-Wolniej!
– przecież ja się w tych szpilkach zabiję! A poza tym, jestem dziewczyną, więc
to chyba normalne, że biegam znacznie wolniej niż Tom. A ten wieczór zapowiadał
się tak pięknie! No jasne, przyjechała jego matka i musiałam dzielić się moim
towarzyszem, co zdecydowanie mi się nie podobało, ale ten plan z krążeniem
między stolikami naprawdę nie wydawał się zły, i co? Wybiegliśmy razem z tej
restauracji, uciekając przed jego matką i do tego rujnując randkę Billowi i
Zuzie! Przecież nawet zakładając, że z tej naszej znajomości coś by było
(pomarzyć zawsze można!) to jego matka na pewno w tej chwili ma ochotę
rozszarpać mnie na strzępy! Nie wiem, może to można było jakoś trochę inaczej
rozegrać… No ale jak inaczej?! Co, miał mnie zostawić i popędzić na kolację? No
chyba raczej nie! To była zdecydowanie jedyna opcja. Tylko, co teraz? Przecież
ona tak szybko stąd nie wyjedzie… A Tom wreszcie będzie musiał do niej pójść i
wszystko wyjaśnić. W tym, moją obecność. Możemy już się zatrzymać?! Zaraz
zdechnę…
-Tom,
stój! – koniec. Tak się starałam, żeby jakoś na dzisiaj wyglądać, a teraz ledwo
co trzymam się na tych cholernych szpilach (kto normalny zabiera szpilki w
góry?!), jest mi zimno, jestem czerwona, zmęczona i w ogóle na pewno gruba,
puchowa kurtka idealnie współgra ze śliczną wieczorową sukienką. Zatrzymałam
się i zmusiłam gitarzystę do tego samego. Stanął, ale wydawał się być
niesamowicie wściekły. Czyli romantyczny wieczorek nam przepadł… Cholera! –
Przecież tu cię nie dogoni, stój. – Chyba muszę jakoś załagodzić sytuację…
Widać było, że nie ma raczej ochoty do rozmowy. Najchętniej to pewnie by się na
czymś wyżył. I wcale mu się zresztą nie dziwię. – Tom!
-Co?
– prawie, że warknął. O, co to, to nie!
-Ej,
nie zapominasz się? – ja też powoli traciłam cierpliwość – Ja jestem w stanie
naprawdę dużo znieść, co chyba mogłeś zauważyć, ale za chwilkę przegniesz,
wiesz? Nie dość, że się zgodziłam na tą całą akcję z twoją matką i musiałam
czekać, aż ty łaskawie pozałatwiasz sprawy rodzinne, to teraz zamierzasz się na
mnie wyżywać, tak?! – wiem, że nie powinnam się drzeć na Toma Kaulitza, ale
wnerwił mnie, serio. Chyba jednak coś zaczęło do niego trafiać, bo od razu
jakby zaczął zmieniać się jego wyraz twarzy. Chyba myślał. A ja ciągnęłam –
Tobie się przepraszam wydaje, że co, że jak ci się coś nie uda, to już od razu
wszyscy muszą cierpieć, bo Tom Kaulitz ma zły dzień, tak?! To proszę bardzo,
zostań tu sobie i utwierdzaj się w tym, jaki to ty jesteś biedny, ale ja, o ile
pozwolisz, nie będę tego słuchać. Żegnam. – Mam nadzieję, że to zrozumiał, bo poprawnie
gramatycznie to nie było. Bałam się, że przegięłam. Przecież nie chodziło mi w
ogóle o to, żeby się teraz z nim rozstawać! A wręcz przeciwnie! Teraz powinien
to na szybko przemyśleć i…
-Maja,
stój! – otóż to! Wiedziałam, że nie wytrzyma! W sumie opłacało się czasami
słuchać nudnych jak flaki z olejem przemówień Zuzy na temat psychologii
facetów. Czasem się przydaje. Dlatego też, słysząc wołanie mojego gitarzysty,
nawet się nie obróciłam, tylko starałam się iść dalej (na ile można iść w
śniegu po kostki na 10 centymetrowych obcasach). Po chwili jednak poczułam, że
Tom łapie mnie za rękę, czym zmusza mnie do zatrzymania. Zmądrzał chłopak, to
dobrze. Stanęłam więc i czekałam
-Maja,
no, ten… przepraszam
-Słucham?
Chyba niedosłyszałam… - jeżeli ja muszę znosić jego ciągłe zachwyty swoją
własną osobą, to on musi znosić to. Przecież, znowu, nie rzucę mu się na szyję
i nie powiem, że szaleję za nim i w życiu bym się na niego nie obraziła,
prawda?
-No
przepraszam Cię. Naprawdę. No, poniosło mnie trochę. – spojrzałam na niego
spode łba – No, może nie trochę. Ale zrozum, jak moja matka może sądzić, że
ktoś taki jak ja…
-Dobra,
ok, przeprosiny przyjęte, już – nie będę znów wysłuchiwać jaki to ona jest
genialny. No jest, ale ile można? Ale koniec tej zabawy, pogodziliśmy się… Ciąg
dalszy cudownej randki!!!
-Czy
jest może coś, na co w tej chwili miałaby pani ochotę? – uśmiech, mrugnięcie i
wszystko inne na raz. Ja oszaleję!
-W
sumie teraz, to chyba, żeby gdzieś usiąść… - tak, teraz tego mi brakowało. Nie
czułam nóg, a właściwie to czułam je aż za dobrze. Niestety nigdzie nie
widziałam żadnej ławki ani nic innego. Aż dziwne, bo staliśmy pod placem zabaw.
Przecież te wszystkie babcie, siedzące tam z wnukami, powinny mieć jakieś
miejsce na swoje inteligentne pogawędki… Jednak zanim zdążyłam cokolwiek
zrobić, poczułam, jak unoszę się w powietrzu! Tom, jak gdyby nigdy nic, wziął
mnie na ręce i zaczęliśmy zmierzać w kierunku huśtawek!
-Ej,
co ty robisz?! Postaw mnie! – zaczęłam krzyczeć, ale tak naprawdę, to się
śmiałam. To było coś niesamowitego, serio.
-Spokojnie,
księżniczko, jeszcze kawałek – i po chwili siedziałam już na huśtawce. Ani
trochę nie przeszkadzało mi to, że leżała na niej kilku centymetrowa warstwa
śniegu. Ja mogłam usiąść, Tom siedział tuż koło mnie… Co mnie obchodzi jakiś
tam śnieg? – Teraz lepiej?
-A
jak myślisz? – szepnęłam. Sama jego obecność była dla mnie wystarczająca. Było
mi z nim po prostu cudownie. Czułam, że mogę z nim porozmawiać naprawdę o
wszystkim i w ogóle jakoś tak… inaczej niż zwykle. W sumie, dzięki mojej
kochanej przyjaciółce, myślałam, że wiedziałam o nim naprawdę dużo, to teraz
dopiero zaczęłam sobie zdawać sprawę, że nie wiem o nim nic. W realu okazał się
być kompletnie inny niż myślałam, na podstawie jego wizerunku kreowanego przez
media. Nagle zapadła jakaś taka cisza. Patrzyliśmy sobie w oczy i kiedy przez
moją głowę przemknęła myśl, że może coś się stanie, jego huśtawka
niebezpiecznie się zachwiała usłyszałam krótki krzyk i po chwili mój towarzysz
leżał w zimnym, mokrym śniegu!
-Tom!
– natychmiast zeskoczyłam ze swojej huśtawki i pochyliłam się nad gitarzystą.
Nawet w takiej sytuacji nie chciał wychodzić z roli zawsze pięknego i
zorganizowanego, i w ogóle cudownego. No tak.
-Nic
mi nie jest, nic mi nie jest, no czy cos się stało? – usiłował wstać, ale nie
ze mną te numery
-Nie
tak szybko. Zaraz zobaczymy czy nic ci nie jest. Ile widzisz palców? – i
wyciągnęłam przed siebie trzy palce. W końcu te całe studia mi się na coś
przydadzą!
-Maja,
proszę…
-Ty
mi tu teraz z Mają nie wyskakuj, dobrze ci radzę. Ile widzisz palców?
-Trzy…
- odpowiedział znudzony. Dobrze, że postanowił się nie kłócić
-Teraz
dotknij brodą do klatki piersiowej – rozkazałam. Musiałam się upewnić, czy
naprawdę wszystko jest OK
-Maja,
proszę cię…
-Przepraszam,
nie zrozumiałeś polecenia? Ja też potrafię być dociekliwa czy nic się komuś nie
stało – chytry uśmiech i kontynuacja jakże specjalistycznego badania. Chyba mu
tym trochę zaimponowałam. Po chwili badanie zostało zakończone, na całe
szczęście, z sukcesem. Podniósł się i zaczęliśmy iść. Chciałam już chyba wracać
(przecież muszę mieć energię, na jutrzejsze spotkanie!), więc Tom stwierdził,
że oczywiście mnie odprowadzi. Szkoda, że wtedy przez tą durną huśtawkę nic nie
wyszło, ale przecież ten wyjazd jeszcze się kończy. A wręcz przeciwnie –
właśnie się rozkręca.
Cholera,
to jest zbyt skomplikowane, żeby mogło się udać… Ale z drugiej strony, przecież
komuś tak wszechstronnemu jak ja, po prostu nie może coś nie wyjść! Idziemy z
Mają do środka restauracji, tylko, że musimy przedostać się do jednego z
ostatnich stolików, gdyż bardziej z przodu siedzi moja matka, która dostanie
zawału, widząc swojego syna w towarzystwie nieznanej, ślicznej dziewczyny.
Matko, dlaczego dałem się w to wkręcić?! Dochodzę do wniosku, że obecność Zuzy
nie najlepiej wpływa na mojego brata – po raz chyba pierwszy w życiu odmówił
zrobienia czegoś dla swojej mamusi! Bo to on powinien się teraz z nią męczyć, a
ja być na cudownej randce!
-Musimy
przejść z tamtej strony… Żeby nas nie zauważyła! – powiedziałem nerwowym
szeptem i schowałem się za Mają. Coś jest nie halo, ja, ten niesamowity Tom
Kaulitz, normalnie się boję! I to własnej matki! Przecież to jest paranoja…
-Spokojnie,
wszystko mamy ustalone, tak? – na szczęście Majka wiedziała co robić. Nie,
żebym ja nie wiedział. Po prostu zawsze lepiej, gdy w pobliżu jest ktoś, kto
będzie wszystko kontrolował
-Ależ
oczywiście – na szczęście wróciła mi moja wrodzona pewność siebie – będę
zostawiał cię tylko wtedy, gdy będzie to niezbędnie, absolutnie konieczne… - i
zniewalający uśmiech. Naprawdę, ja się wcale nie dziwię, co dziewczyny we mnie
widzą, to masowe uwielbianie mojej osoby jest całkowicie uzasadnione
-
Chodź już – rzuciła, ale widać było, że wyraźnie się zarumieniła. Chyba nie
jestem jej obojętny. No, oczywiście, że nie jestem! Ale muszę przyznać, że
wygląda dzisiaj obłędnie! Podziwiam, jak można chodzić po śniegu w takich
szpilkach? Ten debil (w sensie mój brat) pewnie coś o tym wie… Szybko
przemknęliśmy do najbardziej oddalonego stolika. Daleko zobaczyłem moją matkę,
nerwowo spoglądającą na zegarek. No tak, pewnie niepokoi się o swoje dzieci…
Ona nigdy nie przyjmie do wiadomości, że my jesteśmy już dorośli… Muszę się
chyba z tym pogodzić. Kiedy doszliśmy do stolika, oczywiście odsunąłem Mai
krzesło, chyba nawet nauczyłem się tego od mojego… brata, ale po chwili
musiałem ją przeprosić
-Na
moment musisz zostać tu sama. Poradzisz sobie beze mnie? – tym razem
mrugnięcie. Nie mogę się przecież bez przerwy uśmiechać i olśniewać swoją
osobowością przecież. Stopniowo.
-Może
jakoś – ona też ma piękny uśmiech, to trzeba przyznać
-tak
więc zaraz wracam – podniosłem się, ale na odchodnym szepnąłem jej do ucha –
pięknie wyglądasz. – nie zobaczyłem jednak jej reakcji, gdyż musiałem pędzić do
matki. Ta cała sytuacja jest po prostu chora… Kiedy podszedłem do niej…
-Kaulitz,
gdzie ty się włóczysz?! Jak możesz mnie tu tak zostawiać?! – kochana mamusia…
-Mamo,
spokojnie, musiałem tylko wyjść na moment…
-Czy
to był według ciebie moment?! I w ogóle… czy ja czuję papierosy?! Tom, czy ty
paliłeś?!
-Mamo,
dobrze wiesz, że czasem… - no jak do ściany! Cokolwiek jej kiedykolwiek powiem,
bez efektu! Normalnie gorzej, niż przy rozmowie z Billem…
-Nie
pyskuj mi tu! Przecież ty sobie, dziecko, zdrowie zniszczysz! Nie wiesz, jakie
to jest niebezpieczne…?
-Mamo…
- czy ona myśli, że ja mam nieograniczoną ilość wolnego czasu?! Że mi to
sprawia przyjemność, taka milutka pogawędka?!
-No
dobrze, już… Przecież nie po to tu przyjechałam, żebyś mnie denerwował, prawda?
– tylko spokojnie… - To co, wiesz już, kochanie, co zamówisz? – teraz z kolei
była przesadnie miła. Ja zwariuję kiedyś.
-Tortillę
z… - nawet nie mogłem dokończyć
-Chyba
żartujesz! Przecież to jest zupełnie niezdrowe! Kelner! – zawołała stojącego
obok gościa, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć – Poproszę shoarmę z frytkami,
dla mnie i grillowanego łososia z ziemniakami i gotowaną marchewką, dla syna –
Co?! No, chyba, kurde, nie! Jeszcze matka będzie mi mówić, co mam jeść?! Po
moim trupie.
-Ja
nie chcę…
-Tom,
już ci to zamówiłam, więc nie masz wyjścia. Poza tym, to jest bardzo smaczne i
zdrowe, a ja muszę dbać o mojego kochanego synka – blee… Dobra, koniec tego
dobrego, będzie.
-Mamo,
przepraszam, muszę na chwilkę odejść… Przepraszam cię, zaraz wracam – i nie
czekając na jej reakcję, pognałem do stolika w drugiej części restauracji. Maja
oczywiście siedziała i czekała na mnie. No, jakby inaczej. Piła coś, chyba na
razie wodę, i czekała na mnie. Od razu podszedłem do niej, bo przecież nie mogę
pozwolić, żeby zaczęła wyrabiać sobie o mnie złe zdanie!
-Hey
baby - przecież jakoś muszę jej
zrekompensować ( ale trudne słowo!) ten czas oczekiwania. – Co tam?
-No
za wiele się nie zmieniło. Jak mamusia? – odnoszę wrażenie, że bawiła ją ta
cała sytuacja. To znaczy zachowanie mojej matki. No przecież, że nie moje.
-Że
tak powiem, nie jest tak źle, żebym sobie nie poradził – uśmiech nr. 5 – To
jak, zdecydowałaś się na coś? – mam takie dziwne wrażenie, bo wiadomo,
spotykałem się już z wieloma dziewczynami (chyba tylko Bill byłby w stanie je
zliczyć), a po raz pierwszy czuję coś takiego, że nie zależy mi na znajomości
na jedną noc… Chyba się czymś zatrułem. Albo… zakochałem…?
-No
miałam sporo czasu na wybór. Chyba wezmę…
-Tortillę?
– wpadłem jej w słowo. Okazało się, że intuicyjnie (kolejne trudne słowo w
stylu Billa!) mieliśmy ochotę na to samo. No telepatia! Od razu zawołałem
kelnera, zamówiłem to co chcieliśmy i kiedy już mieliśmy zacząć kolejną
interesującą rozmowę, Majka sprowadziła mnie na ziemię
-Tom?
-Hm..?
-Mama.
– to jedno słowo wystarczyło, żebym powrócił na jawę. Czy ja już naprawdę nie
mogę pobyć sam na sam z piękną, cudowną dziewczyną? Przecież, jak moja matka by
się o tym dowiedziała, to mogiła. Armagedon. Śmierć na miejscu i natychmiastowa
katastrofa. Już nie mówiąc o jej obecności do końca wyjazdu. Tak więc to nie
może się wydać! Dlatego też znów przeprosiłem swoją śliczną towarzyszkę i
pognałem wysłuchiwać kolejnych narzekań.
-Tom,
jak ja cię wychowałam?! Zero szacunku dla własnej matki! Tylko imprezy ci w
głowie, tak?! Otóż nie, synu, koniec z tym! Już ja się wezmę za twoje
wychowanie…!
-Mamo,
spokojnie, przecież już jestem…
-Ale
przed chwilą cię nie było! A poza tym, ja żądam wyjaśnień, gdzie jest moje
drugie dziecko?! Gdzie mój mały Bill…?! – znowu się zaczyna! Kobieto, twoje
dziecko ma 26 lat i właśnie bajeruje poznaną na stoku dziewczynę! Jakby ona się
tylko dowiedziała…
-Mówiłem
ci, jeszcze nie zna na pamięć całego przewodnika przecież. Pewnie gdzieś siedzi
i go czyta…
-Mój
mądry synek! No dobrze, ale mógłbyś czasem brać z niego przykład! – bla, bla,
bla… - Ale porozmawiajmy, kochanie. Powiedz mi, jak tam żyjesz? Masz może
jakieś problemy? Wiesz przecież, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda? – czy
ona nie zrozumie, że ja NIE POTRZEBUJĘ jej pomocy? Co za człowiek…
-Mamo,
wszystko jest OK, ale jak tylko będę czegoś potrzebował… - i do tego momentu
wszystko było pięknie. Ale przyszedł kelner. I się spieprzyło. Facet przyniósł
nasze dania (przede mną postawił obrzydliwą, śmierdzącą i rozpaćkaną marchewkę)
i jakby nie mógł od razu sobie pójść, spojrzał na mnie i powiedział, wielce
zdziwiony
-O!
A pan to na pewno zje dwa dania? Przecież porcje u nas to takie duże są… - moja
matka chyba się czymś zakrztusiła z wrażenia
-Przepraszam…?
Bo chyba nie rozumiem, co ma pan na myśli? – starała się zachować spokój, a ja
miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Co za frajer! No gorzej niż mój brat!
-No
pan przecież przed chwilą siedział przy stoliku, tam w drugim końcu lokalu, z
taką ładną panią i zamówił tortillę… - gość chyba chciał być uprzejmy, ale
miałem nieodparta ochotę wbić mu pięść prosto w nos. Chyba jednak wyczuł, że
coś jest nie tak, bo natychmiast się oddalił. Jednak nerwy mojej matki wyraźnie
zostały nadwyrężone, bo zaczęła drzeć się na całą restaurację
-Jak
to przy innym stoliku?! Jak to z dziewczyną?! Jak to tortillę?! Mam rozumieć,
że zrobiłeś sobie podwójne spotkanie, ze starą, upierdliwą matką i z jakąś dziewczyną?!
Kto to w ogóle jest???!!! – wyglądała, jakby dostała napadu szału. Nie miałem
pojęcia co zrobić. Jednak w tym momencie, za oknem zobaczyłem Billa, we własnej
osobie, który szedł gdzieś, oczywiście z Zuzą. Wyglądali na zachwyconych swoim
towarzystwem. Będzie tego. W trybie natychmiastowym, wybiegłem z restauracji,
złapałem tego niczego nieświadomego gnoma na kaptur i kompletnie
zdezorientowanego zaciągnąłem go do stolika matki, która siedziała oniemiała i
nie wiedziała, co się dzieje. Ja natomiast podbiegłem do naszego stolika,
chwyciłem Maję za rękę i oboje zaczęliśmy kierować się do wyjścia. Mijając moją
,,rodzinę” nawet się na nich nie spojrzałem. Miałem tego dosyć. Koniec. Ja
wysiadam. Wyszliśmy z restauracji, a ja chciałem tylko, żebyśmy jak najszybciej
się stamtąd oddalili. Wiem, że czeka mnie nieziemska awantura, ale pozostaje mi
mieć nadzieję, że Bill jakoś załagodzi sytuację. Tylko tak strasznie głupio
było mi przed Mają… Muszę teraz to naprawić, albo nie nazywam się Tom Kaulitz!
Nie
podoba mi się to. Ani, cholera, trochę. Co mnie podkusiło, żeby zgodzić się na
propozycję jazdy na łyżwach?! Przecież my się oboje zabijemy! Byłam na
lodowisku jakieś względne 3 razy w życiu i za każdym razem wyglądało to tak, że
barierka była nieodłączną częścią mojej jazdy. Raz nawet sobie skręciłam
nadgarstek, a teraz co?! Tak po prostu mam tam iść?! Nie wydaje mi się, żeby
Bill zamierzał olśnić mnie swoimi łyżwiarskimi zdolnościami, jednak mimo
wszystko, jak się od razu wypierniczę, to będzie taki obciach… Przecież po
swojej pierwszej reakcji, jak tylko go zobaczyłam, tak usilnie staram się
odbudować swój wizerunek… I jak już mi się wydawało, że jest super… Musiał
wyskoczyć z łyżwami, i co?! Jajeczko! Jej… W życiu tak nie histeryzowałam
chyba… Ale to jest przecież nic dziwnego! Idę sobie z Billem Kaulitzem (TYM
Billem Kaulitzem), i to w JEGO kurtce, na JEGO zaproszenie, słuchając JEGO
żartów i rozmawiając z NIM! Ja pierniczę, co to się porobiło… Jestem taka
szczęśliwa!!! Ale w sumie moglibyśmy już dojść… Strasznie daleko!
-Daleko
jeszcze? – takie zdanie byłam w stanie wypowiedzieć całkowicie poprawnie
gramatycznie
-Chyba
właśnie zbyt blisko… - odpowiedział dość nieznacznie… O co mu chodzi? Kurczę,
takie dziwne uczucie… Właśnie biorę pod uwagę fakt, że znamy się 3 godziny, i
że on jest mega gwiazdą światowego formatu i w ogóle… Pewnie po powrocie do
Polski będę truć Majce z miesiąc, jaki on jest cudowny i jaka jestem
nieszczęśliwa, że się nigdy więcej nie zobaczymy, a on najprawdopodobniej o
mnie zapomni, ale raz się żyje! I ja ten raz zamierzam wykorzystać! Przeszliśmy
jeszcze jakieś 70 metrów, gdy naszym oczom ukazała się gigantyczna, nowoczesna
hala łyżwiarska. Tia… Zaczyna się
-Gotowa?
– uśmiechnął się. Coraz mniej przypominał taką straszną ciapę… No, ok, jak był
a pobliżu Tom, Bill od razu jakby tracił pewność siebie czy coś… Czyżby moja
obecność… Taak, jasne… Pomarzyć każdy może.
-Szczerze?
Ani trochę! – i mówiąc to poczułam, że tracę równowagę! Prawie wyłożyłam się na
lodzie, lecz Bill złapał mnie w ostatniej chwili! Dlaczego, do jasnej cholery,
on już się 3 razy wywalił, mi właśnie groził drugi raz! To jest jakaś paranoja…
-A
teraz? Wiesz, moja mama zawsze mówi, że nie można bać się nowych wyzwań i
podejmować ryzyko… Oczywiście w miarę rozsądku..! Bo wiesz, jak mama mi
powiedziała… - Czy ja coś mówiłam o zaprzestaniu bycia ciapą? Zdecydowanie za
dużo uwagi poświęcał swojej matce. Mamusia to, mamusia tamto… Ale z drugiej
strony, taki jego urok! Jak na kulturalnego faceta przystało, obstawiam, że
mamusia go tego nauczyła…, otworzył przede mną drzwi i weszliśmy do środka.
Podeszliśmy do kasy i tu zaczęły się schody. Kasjerka rozumiała tylko
niemiecki. Ale niestety, ,,rozumiała” to za duże słowo… Potrafiła sklecić kilka
zdań… Nawet ja umiem ten język lepiej! No ale biorąc pod uwagę fakt, że Bill
jednakowoż posługuje się niemieckim bardziej biegle niż ja, on został
jednogłośnie oddelegowany (kategoryczne: ,,Idź!”) do załatwienia wejściówek
-Dzień
dobry – tak, kultura musi być. Dziewczyna chyba na początku trochę spanikowała,
ale starała się zrobić dobrą minę do złej gry. Ożeż ty… Powiedzonka Billa mi
się udzielają…
-Dzień
dobry – dobry początek nie jest zły!
-Chcielibyśmy
zakupić dwie wejściówki… - czy ona zwariował! No chyba kalifornijskie słoneczko
przygrzało! Z takim słownictwem…?!
-Y…
Co? – mina mojego towarzysza – bezcenne. Oczy jak 5 złotych i intensywny proces
myślenia…
-Wejściówka.
Bilet. ŁYŻWY! – każde słowo bardzo dobitnie i powoli. Ale nie dało to
oczekiwanych rezultatów. Dziewczyna stała z głupią miną, a ja całą siłą woli
powstrzymywałam się, żeby nie wybuchnąć śmiechem…
-Co?
-ŁYŻWY!
– prawie, że wydarł się i ku mojemu wielkiemu zdumieniu zaczął odgrywać scenkę
jazdy na łyżwach! W tym momencie, myślałam, ze skończę jak Tom na stoku. Prawie
że walnęłam na ziemię, dusząc się ze śmiechu i patrząc, jak Bill udaje jazdę na
łyżwach… Ale chyba podziałało, bo dziewczyna jakby zrozumiała o co mu chodzi
-A!
– i zaczęła coś mamrotać po swojemu. Na szczęście po chwili dostaliśmy dwie
wejściówki, wypożyczyliśmy i udaliśmy się na lód.
-Lepiej
nikomu o tym nie wspominać – szepnął, gdy szliśmy.
-Jesteś
pewny?
-W
stu procentach – uśmiech. Dobra, weszliśmy na lód. Bez paniki, Zuz, dasz radę.
Ogarnij się. Tyle wyścigów kolarskich za sobą, a głupie łyżwy mnie przerażają?!
Barierka, barierka… Jest! Dobra jest, stoję, dam radę! Oż cholera, czy mi się
wydaje, czy Bill właśnie przemknął obok mnie, jadąc jak prawdziwy zawodowiec…?
No nie wierzę! Czego jak czego, ale tego to bym się w życiu nie spodziewała!
Byłam przecież przygotowana na kolejne genialne popisy, typu wykrzykiwania, że
chce do mamy itd… A on jest po prostu niesamowity (nie tylko pod tym
względem…)! Kiedy tak posuwałam się powoli, ale do przodu, podciągając się
dzięki barierce, podjechał do mnie. Cholera! Jeszcze teraz będzie patrzył, jak
ja się meczę! Na pierwszy rzut oka widać było, że jest dumny z tego, że
wreszcie coś mu wychodzi.
-Tak,
wiem, że twoja mama powiedziałaby, że mam się nie poddawać! – co ja do cholery
robię?! Właśnie coś warknęłam do Billa Kaulitza! Nie jest dobrze… Opanuj się,
już!
-I
że masz mnie słuchać, a ja ci wszystko wyjaśnię… W sensie jazdy na łyżwach – o
dziwo moja uwaga na temat mamusi nie zrobiła na nim wrażenia. Wręcz przeciwnie,
cały czas się uśmiechał i wyciągnął rękę w moją stronę. O Matko! Dobra, nic
takiego… Przecież to nic nadzwyczajnego, jechać sobie za rękę z Billem
Kaulitzem na łyżwach! No skąd…! Oczywiście zaraz ją chwyciłam i chociaż miałam
bardzo duże opory, po chwili ruszyliśmy.
-Ej,
ale wolno! Bez szaleństw, ok? – coraz bardziej miałam, wrażenie, że Tom go
ogranicza. Serio. Jakoś tak… Bez niego był zupełnie inny. Dobra, jedziemy,
jedziemy… Chyba jednak trochę za szybko, ale daję radę. I kiedy już byłam
pewna, że wszystko jest genialnie, poczułam jak tracę równowagę i panowanie nad
łyżwami i kiedy już byłam przekonana, że za chwilę walnę twarzą w lód, Bill
znów złapał mnie w ostatniej chwili! Miał facet refleks! Spanikowałam, ale on
zachował zimną krew i pomógł mi doprowadzić się do pionu. Kiedy stanęliśmy, znaleźliśmy
się bardzo blisko siebie. Chyba trochę za blisko… Natychmiast odskoczyliśmy od
siebie (od razu złapałam się barierki)…
-Y…
-No
więc… tego… - i zapadła taka niezręczna cisza… Staliśmy tak przez chwilę, nie
wiedząc, co zrobić. Kurna, musiał się odsunąć?! Pewnie wyjdzie, że jestem
głupią, natrętną fanką… Było tak genialnie, a on pewnie stwierdził, że będzie
tego dobrego i koniec! No i stoimy jak dwie sieroty… Ale z drugiej strony,
jakby mu zależało na szybkim przerwaniu tego wszystkiego, to teraz byłby w
trakcie jazdy do mamusi. A on stoi i jakby tez nie wie, co powiedzieć. Czyżby…
Nie, za duża wyobraźnia… - No… Tak…
-Chcesz
jeszcze jeździć? – chyba starał się, żeby wszystko było OK, ale mimo wszystko,
coś się zmieniło
-Szczerze?
Ani trochę – tak, coraz swobodniej…
-Czemu
mnie to nie dziwi? – uśmiech
-Wiesz,
chyba już będę się kierować do hotelu….
-No
chyba nie myślisz, że puszczę cię samą? Mama zawsze powtarza, że nie wolno
pozwolić, żeby dziewczyna chodziła sama po nocy! – taak… - tak więc, tak szybko
się mnie nie pozbędziesz! – tak! I o to mi chodziło! Tak więc po chwili
ruszyliśmy pod hotel. Mam tylko nadzieję, że nie wyczytał w tym swoim
przewodniku, że najlepiej jest iść
najkrótszą drogą… Ale i tak, dobrze jest!
-Uwaga,
jadę!!! – wydarłem się, rzuciłem swoje jabłuszko na śnieg i zacząłem jechać w
dół. Na początku miałem bardzo duże opory: śnieg jest mokry, zimny i w ogóle
taki piękny (to jest wręcz nieprawdopodobne, że na całym świecie nie można
znaleźć dwóch takich samych płatków! Jestem w sumie ciekawy, czy to prawda…
Musze kiedyś sprawdzić!) i nawet szkoda było mi niszczyć takie naturalne piękno
przyrody (mama zawsze mówi, że przyrodę należy szanować), ale jak pomyślałem o
perspektywie ponownego założenia nart i niechybnej śmierci, zdecydowanie pomysł
jabłuszek wydał mi się trafiony! Nie mogę przecież odejść z tego świata teraz,
kiedy poznałem dziewczynę moich marzeń! W sumie też dzięki niej się
przełamałem. No w końcu jakby to wyglądało, jakbym powiedział, że tak
generalnie to ja się boję zjeżdżać z tej góry i wolałbym pospacerować? Myślę,
że Zuzi mogłoby się to nie spodobać… Zwłaszcza teraz, kiedy okazało się, że
przyjechała mamusia… Z jednej strony strasznie mi głupio, że tak ją zostawiłem,
a sam wybrałem sobie rozrywkę i rekreację, ale z drugiej, mama na pewno by
zrozumiała. Zawsze powtarzała mi, że zawieranie nowych znajomości jest
niezwykle ważne, tylko trzeba być przy tym bardzo ostrożnym. Tak więc jestem.
Oczywiście za jakiś czas będę musiał przeprosić Zuzę i pojechać do mamy. Jakoś
tak czuję taką wewnętrzną potrzebę porozmawiania z nią… W końcu nikt nie
rozumie mnie tak dobrze jak ona!
-Łiii!
– podekscytowany pisk. Znowu. Jednak tym razem ani trochę mnie to nie
zirytowało. A wręcz przeciwnie. Jestem aż pod wrażeniem, jak ta dziewczyna może
się cieszyć z takich dziwnych rzeczy… Co jest takiego fascynującego w kolorowym
kawałku płaskiego plastiku? Toż to przecież zwyczajne tworzywo sztuczne! Jednak
chyba powoli dochodzę do wniosku, że to, o czym tak wiele razy czytałem w
książkach, to prawda. To znaczy, że często postrzeganie najprostszych rzeczy
zmienia się wraz ze zmianą osoby, z którą przebywasz w danym momencie… Tak,
nawet jakiś filozof skonstruował kiedyś taką teorię… Tylko jak on się nazywał?
Ej… Zaraz, co się ze mną dzieje? Nie pamiętam tego?! Mamo!
-Zuza,
proszę uważaj! To jest niebezpieczne! – krzyknąłem do oddalającej się
dziewczyny. Czy ona nie rozumie, że może zrobić sobie krzywdę? Wiem, że to ja
się uparłem na jabłuszka, ale zrobiłem to tylko dlatego, aby uniknąć kolejnego
spotkania pierwszego spotkania twarzą w twarz ze śniegiem, które na pewno bym
zaliczył, jeżdżąc na nartach.
-Boisz
się? – usłyszałem jej krzyk z oddali. W sumie było to trochę bez sensu. Tyle
wchodziliśmy pod tą górę, żeby teraz z niej tak szybko zjechać… W sumie mój lęk
przed upadkiem był spowodowany dodatkowo tym, że jeśli przewrócę się w śnieg, z
pewnością podziałam III zasadą dynamiki Newtona i wtedy na skutek siły reakcji…
Ona mnie wyzywa?! Mnie?! Powinienem teraz uratować swój honor i znaleźć się na
dole przed Zuzą, jednak wiem, że w tej sytuacji mama powiedziałaby, że kobietom
się ustępuje i okazuje szacunek. Tak też zrobię! Wiec spokojnie zsuwałem się na
swoim kawałku plastiku w dół, gdy zobaczyłem Zuzę leżącą w śniegu! Mówiłem, że
to się tak skończy! Zeskoczyłem z moich prowizorycznych sanek i pognałem prosto
do mojej towarzyszki. Kiedy podbiegłem (o mało sam się nie przewróciłem! Ten
stok jest strasznie dziurawy!), Zuza już się podnosiła
-Nic
ci nie jest? Wszystko OK? – zacząłem się dopytywać. Muszę dopilnować, żeby nic
jej się nie stało!
-Nnniiiee…
Wwwszysttko OOKKK… Możemmmmy wraccać…? Zzzzimnno… - widać było, że nie czuje
się najlepiej. Musiałem coś z tym zrobić! W trybie natychmiastowym, jak na
gentelmana przystało, zdjąłem swoją kurtkę i podałem zmarzniętej dziewczynie.
-Nnno
co tty… Zammarznieszz… - usiłowała się opierać, ale nie dałem jej dojść do
słowa. Jak prawdziwy mężczyzna, nie przyjmowałem jej tłumaczenia, tylko
pomogłem założyć jej moją najnowszą kurtkę Diora (muszę przyznać, że mimo tego,
iż jest to ich pierwsza kolekcja ubioru zimowego, jest niesamowita!). Byłem
dumny z mojego zachowania. Jestem pewny, że mama też będzie. Jak tylko jej
opowiem.
-I
jak, lepiej? – było to w sumie bardziej pytanie grzecznościowe, bo od razu
zauważyłem, że przestała szczękać zębami z zimna
-Jasne,
że tak. Dziękuję. – szepnęła. cholera. Jakieś dziwne uczucie. Jakby mi się
wszystko w środku poprzekręcało. Wypowiedziała 4 słowa, ale za to tak jakoś…
Jeszcze nigdy się tak nie czułem! To jest nie do opisania… Pod wpływem jednej
dziewczyny, w ciągu trzech godzin przeżyłem więcej stanów emocjonalnych niż w
ciągu ostatniego roku! A może coś się ze mną dzieje?! To na pewno od tej whisky
wczoraj wieczorem. A mówiłem Tomowi, nie pijmy tyle! Przecież to niezdrowo!
Wiadomo, raz na jakiś czas nie zaszkodzi, ale nie w takich ilościach! Ale on
jak zwykle mnie nie słuchał i teraz mam!
-Ale
teraz ty się przeziębisz! Przecież nie możesz chodzić bez kurtki w takiej
temperaturze! – Zuzanna znów się o mnie martwi…! Kurczę, teraz wypadałoby powiedzieć coś
inteligentnego…
-Yyy…
- jedyne co mi przyszło do głowy. Nie, tak nie może być! Wnioskuję, że musimy
już ,,niestety” schodzić ze stoku, nie tylko ze względu na mój stan
nieposiadania kurtki, lecz również biorąc pod uwagę fakt, iż zrobiło się ciemno
i w sumie obiektywnie rzecz biorąc, naprawdę trochę zimno… Wiem! Jednak to ja
jestem mądry, a nie Tom! – A co być powiedziała na łyżwy?
-Co?
– czy ona czegoś nie zrozumiała? W sumie jest kilka opcji. Mogła po prostu
niedosłyszeć tego, co powiedziałem. Wydaje mi się, ze właśnie zerwał się dość
silny wiatr południowo zachodni, więc nie byłoby to wcale takie dziwne. Mogła
też nie zrozumieć tego zdania po niemiecku. Nie wydaje mi się, żeby było ono
jakieś szczególnie trudne, ale w sumie nigdy nie uczyłem się niemieckiego, więc
nie jestem też w stanie z pełną dokładnością stwierdzić, czy jest on trudny czy
też nie. Jest tez opcja trzecia, której starałem się chyba do siebie nie
dopuścić. Mogła zwyczajnie nie chcieć już nigdzie ze mną iść, tylko głupio
byłoby jej to powiedzieć… No nie! Teraz jest 33,3% szansy, że trafię, o co
chodzi…
-No…
łyżwy.. Zakładasz na nogi takie wielkie wiązane buty z takim metalowym czymś
pod spodem…
-To
akurat ogarnęłam – wybuchła śmiechem. To dobrze. Znaczy, że nie dostanę kosza.
Przynajmniej nie teraz. – Chodzi mi tylko o to czy jesteś pewny, że to dobry
pomysł… Jest już ciemno, ty zostałeś bez kurtki…
-O
to się nie martw. W moim przewodniku turystycznym wyczytałem, że niedaleko jest
bardzo nowoczesne, kryte lodowisko. Uczęszczającym na nie w żadnym stopniu nie
przeszkadzają niesprzyjające warunki atmosferyczne. Więc może jednak…? – Miałem
nadzieję, że się zgodzi. W sumie, nie wiem dlaczego, ale nie chciałem się z nią
teraz rozstawać. Jeszcze nie teraz.
-No
chodź – i śmiejąc się pociągnęła mnie za sobą. Oczywiście za chwilę to ja
musiałem przejąć inicjatywę, gdyż tylko ja wiedziałem, gdzie zmierzamy. Nie
mogę zrozumieć jednej rzeczy… Czy naprawdę tylko ja czytałem przewodnik po
Austrii? Nieważne. Zuza ma tyle zalet, że zdecydowanie rekompensują one ten
niewielki mankament. Dobrze, że wpadłem na pomysł z lodowiskiem. W sumie jest
to chyba jedyny sport zimowy, który idzie mi dobrze. Czyli, jakby to powiedział
Tom, trzeba zaimponować dziewczynie! Ale czy tak w ogóle wypada powiedzieć?
Muszę spytać mamę.