszcie?
-Nie. – i w tej chwili ( jestem pewna, że zrobiła to specjalnie) wyjęła swój własny telefon i zaczęła ostentacyjnie się nim bawić i nucić piosenki swojego kochanego zespołu. No zamorduję ją kiedyś! Szukałam go jeszcze chwilę, aż w końcu, kiedy zajrzałam pod dywan… - Jest! Zuzka…
-Czego?
-Możesz mi wyjaśnić, co mój telefon robił pod dywanem?
-Miałam się zamknąć! – pokazała mi język i wróciła, jak przypuszczam, do pisania SMS ów. Szczęśliwa z odzyskania swojej komórki, usiadłam na łóżku i włączyłam internet. Wcześniej jeszcze spojrzałam na główny ekran: zero nieodebranych wiadomości… No trudno, pewnie koncert trwa. Włączyłam przeglądarkę i pierwsze co mi wyskoczyło, to jakaś durna strona plotkarska z wpisanym hasłem ,,Kaulitz” w wyszukiwarkę. No tak, Zuzka się nim przecież bawiła. Normalnie nie siedziałabym w internecie i nie szukała informacji o braciach, ale że już miałam włączoną stronę… Zobaczyłam pierwszego newsa
-Zuzka, są już zdjęcia z koncertu!
-Gdzie?! – wrzasnęła, wyskoczyła z łóżka i nie zwracając kompletnie uwagi na gips od razu doskoczyła do mnie – No otwieraj to!
-No otwieram przecież, spokój – faktycznie, strona się dość długo ładowała. Kiedy jednak udało mi się na nią wejść i otworzyć galerię…
-Oż cholera, ale on jest piękny! – ona się nigdy nie zmieni
-Zuza, ogarnij się wreszcie, ja cię błagam…
-Ale nie widzisz, jaki on jest cudowny?! – teraz to ja widziałam tylko mojego Toma, który zdecydowanie przyćmiewał swojego brata. Ale stwierdziłam, ze nie powiem tego swojej przyjaciółce.
-Tak oczywiście. Dobra, pogapisz się później muszę coś jeszcze sprawdzić. – ku wielkiemu niezadowoleniu przyjaciółki wyłączyłam oglądaną stronę, jednak przed oczami ukazał mi się najnowszy artykuł z wielkim tytułem: ,,Nowa dziewczyna Billa Kaulitza ma innego? Dlaczego wokalisty nie ma przy niej? Czy to uczucie przetrwa?”. Szlag… Już miałam wyłączyć tą stronę, jednak za późno: Zuza zdążyła ją zauważyć
-Ani mi się waż – warknęła i zaczęła czytać artykuł:
,,Dziś przed południem, na ulicach Austrii można było spotkać tajemniczą dziewczynę, która, jak nieoficjalnie wiadomo, od pewnego czasu spotyka się z wokalistą popularnego niemieckiego zespołu Tokio Hotel, Billem Kaulitzem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dziewczyna poruszała się po mieście z gipsem na nodze, w towarzystwie nieznanego mężczyzny. Para wyglądała na dość zaprzyjaźnionych ze sobą i pewne jest, że łączą ich dość bliskie relacje. Czyżby tamto uczucie przeszło już do historii? A może związek wokalisty przeżywa kryzys? Przecież, gdyby wszystko było w porządku, Bill nie pozwalałby chodzić swojej ukochanej z urazem nogi i innym mężczyzną. Jaka jest prawda? Przekonamy się już niedługo”
-Jak ja nienawidzę paparazzi!!! – wściekła się – Zobacz, przecież na tych zdjęciach naprawdę wygląda, jakby coś zaszło… A nic nie zaszło! Do jasnej cholery, przecież wiesz, że ten cały Martin mógłby dla mnie nie istnieć!
-Wytłumacz to Billowi… - współczułam jej, bo wiedziałam, że jeśli chodzi o jej relacje z innymi facetami, to wokaliście naprawdę nic się nie da wytłumaczyć….
-Jestem załamana. Maja…?
-Co?
-Bo mnie tak strasznie boli noga i ten gips jest taki ciężki, i w ogóle ta cała chora sytuacja…
-Czego chcesz? – już ja znam te numery
-Poszłabyś na dół po serniczek i kawkę? Proszę…
-Nóżek nie masz…?
-No niby mam, ale jedną obecnie w gipsie, więc…
-Świnia – i po chwili zamawiałam w bufecie dwa razy sernik i dwie kawy.

59. Koncert

-No i gdzie się podziewa ta sierota? – na moim pożal się Boże bracie, naprawdę nie można polegać. Za piętnaście minut mamy zacząć koncert, a ten debil nawet nie ma przypiętego odsłuchu!
-Stary, wyluzuj, żeby to pierwszy raz się spóźniał… - Georg też się zdążył przyzwyczaić do fajtłapowatości naszego… frontmana. I znowu powtarzam pytanie, kto normalny wybrał go liderem zespołu?! Bylibyśmy dużo bardziej szanowanym zespołem, gdybym kierował nim ja. To ja powinienem udzielać wszystkich wywiadów, a we wszystkich programach powinni przedstawiać nas jako ,,Tom Kaulitz i Tokio Hotel!”.
-No właśnie – wtrącił się Gustav. Gdyby nie to, że nie wiadomo, gdzie w tym momencie jest wokalista, bylibyśmy w komplecie, co ostatnio nie zdarza nam się tak często. – Zasadniczo to nie pamiętam, żeby na koncercie zjawił się kiedyś punktualnie, więc jak go znam, to za chwilę będzie.
-Czy w ogóle ktoś wie, czy on ma świadomość, co dzisiaj gramy?
-Raczej nie, ale ćwiczyliśmy to tyle razy, że nawet największy idiota da radę…
-Georg, mówisz o moim bracie…
-A no tak, zapomniałem, sorry. – Mam coraz większe wątpliwości. Ten koncert jest organizowany w takim biegu, że naprawdę się nie zdziwię, jak coś nie wyjdzie. Jedyna rzecz, która jest pewna, to to, że mój urok osobisty jak zwykle zadziała na wszystkie czekające na nas z niecierpliwością dziewczyny. W tej chwili podszedł do nas David, który też zaczynał się niecierpliwić
-Jeżeli on w tej chwili nie przyjdzie… - ale nawet nie musiał kończyć zdania, bo już po chwili usłyszeliśmy podniecony pisk dziewczyn, pracujących w obsłudze i naszym oczom ukazał się mój brat. Hm… nigdy nie podzielałem jego gustu, ale obstawiam, że ten cały pisk jest spowodowany jego wyglądem. W miarę ogarnął swoje włosy, które już dość dawno powróciły do czarnego koloru, ma swoje czarne, rozwiązane glany, jeansy, pasek z inicjałami BK i jakąś tam koszulę. Jego starania, żeby dobrze wyglądać i tak są nic nie warte, kiedy w pobliżu jestem ja. – Kaulitz, mamusia cię nie nauczyła na jakiej podstawie działa zegarek?!
-A co, spóźniłem się? – jaki ten debil jest głupi! Chyba rozdzielając inteligencję, matka natura miała gorszy dzień i dlatego ja jestem taki mądry, oczytany i inteligentny właśnie, a mój brat… Wystarczy na niego spojrzeć…
-Chłopaki trzymajcie mnie, bo mu coś zrobię…
-David, idź lepiej zobacz czy wszystko technicznie gra, my sobie tutaj poradzimy – i Gustav dość stanowczym ruchem wypchnął naszego managera do pomieszczenia technicznego. – Od początku, Bill, co dzisiaj gramy?
-Czy wy naprawdę myślicie, że ja jestem taki głupi… - w tym momencie podbiegł do nas Hans z obsługi i zaczął montować mu odsłuch
-Chcesz szczerze czy miło? – chyba wolałby się nie dowiedzieć
-Kurna, pokłócicie się później, za pięć minut wychodzimy na scenę! – nawet Georg tracił cierpliwość – Bill, co gramy?
-Y… No… ,,Stich ins Glück”…
-Nie wierzę… Błysnąłeś braciszku. Dalej…
-No… ja to wiem.. to jest… ,,That Day”…
-I..? – chłopaki chyba też mieli wrażenie, że dobra passa mojego brata w ZGADYWANIU piosenek za chwilę się skończy
-,,Totgeliebt”?
-No jak, kretynie?! I ty mówisz, że jesteś przygotowany?! – ej, ja się nie mogę teraz naniego denerwować, bo jeszcze źle wypadnę przed kamerami – Wbij sobie do głowy trzy piosenki: ,,Stich ins Glück” , ,,That Day” i ,,Nach dir kommt nichts”! Ogarniasz?!
-Oczywiście – powiedział z bananem na ryju, a ja walnąłem głową w ścianę. Tak właśnie umiera legenda. Chyba po tym koncercie będę musiał rozpocząć karierę solową. Albo lepiej! Poproszę Majkę, żeby została wokalistka (na pewno pięknie śpiewa) i zaczniemy grać w duecie! Podszedł do mnie Georg i powiedział tak, żebym tylko ja mógł to usłyszeć
-Stary, to będzie katastrofa
-Stary, nie dobijaj mnie – w tym momencie usłyszeliśmy wołanie, że musimy iść pod scenę i za chwilę wychodzimy. Poszliśmy więc we wskazane miejsce, a ja zobaczyłem, że tylko Bill wyglądał teraz na zadowolonego. Staliśmy tak jeszcze chwilę, a ja naprawdę zacząłem się stresować jeszcze samym występem, bo w końcu od ostatniego koncertu minęło już sporo czasu. W pewnej chwili usłyszeliśmy głos ze sceny, usiłujący przekrzyczeć rozwrzeszczany tłum dziewczyn:
-A teraz, przed państwem, długo oczekiwani, jak zawsze wspaniali… Tokio Hotel!!! – Ale pisk… Brakowało mi tego, serio. I znów usłyszałem. – Bill Kaulitz! – gnom wyczłapał się na scenę, a euforia widowni sięgnęła zenitu. Jak można się podniecać jego widokiem? Co za idioci… - Tom Kaulitz! – no nareszcie! Wybiegłem na scenę i zaszczyciłem fanki moim zniewalającym uśmiechem. Tak, teraz były w siódmym niebie. – Georg Listing! – teraz dołączył do nas Georg – I Gustav Schäfer! – w komplecie staliśmy na scenie, a widownia szalała. Wszyscy zajęliśmy swoje miejsca (jak zwykle siedziałem po prawej stronie mojego brata) i Bill, jak zwykle na początku zaczął przemawiać, jak zwykle kalecząc angielski (to ja powinienem mówić)
-Witamy wszystkich! Dziękujemy wam, za to, że jesteście tu z nami, że czekaliście na nas tyle czasu. Ale teraz jesteśmy z wami i obiecujemy, że będziecie mieć dzisiaj wspaniały wieczór. We love you Aliens! – zawsze ta sama gadka… Naprawdę mógłby się kiedyś wysilić i wymyślić coś bardziej oryginalnego! Ale dobra, zaczynamy grać. Kiedy tylko zacząłem grać pierwsze akordy, poczułem, że wreszcie jestem w swoim żywiole i tego mi właśnie brakowało. Nie tylko gitary, bo z nią oczywiście staram się nie rozstawać, tylko ogólnie sceny, publiczności i tego całego masowego uwielbienia mojej osoby. I mimo wszystko gra z chłopakami to nie to samo co granie tak sobie w domu, gdzie za publiczność robi mój głupi brat.
,,Everybody says, that time heals the pain,
I’ll be waiting forever…
That day never cames…”
O! Właśnie zobaczyłem w tle transparent ,,Wir lieben dich, Tom!”. No i to mi się podoba! Ale zdecydowanie wydaje mi się, że ta płyta podbije rynek. Jest coraz więcej moich partii, brałem większy udział w tworzeniu tekstu, sukces murowany! Myślę też, że dobrze, że powiększyliśmy rolę Gustava, bo normalnie w akustycznych koncertach nie brał udziału, a teraz nie dość, że akustyka idealnie się poprawiła, to jeszcze widownia wydaje się być zadowolona bardziej niż zwykle. Już nie będę tu przytaczał, czyj to był pomysł, bo wydaje mi się, że jest to dość oczywiste.
,,Alle gucken zu es ist ihr scheissegal,
Sie braucht, noch mal…!“
Muszę przyznać, chcąc nie chcąc, że wokalistę mamy niezłego, chociaż i tak nie rozumiem tych krzyków z tyłu ,,Bill für immer” i raczej nie zrozumiem. Jak dziewczynom może się podobać taka ciapowatość i ogóle nieogarnięcie?! Lecą za nim… Kolejny raz stwierdzam, że fakt, iż jesteśmy bliźniakami jest po prostu nie możliwy. Spojrzałem w lewo i zobaczyłem grającego Georga. Nigdy nie rozumiałem jego zamiłowania dla basu, bo tego przecież nawet nie słychać!
,,Nach dir, kommt nichts,
Unsere beste tage…”
I już ostatnia piosenka. Jak ten czas zapieprza, ja nie mogę… Muszę wykorzystywać ostatnie minuty występu, żeby jak najwięcej dziewczyn wyszło stąd z poczuciem, że dla Toma Kaulitza fanki są najważniejsze! I po ostatnich dźwiękach ostatniej piosenki, Bill znów przemówił, a ja uświetniałem jego przemówienie swoją niesamowitą grą w tle
-Każdy moment musi dobiec końca. Dlatego też nadchodzi chwila pożegnania. Dziękujemy za to, ze jesteście, za to, że wspieracie nas w każdym momencie i zawsze możemy na was liczyć. Aliens, you are the best! – zeszliśmy ze sceny i koniec występu. To teraz afterparty, dzień usługiwania Mary i wracamy do Austrii!

**Piosenki wykorzystane w opisie koncertu są oczywiście stare i pochodzą  opprzednich albumów zespołu :)


58. Ci cholerni paparazzi!

-Zuzka, zrozumiesz wreszcie to, co się do ciebie  mówi?!
-Ty naprawdę wierzysz w tą całą historię z kuzynką?
-A pozostaje mi coś innego, żeby nie zwariować?
-No ale powiedz, nie wydaje ci się to ciut ciut podejrzane? Najpierw są z nami i super, pięknie, wszystko się rozwija, nagle magiczny telefon, że niby jakiś arcyważny koncert i bliźniaków nagle nie ma! – cały czas siedziałyśmy w tamtej kawiarni i piłyśmy nie wiem już którą z kolei kawę. Niby telefon Toma w sprawie dziecka wydawał się dość poważny i mało prawdopodobne, żeby wtedy zmyślał to i tak nie miałam pojęcia, o co w tym wszystkim chodziło. Nie wspominając już o tym, że od momentu rozstania nie dostałam najmniejszego znaku życia od faceta, na którym nagle zaczęło mi cholernie zależeć. – Jakby ta sprawa była taka mega ważna, to nie byłybyśmy bombardowane przez jakieś durne portale plotkarskie masą zdjęć bliźniaków w towarzystwie tamtej wytapetowanej lali, bo zwyczajnie nie mieli by na coś takiego czasu! Niech ja ją tylko dorwę, to nogi z…
-Dobra, miś, nie kończ. Ale ogarnij się wreszcie i spójrz na to z innej perspektywy. Widziałam, jak ten facet na ciebie patrzy i wierz mi, że to nie jest możliwe, żeby teraz…
-Ale mi to w szpitalu zrobił gigantyczną aferę, a sam co?! Myśli, że wszystko jest OK?! Ma czas do wieczora. Jak nie zadzwoni…
-Tak wiem, zamordujesz blondynkę. Wychodzimy? – ej, ona mnie przestała poważnie traktować! Mam wrażenie, że ją telefon on Toma przekonał w zupełności i teraz czeka tylko na powrót swojego ukochanego, nieskazitelnego gitarzysty. A mówi, że to ja mam obsesję! Muszę ją kiedyś zmusić do opowiedzenia mi, co dokładnie zaszło, podczas gdy my byliśmy w szpitalu, a oni zostali przeze mnie zmuszeni do ulotnienia się. Ale nie teraz, muszę się uspokoić, bo jestem przekonana, że w tym momencie niewiele potrzeba, żeby wyprowadzić mnie z równowagi.
-No idę, idę, już. – chociaż nie było to takie proste, z tym wielkim, cholernym gipsem na nodze. Kiedy przeszłyśmy jakieś dwieście metrów, odległość między nami zrobiła się dość znacząca. – Może byś tak chwilę zaczekała?
-Jeszcze mam na ciebie czekać? Niedoczekanie. Sama chciałaś gdzieś wyjść! – i sobie poszła, zostawiając mnie, więc chcąc nie chcąc musiałam jakoś posuwać się do przodu, podpierając się kulami, które jeszcze nie do końca ogarniałam.
-Nienawidzę cię – mruknęłam pod nosem, ale Majka i tak tego nie usłyszała. Jeszcze jak mi zacznie wciskać, że to dla mojego dobra, żebym przestała myśleć o tamtej sytuacji, tylko skupiła się na dotarciu do hotelu, to chyba nie wytrzymam. Z dość daleka zauważyłam, że moja przyjaciółka wyjęła z kieszeni telefon i przypuszczam, że zaczęła odpisywać na jakiegoś SMS a. Raczej nawet wiem od kogo… Wrr… Kiedy już straciłam nadzieję na to, że Majka raczy się kiedyś zatrzymać i na mnie poczekać, tak jak pewnie zakładała, zaczęłam skupiać się na tym, żeby przeżyć drogę, bo im dłużej szłam w tym śniegu, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że o ile dotrę do tego hotelu, to będzie cud, bo stawiając kule na oblodzonej powierzchni, nietrudno było stracić równowagę. Prawa, lewa, prawa…
-I znowu się spotykamy!
-A! – ktoś zaszedł mnie od tyłu, a ja tym razem naprawdę straciłam równowagę, i gdyby nie to, że tajemniczy ktoś w porę mnie złapał, kolejny raz wyłożyłabym się na śniegu. – Spokojnie, to tylko ja
-Martin! Znowu ty? – on to ma wejście, serio. I to zawsze w najmniej oczekiwanym momencie!
-Ej, może tym razem będziesz milsza niż ostatnio, co?
-Może… - uśmiechnęłam się do niego, chociaż jak zwykle nie chciało mi się z nim za bardzo rozmawiać. Ale ma rację, ostatnio byłam jeszcze bardziej wkurzona niż teraz, i rzeczywiście nie potraktowałam go zbyt dobrze.
-Czy ja dobrze rozumiem, że tamten palant pozwolił ci chodzić po mieście z tym gipsem…
-Ej ej! Jeżeli masz go obrażać, to może lepiej sobie pójdziesz, co? – jeżeli rozmowa zejdzie na obrażanie Billa przez chłopaka, który coś tam sobie kiedyś wyobraził, to tym razem naprawdę nie ręczę za siebie.
-Dobrze, poddaję się – uniósł ręce w obronnym geście – w takim razie porozmawiajmy… na przykład o pogodzie. – na to stwierdzenie wybuchłam śmiechem, a on znów mnie podtrzymał, bojąc się upadku, i w tym momencie zobaczyłam błysk flesza skierowany w naszą stronę
-Co za cholera…? – i w tym momencie do mnie dotarło. Ci cholerni paparazzi, w tym momencie nie zadowalali się tylko śledzeniem bliźniaków… tylko także ich nowych dziewczyn! Więc zdjęcie, na którym Martin mnie obejmuje (a tak naprawdę podtrzymuje przed upadkiem, ale to nikogo nie będzie obchodziło), za kilka godzin  trafi na wszystkie możliwe portale plotkarskie! Więc nie ma najmniejszej szansy, żeby Bill tego nie zobaczył… Niech to szlag!!! – Aaa! Co za idioci! – dałam upust emocjom i chyba tym się właśnie pogrążyłam, bo flesze znów zaczęły błyskać. Czyli jeszcze dojdzie, że dziewczyna Billa Kaulitza ma jakieś problemy emocjonalne ze sobą, zajebiście.
-Zuza… Może mi wyjaśnisz… Bo chyba nic nie rozumiem… - A, jeszcze lepiej, czyli on nie ma zielonego pojęcia o tym, kto urządził mi awanturę w szpitalu z jego powodu. I niedługo pewnie urządzi kolejną. Ale tym razem mam czym się bronić, będzie się musiał długo tłumaczyć ze spotkania z blondie.
-Nie twój interes… Daj mi spokój, OK? – i tak szybko, jak tylko mogłam, wściekła jak jasna cholera, udałam się do hotelu. I znowu zachowałam się jak świnia, napastując Bogu ducha winnego Martina. Kolejny raz. Mogę się założyć, że w tym momencie wyzywa mnie od najgorszych i postanawia sobie, że już nie będzie starał się ze mną spotkać. Oj nie. W hallu powitał mnie portier, jednak nie miałam ochoty rozmawiać, tylko od razu weszłam do windy. Wyjęłam z torebki swoją komórkę i zobaczyłam osiem nieodebranych połączeń: siedem od Billa i jedno od Majki. Niby powinnam do niego oddzwonić, ale po pierwsze pewnie jest najęty przygotowaniami do koncertu, a po drugie nie mam pewności czy już nie widział zdjęć. A jeśli widział, to zdecydowanie wolę odwlekać chwilę konfrontacji. Weszłam do pokoju i od razu, nawet nie zdejmując kurtki, rzuciłam się na swoje łóżko
-Maja, zabij mnie – wyjęczałam w poduszkę
-Ej, złamana noga to nie jest koniec świata, serio
-Ale paparazzi fotografujący dziewczynę Billa Kaulitza idącą w gipsie przez miasto w objęciach jakiegoś innego faceta, a potem wyżywającą się na wszystkich dookoła, to już tak – i znów walnęłam w poduszkę, chociaż upadek był dość miękki
-CO?! Jacy paparazzi?! I jakiego faceta?! Ja nie mogę, zostawić się na dziesięć minut…
-To trzeba było na mnie poczekać!
-Powiesz mi wreszcie o kogo chodzi…? – w jej tonie pojawiła się nuta groźby
-Martin się znowu przypałętał, no i ja się poślizgnęłam przez te cholerne kule i on mnie złapał i wtedy się okazało, że mamy towarzystwo…
-Ja pierniczę… Ale ty i on to nic… Prawda? – dodała szybko, patrząc na mnie podejrzliwie
-Główka cię boli? Poznałam faceta moich marzeń i tylko dlatego, ze na chwilę musiał wyjechać, nie rzucam się na każdego napotkanego chłopaka
-Przewidziałam taką odpowiedź. Ale wiesz, że jak on to zobaczy, to raczej nie będzie zadowolony…
-A ty myślisz, że dlaczego ja w tym momencie jestem taka załamana? – inteligencja tego człowieka, a raczej jej brak, jest po prostu porażająca. Z kim ja się przyjaźnię? – Przecież w kwestii Martina jemu się normalnie nic nie da wytłumaczyć! Ale nie myśl sobie, dobrze wiesz, że ja również potrafię wyciągnąć stosowne argumenty.
-Wiem… I właśnie tego się boję.

57. Brak koncepcji

-Chłopaki, dziękuję wam, że mogliście przez chwilę zająć się Vivienne – no racja, Mary miała nam za co dziękować. Nawet się jeszcze nie zdążyliśmy zobaczyć z Davidem, który genialnie wymyślił akustyczny koncert akurat teraz, tylko musieliśmy siedzieć w domu i zajmować się małym, rozwrzeszczanym dzieckiem! Nawet myślałem o tym, żeby zadzwonić po radę do mamy, w końcu tak nas (przynajmniej mnie) wychowała, że mam stuprocentową pewność, że mogłaby nam poradzić. Jednak Tom jak zwykle się uparł, że nie i nie miałem w tej sprawie nic do powiedzenia. – Sytuacja była gardłowa, a że wy akurat wróciliście…
-No fajnie, fajnie, ale trochę się spieszymy, więc wiesz, gdzie są drzwi, prawda? – dlaczego mój brat zawsze musi się tak zachowywać? Jak on śmie tak się odnosić do dziewczyny, i to w dodatku naszej kuzynki?!
-Mówiłam ci już, Kaulitz, że jesteś niewychowanym chamem?
-Wiele razy, skarbie – nigdy nie zrozumiem tej relacji między nimi… W ogóle z jednej strony to rodzina, z drugiej on ma dziewczynę, z trzeciej to ja nie wiem czy oni w ogóle się lubią, a tak ogólnie… Lepiej zapytam.
-Tom…?
-Nie przerywaj kochany, dorośli rozmawiają. – Jak ja go nie lubię! Aż nie wiedziałem, co odpowiedzieć, więc obróciłem się na pięcie i już miałem udać się do swojej części domu (tu, w L.A. nie byliśmy skazani na jeden wspólny pokój), kiedy usłyszałem jeszcze  głos Mary
-Dobra, pokłócicie się za chwilę, a my spadamy. To co, do jutra?
-Co?! – tak gwałtownie odwróciłem głowę w jej stronę, że przez chwilę przez moją głowę przemknęła myśl, że doznałem jakiegoś trwałego urazu – Jak to do jutra? Czyli to, że zajmowaliśmy się dzisiaj Vievienne…? – przecież byliśmy pewni, że to załatwiło sprawę!
-Chyba nie myślałeś, że wam odpuszczę? To była rodzinna przysługa, a jutrzejszy dzień będzie odpłaceniem mi za obudzenie dziecka i w ogóle ogarnianie waszej posiadłości. Tschüs! – i już jej nie było. Znowu miałem zamiar wreszcie  udać się do siebie, lecz jednak tym razem zatrzymał mnie głos mojego brata:
-Co się tak gapisz jakbym ci bułkę obiecał? Zbieraj się lepiej, bo przed tym całym koncertem musimy się wreszcie rozmówić z Davidem – po czym zniknął za drzwiami. To jest niedorzeczne, przecież ja nawet nie mam koncepcji, w czym mam wystąpić!  I nawet nie wiem, co będę śpiewał! Zdecydowanie powoli zaczynaliśmy tracić kontrolę nad zespołem, co się natychmiast musi zmienić! Nie może być tak, żeby nasz manager nam rozkazywał, prawda? Wiem oczywiście, że należy mu się szacunek za to, co dla nas robi, ale chyba nawet on powoli zaczyna zapominać, kto tu dla kogo pracuje. Udałem się wreszcie do swojego pokoju, spakowałem w jakąś pierwszą lepszą torbę (akurat mi się wzięła ta od Dolce&Gabbana) najpotrzebniejsze rzeczy, które mogą przydać mi się podczas występu, czyli jakiś podkład, lakier do włosów i tym podobne. Kiedy sięgnąłem po swój telefon, nagle przed oczami stanęła mi Zuzanna. Stałem tak przez chwilę, przypominając sobie spędzone z nią, cudowne chwile i już nawet miałem do niej zadzwonić, gdy znów usłyszałem głos kochanego, starszego brata
-Jeżeli za minutę nie będziesz siedział w samochodzie, jedziesz autobusem! – na te słowa wystrzeliłem z pokoju jak oparzony i zaledwie po dwudziestu sekundach siedziałem w jego Audi, gdyż jak zwykle to on uparł się, że musi prowadzić. Siedziałem tak i czekałem na Toma, który zjawił się… pięć minut później!
-Tom, jak ty możesz być tak niewychowany…?
-Widzisz, czyli podwójne dobre wychowanie przelało się na ciebie i teraz są tego skutki. Weź zamilknij, OK? – tak więc posłusznie przez jakiś czas postanowiłem się nie odzywać. Jak zwykle rozmyślałem o przeróżnych rzeczach (np. stwierdziłem, że okazy przyrodnicze w Austrii są zdecydowanie bardziej warte uwagi niż tutaj), gdy nagle przypomniałem sobie o jednej bardzo ważnej sprawie apropo naszej aplikacji…
-Tom! Musimy dodać zdjęcie jakiegoś widoczku!
-Widzisz, gdyby nie twój nagły przypływ geniuszu, cały plan w pizdu by poszedł… - no tak, mieliśmy rozplanowane, co kiedy dodawać, tylko problemem było to, że trzeba było jeszcze o tym pamiętać. – Ło żesz fuck! Zapomnieliśmy o zdjęciu ,,My little brother”! – i w tym momencie wyciągnął telefon i zrobił mi zdjęcie.
-Dobrze, to już załatwione, jeszcze tylko jedno… - w tym momencie sfotografowałem korek po naszej lewej stronie – to będzie na czwartek… Czyli cały tydzień mamy z głowy! – tak, bez tego planu byśmy się zdecydowanie pogubili. W czasie naszej rozmowy dojechaliśmy pod halę, pod którą zobaczyliśmy nieprzebrany tłum rozhisteryzowanych dziewczyn – Czy tobie też się wydaje…
-… że sami się tak raczej nie dostaniemy? Gratuluję spostrzegawczości – wyciągnął telefon – David…? No jesteśmy pod… Widziałeś te tłumy… Zapłacisz mi za to… Czekamy…
-I co, i co, i co?
-Jajco, baranie. Zaraz po nas przyjdą – i za kilka minut pod naszym samochodem zjawiło się czterech wielkich, znanych nam ochroniarzy. – Cześć chłopaki. Jest jakaś szansa na dostanie się do środka?
-Nie bój nic, zaraz będziemy na miejscu – nie podobało mi się to, ale przecież nie mogłem odmówić udziału w tym przedsięwzięciu, bo akurat beze mnie koncert nie ma szans się odbyć. Wysiedliśmy z auta i zaczęliśmy się przebijać. Nawet wyjście ewakuacyjne, z tyłu budynku, było oblężone! Kiedy tylko dziewczyny zorientowały się, że to my, obległy nas ze wszystkich stron, piszcząc przeraźliwie i usiłując dostać się jak najbliżej nas. Przyznaję, że trochę się od tego odzwyczaiłem, ale rozdałem grzecznie kilka autografów, aż w końcu znaleźliśmy się w środku i ochroniarze zaprowadzili nad do naszego managera, który czekał na nas w pokoju na końcu korytarza
-No nareszcie… Ile można jechać? – powitał nas
-Nie zapominasz się? – zdenerwował mnie, więc musiałem zainterweniować – i w ogóle co ty odpieprzasz? – skąd ja znam takie ordynarne słownictwo? – Wyjaśnisz nam wreszcie łaskawie skąd ten pośpiech i dlaczego ten cały koncert nie mógł trochę poczekać, a przede wszystkim, dlaczego dowiadujemy się o nim ostatni?!
-Czy wy naprawdę nie jesteście w stanie ze mną normalnie porozmawiać? Ostatnio cały czas się na mnie wydzieracie, nie dając mi dojść do słowa. A może jakbyście przez chwilę ruszyli swoimi małymi mózgami, doszlibyście do wniosku, że skoro wszystko było organizowane na ostatnią chwilę, znaczy że sprawa jest nagła i poważna?!
-Albo w tym momencie…
-No już, spokojnie. Sytuacja z paparazzi uświadomiła mi, że cały czas jesteście rozchwytywanymi mega gwiazdami, które są na celowniku managerów wielu wschodzących gwiazdeczek.
-No i…? – Tom tego cały czas nie rozumiał, jednak w moim mózgu coś powoli zaczynało świtać
-No i to, ciemna maso, że jeżeli w tym momencie się nie weźmiemy ostro do roboty, nie będziecie mieli do czego wracać! Zagrajcie ten jeden koncert, tylko o to was proszę. Potem wrócicie sobie do tej Austrii, bo z tego co czytałem, zawarliście tam dość ciekawe znajomości, a później wyjdzie płyta i w trasę. Pasuje czy mam szukać sobie odpowiedniej dla siebie oferty w pośredniaku?
-I tak cię nie lubię – mruknął Tom, ale ja wiedziałem, że musimy się podporządkować, bo jak do tej pory, David zawsze dobrze wiedział co robi. Wyszliśmy więc z pokoju i każdy z nas udał się do garderoby, żeby się przygotować, a przede wszystkim zapoznać się z grafikiem koncertu. Dalej nie wiem, co mam zaśpiewać!