Uploaded with ImageShack.us

wtorek, 21 sierpnia 2012

28. Nie zapominasz się?!

-Wolniej! – przecież ja się w tych szpilkach zabiję! A poza tym, jestem dziewczyną, więc to chyba normalne, że biegam znacznie wolniej niż Tom. A ten wieczór zapowiadał się tak pięknie! No jasne, przyjechała jego matka i musiałam dzielić się moim towarzyszem, co zdecydowanie mi się nie podobało, ale ten plan z krążeniem między stolikami naprawdę nie wydawał się zły, i co? Wybiegliśmy razem z tej restauracji, uciekając przed jego matką i do tego rujnując randkę Billowi i Zuzie! Przecież nawet zakładając, że z tej naszej znajomości coś by było (pomarzyć zawsze można!) to jego matka na pewno w tej chwili ma ochotę rozszarpać mnie na strzępy! Nie wiem, może to można było jakoś trochę inaczej rozegrać… No ale jak inaczej?! Co, miał mnie zostawić i popędzić na kolację? No chyba raczej nie! To była zdecydowanie jedyna opcja. Tylko, co teraz? Przecież ona tak szybko stąd nie wyjedzie… A Tom wreszcie będzie musiał do niej pójść i wszystko wyjaśnić. W tym, moją obecność. Możemy już się zatrzymać?! Zaraz zdechnę…
-Tom, stój! – koniec. Tak się starałam, żeby jakoś na dzisiaj wyglądać, a teraz ledwo co trzymam się na tych cholernych szpilach (kto normalny zabiera szpilki w góry?!), jest mi zimno, jestem czerwona, zmęczona i w ogóle na pewno gruba, puchowa kurtka idealnie współgra ze śliczną wieczorową sukienką. Zatrzymałam się i zmusiłam gitarzystę do tego samego. Stanął, ale wydawał się być niesamowicie wściekły. Czyli romantyczny wieczorek nam przepadł… Cholera! – Przecież tu cię nie dogoni, stój. – Chyba muszę jakoś załagodzić sytuację… Widać było, że nie ma raczej ochoty do rozmowy. Najchętniej to pewnie by się na czymś wyżył. I wcale mu się zresztą nie dziwię. – Tom!
-Co? – prawie, że warknął. O, co to, to nie!
-Ej, nie zapominasz się? – ja też powoli traciłam cierpliwość – Ja jestem w stanie naprawdę dużo znieść, co chyba mogłeś zauważyć, ale za chwilkę przegniesz, wiesz? Nie dość, że się zgodziłam na tą całą akcję z twoją matką i musiałam czekać, aż ty łaskawie pozałatwiasz sprawy rodzinne, to teraz zamierzasz się na mnie wyżywać, tak?! – wiem, że nie powinnam się drzeć na Toma Kaulitza, ale wnerwił mnie, serio. Chyba jednak coś zaczęło do niego trafiać, bo od razu jakby zaczął zmieniać się jego wyraz twarzy. Chyba myślał. A ja ciągnęłam – Tobie się przepraszam wydaje, że co, że jak ci się coś nie uda, to już od razu wszyscy muszą cierpieć, bo Tom Kaulitz ma zły dzień, tak?! To proszę bardzo, zostań tu sobie i utwierdzaj się w tym, jaki to ty jesteś biedny, ale ja, o ile pozwolisz, nie będę tego słuchać. Żegnam. – Mam nadzieję, że to zrozumiał, bo poprawnie gramatycznie to nie było. Bałam się, że przegięłam. Przecież nie chodziło mi w ogóle o to, żeby się teraz z nim rozstawać! A wręcz przeciwnie! Teraz powinien to na szybko przemyśleć i…
-Maja, stój! – otóż to! Wiedziałam, że nie wytrzyma! W sumie opłacało się czasami słuchać nudnych jak flaki z olejem przemówień Zuzy na temat psychologii facetów. Czasem się przydaje. Dlatego też, słysząc wołanie mojego gitarzysty, nawet się nie obróciłam, tylko starałam się iść dalej (na ile można iść w śniegu po kostki na 10 centymetrowych obcasach). Po chwili jednak poczułam, że Tom łapie mnie za rękę, czym zmusza mnie do zatrzymania. Zmądrzał chłopak, to dobrze. Stanęłam więc i czekałam
-Maja, no, ten… przepraszam
-Słucham? Chyba niedosłyszałam… - jeżeli ja muszę znosić jego ciągłe zachwyty swoją własną osobą, to on musi znosić to. Przecież, znowu, nie rzucę mu się na szyję i nie powiem, że szaleję za nim i w życiu bym się na niego nie obraziła, prawda?
-No przepraszam Cię. Naprawdę. No, poniosło mnie trochę. – spojrzałam na niego spode łba – No, może nie trochę. Ale zrozum, jak moja matka może sądzić, że ktoś taki jak ja…
-Dobra, ok, przeprosiny przyjęte, już – nie będę znów wysłuchiwać jaki to ona jest genialny. No jest, ale ile można? Ale koniec tej zabawy, pogodziliśmy się… Ciąg dalszy cudownej randki!!!
-Czy jest może coś, na co w tej chwili miałaby pani ochotę? – uśmiech, mrugnięcie i wszystko inne na raz. Ja oszaleję!
-W sumie teraz, to chyba, żeby gdzieś usiąść… - tak, teraz tego mi brakowało. Nie czułam nóg, a właściwie to czułam je aż za dobrze. Niestety nigdzie nie widziałam żadnej ławki ani nic innego. Aż dziwne, bo staliśmy pod placem zabaw. Przecież te wszystkie babcie, siedzące tam z wnukami, powinny mieć jakieś miejsce na swoje inteligentne pogawędki… Jednak zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, poczułam, jak unoszę się w powietrzu! Tom, jak gdyby nigdy nic, wziął mnie na ręce i zaczęliśmy zmierzać w kierunku huśtawek!
-Ej, co ty robisz?! Postaw mnie! – zaczęłam krzyczeć, ale tak naprawdę, to się śmiałam. To było coś niesamowitego, serio.
-Spokojnie, księżniczko, jeszcze kawałek – i po chwili siedziałam już na huśtawce. Ani trochę nie przeszkadzało mi to, że leżała na niej kilku centymetrowa warstwa śniegu. Ja mogłam usiąść, Tom siedział tuż koło mnie… Co mnie obchodzi jakiś tam śnieg? – Teraz lepiej?
-A jak myślisz? – szepnęłam. Sama jego obecność była dla mnie wystarczająca. Było mi z nim po prostu cudownie. Czułam, że mogę z nim porozmawiać naprawdę o wszystkim i w ogóle jakoś tak… inaczej niż zwykle. W sumie, dzięki mojej kochanej przyjaciółce, myślałam, że wiedziałam o nim naprawdę dużo, to teraz dopiero zaczęłam sobie zdawać sprawę, że nie wiem o nim nic. W realu okazał się być kompletnie inny niż myślałam, na podstawie jego wizerunku kreowanego przez media. Nagle zapadła jakaś taka cisza. Patrzyliśmy sobie w oczy i kiedy przez moją głowę przemknęła myśl, że może coś się stanie, jego huśtawka niebezpiecznie się zachwiała usłyszałam krótki krzyk i po chwili mój towarzysz leżał w zimnym, mokrym śniegu!
-Tom! – natychmiast zeskoczyłam ze swojej huśtawki i pochyliłam się nad gitarzystą. Nawet w takiej sytuacji nie chciał wychodzić z roli zawsze pięknego i zorganizowanego, i w ogóle cudownego. No tak.
-Nic mi nie jest, nic mi nie jest, no czy cos się stało? – usiłował wstać, ale nie ze mną te numery
-Nie tak szybko. Zaraz zobaczymy czy nic ci nie jest. Ile widzisz palców? – i wyciągnęłam przed siebie trzy palce. W końcu te całe studia mi się na coś przydadzą!
-Maja, proszę…
-Ty mi tu teraz z Mają nie wyskakuj, dobrze ci radzę. Ile widzisz palców?
-Trzy… - odpowiedział znudzony. Dobrze, że postanowił się nie kłócić
-Teraz dotknij brodą do klatki piersiowej – rozkazałam. Musiałam się upewnić, czy naprawdę wszystko jest OK
-Maja, proszę cię…
-Przepraszam, nie zrozumiałeś polecenia? Ja też potrafię być dociekliwa czy nic się komuś nie stało – chytry uśmiech i kontynuacja jakże specjalistycznego badania. Chyba mu tym trochę zaimponowałam. Po chwili badanie zostało zakończone, na całe szczęście, z sukcesem. Podniósł się i zaczęliśmy iść. Chciałam już chyba wracać (przecież muszę mieć energię, na jutrzejsze spotkanie!), więc Tom stwierdził, że oczywiście mnie odprowadzi. Szkoda, że wtedy przez tą durną huśtawkę nic nie wyszło, ale przecież ten wyjazd jeszcze się kończy. A wręcz przeciwnie – właśnie się rozkręca.

27. Musi się udać...

Cholera, to jest zbyt skomplikowane, żeby mogło się udać… Ale z drugiej strony, przecież komuś tak wszechstronnemu jak ja, po prostu nie może coś nie wyjść! Idziemy z Mają do środka restauracji, tylko, że musimy przedostać się do jednego z ostatnich stolików, gdyż bardziej z przodu siedzi moja matka, która dostanie zawału, widząc swojego syna w towarzystwie nieznanej, ślicznej dziewczyny. Matko, dlaczego dałem się w to wkręcić?! Dochodzę do wniosku, że obecność Zuzy nie najlepiej wpływa na mojego brata – po raz chyba pierwszy w życiu odmówił zrobienia czegoś dla swojej mamusi! Bo to on powinien się teraz z nią męczyć, a ja być na cudownej randce!
-Musimy przejść z tamtej strony… Żeby nas nie zauważyła! – powiedziałem nerwowym szeptem i schowałem się za Mają. Coś jest nie halo, ja, ten niesamowity Tom Kaulitz, normalnie się boję! I to własnej matki! Przecież to jest paranoja…
-Spokojnie, wszystko mamy ustalone, tak? – na szczęście Majka wiedziała co robić. Nie, żebym ja nie wiedział. Po prostu zawsze lepiej, gdy w pobliżu jest ktoś, kto będzie wszystko kontrolował
-Ależ oczywiście – na szczęście wróciła mi moja wrodzona pewność siebie – będę zostawiał cię tylko wtedy, gdy będzie to niezbędnie, absolutnie konieczne… - i zniewalający uśmiech. Naprawdę, ja się wcale nie dziwię, co dziewczyny we mnie widzą, to masowe uwielbianie mojej osoby jest całkowicie uzasadnione
- Chodź już – rzuciła, ale widać było, że wyraźnie się zarumieniła. Chyba nie jestem jej obojętny. No, oczywiście, że nie jestem! Ale muszę przyznać, że wygląda dzisiaj obłędnie! Podziwiam, jak można chodzić po śniegu w takich szpilkach? Ten debil (w sensie mój brat) pewnie coś o tym wie… Szybko przemknęliśmy do najbardziej oddalonego stolika. Daleko zobaczyłem moją matkę, nerwowo spoglądającą na zegarek. No tak, pewnie niepokoi się o swoje dzieci… Ona nigdy nie przyjmie do wiadomości, że my jesteśmy już dorośli… Muszę się chyba z tym pogodzić. Kiedy doszliśmy do stolika, oczywiście odsunąłem Mai krzesło, chyba nawet nauczyłem się tego od mojego… brata, ale po chwili musiałem ją przeprosić
-Na moment musisz zostać tu sama. Poradzisz sobie beze mnie? – tym razem mrugnięcie. Nie mogę się przecież bez przerwy uśmiechać i olśniewać swoją osobowością przecież. Stopniowo.
-Może jakoś – ona też ma piękny uśmiech, to trzeba przyznać
-tak więc zaraz wracam – podniosłem się, ale na odchodnym szepnąłem jej do ucha – pięknie wyglądasz. – nie zobaczyłem jednak jej reakcji, gdyż musiałem pędzić do matki. Ta cała sytuacja jest po prostu chora… Kiedy podszedłem do niej…
-Kaulitz, gdzie ty się włóczysz?! Jak możesz mnie tu tak zostawiać?! – kochana mamusia…
-Mamo, spokojnie, musiałem tylko wyjść na moment…
-Czy to był według ciebie moment?! I w ogóle… czy ja czuję papierosy?! Tom, czy ty paliłeś?!
-Mamo, dobrze wiesz, że czasem… - no jak do ściany! Cokolwiek jej kiedykolwiek powiem, bez efektu! Normalnie gorzej, niż przy rozmowie z Billem…
-Nie pyskuj mi tu! Przecież ty sobie, dziecko, zdrowie zniszczysz! Nie wiesz, jakie to jest niebezpieczne…?
-Mamo… - czy ona myśli, że ja mam nieograniczoną ilość wolnego czasu?! Że mi to sprawia przyjemność, taka milutka pogawędka?!
-No dobrze, już… Przecież nie po to tu przyjechałam, żebyś mnie denerwował, prawda? – tylko spokojnie… - To co, wiesz już, kochanie, co zamówisz? – teraz z kolei była przesadnie miła. Ja zwariuję kiedyś.
-Tortillę z… - nawet nie mogłem dokończyć
-Chyba żartujesz! Przecież to jest zupełnie niezdrowe! Kelner! – zawołała stojącego obok gościa, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć – Poproszę shoarmę z frytkami, dla mnie i grillowanego łososia z ziemniakami i gotowaną marchewką, dla syna – Co?! No, chyba, kurde, nie! Jeszcze matka będzie mi mówić, co mam jeść?! Po moim trupie.
-Ja nie chcę…
-Tom, już ci to zamówiłam, więc nie masz wyjścia. Poza tym, to jest bardzo smaczne i zdrowe, a ja muszę dbać o mojego kochanego synka – blee… Dobra, koniec tego dobrego, będzie.
-Mamo, przepraszam, muszę na chwilkę odejść… Przepraszam cię, zaraz wracam – i nie czekając na jej reakcję, pognałem do stolika w drugiej części restauracji. Maja oczywiście siedziała i czekała na mnie. No, jakby inaczej. Piła coś, chyba na razie wodę, i czekała na mnie. Od razu podszedłem do niej, bo przecież nie mogę pozwolić, żeby zaczęła wyrabiać sobie o mnie złe zdanie!
-Hey baby -  przecież jakoś muszę jej zrekompensować ( ale trudne słowo!) ten czas oczekiwania. – Co tam?
-No za wiele się nie zmieniło. Jak mamusia? – odnoszę wrażenie, że bawiła ją ta cała sytuacja. To znaczy zachowanie mojej matki. No przecież, że nie moje.
-Że tak powiem, nie jest tak źle, żebym sobie nie poradził – uśmiech nr. 5 – To jak, zdecydowałaś się na coś? – mam takie dziwne wrażenie, bo wiadomo, spotykałem się już z wieloma dziewczynami (chyba tylko Bill byłby w stanie je zliczyć), a po raz pierwszy czuję coś takiego, że nie zależy mi na znajomości na jedną noc… Chyba się czymś zatrułem. Albo… zakochałem…?
-No miałam sporo czasu na wybór. Chyba wezmę…
-Tortillę? – wpadłem jej w słowo. Okazało się, że intuicyjnie (kolejne trudne słowo w stylu Billa!) mieliśmy ochotę na to samo. No telepatia! Od razu zawołałem kelnera, zamówiłem to co chcieliśmy i kiedy już mieliśmy zacząć kolejną interesującą rozmowę, Majka sprowadziła mnie na ziemię
-Tom?
-Hm..?
-Mama. – to jedno słowo wystarczyło, żebym powrócił na jawę. Czy ja już naprawdę nie mogę pobyć sam na sam z piękną, cudowną dziewczyną? Przecież, jak moja matka by się o tym dowiedziała, to mogiła. Armagedon. Śmierć na miejscu i natychmiastowa katastrofa. Już nie mówiąc o jej obecności do końca wyjazdu. Tak więc to nie może się wydać! Dlatego też znów przeprosiłem swoją śliczną towarzyszkę i pognałem wysłuchiwać kolejnych narzekań.
-Tom, jak ja cię wychowałam?! Zero szacunku dla własnej matki! Tylko imprezy ci w głowie, tak?! Otóż nie, synu, koniec z tym! Już ja się wezmę za twoje wychowanie…!
-Mamo, spokojnie, przecież już jestem…
-Ale przed chwilą cię nie było! A poza tym, ja żądam wyjaśnień, gdzie jest moje drugie dziecko?! Gdzie mój mały Bill…?! – znowu się zaczyna! Kobieto, twoje dziecko ma 26 lat i właśnie bajeruje poznaną na stoku dziewczynę! Jakby ona się tylko dowiedziała…
-Mówiłem ci, jeszcze nie zna na pamięć całego przewodnika przecież. Pewnie gdzieś siedzi i go czyta…
-Mój mądry synek! No dobrze, ale mógłbyś czasem brać z niego przykład! – bla, bla, bla… - Ale porozmawiajmy, kochanie. Powiedz mi, jak tam żyjesz? Masz może jakieś problemy? Wiesz przecież, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda? – czy ona nie zrozumie, że ja NIE POTRZEBUJĘ jej pomocy? Co za człowiek…
-Mamo, wszystko jest OK, ale jak tylko będę czegoś potrzebował… - i do tego momentu wszystko było pięknie. Ale przyszedł kelner. I się spieprzyło. Facet przyniósł nasze dania (przede mną postawił obrzydliwą, śmierdzącą i rozpaćkaną marchewkę) i jakby nie mógł od razu sobie pójść, spojrzał na mnie i powiedział, wielce zdziwiony
-O! A pan to na pewno zje dwa dania? Przecież porcje u nas to takie duże są… - moja matka chyba się czymś zakrztusiła z wrażenia
-Przepraszam…? Bo chyba nie rozumiem, co ma pan na myśli? – starała się zachować spokój, a ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Co za frajer! No gorzej niż mój brat!
-No pan przecież przed chwilą siedział przy stoliku, tam w drugim końcu lokalu, z taką ładną panią i zamówił tortillę… - gość chyba chciał być uprzejmy, ale miałem nieodparta ochotę wbić mu pięść prosto w nos. Chyba jednak wyczuł, że coś jest nie tak, bo natychmiast się oddalił. Jednak nerwy mojej matki wyraźnie zostały nadwyrężone, bo zaczęła drzeć się na całą restaurację
-Jak to przy innym stoliku?! Jak to z dziewczyną?! Jak to tortillę?! Mam rozumieć, że zrobiłeś sobie podwójne spotkanie, ze starą, upierdliwą matką i z jakąś dziewczyną?! Kto to w ogóle jest???!!! – wyglądała, jakby dostała napadu szału. Nie miałem pojęcia co zrobić. Jednak w tym momencie, za oknem zobaczyłem Billa, we własnej osobie, który szedł gdzieś, oczywiście z Zuzą. Wyglądali na zachwyconych swoim towarzystwem. Będzie tego. W trybie natychmiastowym, wybiegłem z restauracji, złapałem tego niczego nieświadomego gnoma na kaptur i kompletnie zdezorientowanego zaciągnąłem go do stolika matki, która siedziała oniemiała i nie wiedziała, co się dzieje. Ja natomiast podbiegłem do naszego stolika, chwyciłem Maję za rękę i oboje zaczęliśmy kierować się do wyjścia. Mijając moją ,,rodzinę” nawet się na nich nie spojrzałem. Miałem tego dosyć. Koniec. Ja wysiadam. Wyszliśmy z restauracji, a ja chciałem tylko, żebyśmy jak najszybciej się stamtąd oddalili. Wiem, że czeka mnie nieziemska awantura, ale pozostaje mi mieć nadzieję, że Bill jakoś załagodzi sytuację. Tylko tak strasznie głupio było mi przed Mają… Muszę teraz to naprawić, albo nie nazywam się Tom Kaulitz!

26. Ja nie umiem jeździć!

Nie podoba mi się to. Ani, cholera, trochę. Co mnie podkusiło, żeby zgodzić się na propozycję jazdy na łyżwach?! Przecież my się oboje zabijemy! Byłam na lodowisku jakieś względne 3 razy w życiu i za każdym razem wyglądało to tak, że barierka była nieodłączną częścią mojej jazdy. Raz nawet sobie skręciłam nadgarstek, a teraz co?! Tak po prostu mam tam iść?! Nie wydaje mi się, żeby Bill zamierzał olśnić mnie swoimi łyżwiarskimi zdolnościami, jednak mimo wszystko, jak się od razu wypierniczę, to będzie taki obciach… Przecież po swojej pierwszej reakcji, jak tylko go zobaczyłam, tak usilnie staram się odbudować swój wizerunek… I jak już mi się wydawało, że jest super… Musiał wyskoczyć z łyżwami, i co?! Jajeczko! Jej… W życiu tak nie histeryzowałam chyba… Ale to jest przecież nic dziwnego! Idę sobie z Billem Kaulitzem (TYM Billem Kaulitzem), i to w JEGO kurtce, na JEGO zaproszenie, słuchając JEGO żartów i rozmawiając z NIM! Ja pierniczę, co to się porobiło… Jestem taka szczęśliwa!!! Ale w sumie moglibyśmy już dojść… Strasznie daleko!
-Daleko jeszcze? – takie zdanie byłam w stanie wypowiedzieć całkowicie poprawnie gramatycznie
-Chyba właśnie zbyt blisko… - odpowiedział dość nieznacznie… O co mu chodzi? Kurczę, takie dziwne uczucie… Właśnie biorę pod uwagę fakt, że znamy się 3 godziny, i że on jest mega gwiazdą światowego formatu i w ogóle… Pewnie po powrocie do Polski będę truć Majce z miesiąc, jaki on jest cudowny i jaka jestem nieszczęśliwa, że się nigdy więcej nie zobaczymy, a on najprawdopodobniej o mnie zapomni, ale raz się żyje! I ja ten raz zamierzam wykorzystać! Przeszliśmy jeszcze jakieś 70 metrów, gdy naszym oczom ukazała się gigantyczna, nowoczesna hala łyżwiarska. Tia… Zaczyna się
-Gotowa? – uśmiechnął się. Coraz mniej przypominał taką straszną ciapę… No, ok, jak był a pobliżu Tom, Bill od razu jakby tracił pewność siebie czy coś… Czyżby moja obecność… Taak, jasne… Pomarzyć każdy może.
-Szczerze? Ani trochę! – i mówiąc to poczułam, że tracę równowagę! Prawie wyłożyłam się na lodzie, lecz Bill złapał mnie w ostatniej chwili! Dlaczego, do jasnej cholery, on już się 3 razy wywalił, mi właśnie groził drugi raz! To jest jakaś paranoja…
-A teraz? Wiesz, moja mama zawsze mówi, że nie można bać się nowych wyzwań i podejmować ryzyko… Oczywiście w miarę rozsądku..! Bo wiesz, jak mama mi powiedziała… - Czy ja coś mówiłam o zaprzestaniu bycia ciapą? Zdecydowanie za dużo uwagi poświęcał swojej matce. Mamusia to, mamusia tamto… Ale z drugiej strony, taki jego urok! Jak na kulturalnego faceta przystało, obstawiam, że mamusia go tego nauczyła…, otworzył przede mną drzwi i weszliśmy do środka. Podeszliśmy do kasy i tu zaczęły się schody. Kasjerka rozumiała tylko niemiecki. Ale niestety, ,,rozumiała” to za duże słowo… Potrafiła sklecić kilka zdań… Nawet ja umiem ten język lepiej! No ale biorąc pod uwagę fakt, że Bill jednakowoż posługuje się niemieckim bardziej biegle niż ja, on został jednogłośnie oddelegowany (kategoryczne: ,,Idź!”) do załatwienia wejściówek
-Dzień dobry – tak, kultura musi być. Dziewczyna chyba na początku trochę spanikowała, ale starała się zrobić dobrą minę do złej gry. Ożeż ty… Powiedzonka Billa mi się udzielają…
-Dzień dobry – dobry początek nie jest zły!
-Chcielibyśmy zakupić dwie wejściówki… - czy ona zwariował! No chyba kalifornijskie słoneczko przygrzało! Z takim słownictwem…?!
-Y… Co? – mina mojego towarzysza – bezcenne. Oczy jak 5 złotych i intensywny proces myślenia…
-Wejściówka. Bilet. ŁYŻWY! – każde słowo bardzo dobitnie i powoli. Ale nie dało to oczekiwanych rezultatów. Dziewczyna stała z głupią miną, a ja całą siłą woli powstrzymywałam się, żeby nie wybuchnąć śmiechem…
-Co?
-ŁYŻWY! – prawie, że wydarł się i ku mojemu wielkiemu zdumieniu zaczął odgrywać scenkę jazdy na łyżwach! W tym momencie, myślałam, ze skończę jak Tom na stoku. Prawie że walnęłam na ziemię, dusząc się ze śmiechu i patrząc, jak Bill udaje jazdę na łyżwach… Ale chyba podziałało, bo dziewczyna jakby zrozumiała o co mu chodzi
-A! – i zaczęła coś mamrotać po swojemu. Na szczęście po chwili dostaliśmy dwie wejściówki, wypożyczyliśmy i udaliśmy się na lód.
-Lepiej nikomu o tym nie wspominać – szepnął, gdy szliśmy.
-Jesteś pewny?
-W stu procentach – uśmiech. Dobra, weszliśmy na lód. Bez paniki, Zuz, dasz radę. Ogarnij się. Tyle wyścigów kolarskich za sobą, a głupie łyżwy mnie przerażają?! Barierka, barierka… Jest! Dobra jest, stoję, dam radę! Oż cholera, czy mi się wydaje, czy Bill właśnie przemknął obok mnie, jadąc jak prawdziwy zawodowiec…? No nie wierzę! Czego jak czego, ale tego to bym się w życiu nie spodziewała! Byłam przecież przygotowana na kolejne genialne popisy, typu wykrzykiwania, że chce do mamy itd… A on jest po prostu niesamowity (nie tylko pod tym względem…)! Kiedy tak posuwałam się powoli, ale do przodu, podciągając się dzięki barierce, podjechał do mnie. Cholera! Jeszcze teraz będzie patrzył, jak ja się meczę! Na pierwszy rzut oka widać było, że jest dumny z tego, że wreszcie coś mu wychodzi.
-Tak, wiem, że twoja mama powiedziałaby, że mam się nie poddawać! – co ja do cholery robię?! Właśnie coś warknęłam do Billa Kaulitza! Nie jest dobrze… Opanuj się, już!
-I że masz mnie słuchać, a ja ci wszystko wyjaśnię… W sensie jazdy na łyżwach – o dziwo moja uwaga na temat mamusi nie zrobiła na nim wrażenia. Wręcz przeciwnie, cały czas się uśmiechał i wyciągnął rękę w moją stronę. O Matko! Dobra, nic takiego… Przecież to nic nadzwyczajnego, jechać sobie za rękę z Billem Kaulitzem na łyżwach! No skąd…! Oczywiście zaraz ją chwyciłam i chociaż miałam bardzo duże opory, po chwili ruszyliśmy.
-Ej, ale wolno! Bez szaleństw, ok? – coraz bardziej miałam, wrażenie, że Tom go ogranicza. Serio. Jakoś tak… Bez niego był zupełnie inny. Dobra, jedziemy, jedziemy… Chyba jednak trochę za szybko, ale daję radę. I kiedy już byłam pewna, że wszystko jest genialnie, poczułam jak tracę równowagę i panowanie nad łyżwami i kiedy już byłam przekonana, że za chwilę walnę twarzą w lód, Bill znów złapał mnie w ostatniej chwili! Miał facet refleks! Spanikowałam, ale on zachował zimną krew i pomógł mi doprowadzić się do pionu. Kiedy stanęliśmy, znaleźliśmy się bardzo blisko siebie. Chyba trochę za blisko… Natychmiast odskoczyliśmy od siebie (od razu złapałam się barierki)…
-Y…
-No więc… tego… - i zapadła taka niezręczna cisza… Staliśmy tak przez chwilę, nie wiedząc, co zrobić. Kurna, musiał się odsunąć?! Pewnie wyjdzie, że jestem głupią, natrętną fanką… Było tak genialnie, a on pewnie stwierdził, że będzie tego dobrego i koniec! No i stoimy jak dwie sieroty… Ale z drugiej strony, jakby mu zależało na szybkim przerwaniu tego wszystkiego, to teraz byłby w trakcie jazdy do mamusi. A on stoi i jakby tez nie wie, co powiedzieć. Czyżby… Nie, za duża wyobraźnia… - No… Tak…
-Chcesz jeszcze jeździć? – chyba starał się, żeby wszystko było OK, ale mimo wszystko, coś się zmieniło
-Szczerze? Ani trochę – tak, coraz swobodniej…
-Czemu mnie to nie dziwi? – uśmiech
-Wiesz, chyba już będę się kierować do hotelu….
-No chyba nie myślisz, że puszczę cię samą? Mama zawsze powtarza, że nie wolno pozwolić, żeby dziewczyna chodziła sama po nocy! – taak… - tak więc, tak szybko się mnie nie pozbędziesz! – tak! I o to mi chodziło! Tak więc po chwili ruszyliśmy pod hotel. Mam tylko nadzieję, że nie wyczytał w tym swoim przewodniku,  że najlepiej jest iść najkrótszą drogą… Ale i tak, dobrze jest!

25. Jaaaadę!


-Uwaga, jadę!!! – wydarłem się, rzuciłem swoje jabłuszko na śnieg i zacząłem jechać w dół. Na początku miałem bardzo duże opory: śnieg jest mokry, zimny i w ogóle taki piękny (to jest wręcz nieprawdopodobne, że na całym świecie nie można znaleźć dwóch takich samych płatków! Jestem w sumie ciekawy, czy to prawda… Musze kiedyś sprawdzić!) i nawet szkoda było mi niszczyć takie naturalne piękno przyrody (mama zawsze mówi, że przyrodę należy szanować), ale jak pomyślałem o perspektywie ponownego założenia nart i niechybnej śmierci, zdecydowanie pomysł jabłuszek wydał mi się trafiony! Nie mogę przecież odejść z tego świata teraz, kiedy poznałem dziewczynę moich marzeń! W sumie też dzięki niej się przełamałem. No w końcu jakby to wyglądało, jakbym powiedział, że tak generalnie to ja się boję zjeżdżać z tej góry i wolałbym pospacerować? Myślę, że Zuzi mogłoby się to nie spodobać… Zwłaszcza teraz, kiedy okazało się, że przyjechała mamusia… Z jednej strony strasznie mi głupio, że tak ją zostawiłem, a sam wybrałem sobie rozrywkę i rekreację, ale z drugiej, mama na pewno by zrozumiała. Zawsze powtarzała mi, że zawieranie nowych znajomości jest niezwykle ważne, tylko trzeba być przy tym bardzo ostrożnym. Tak więc jestem. Oczywiście za jakiś czas będę musiał przeprosić Zuzę i pojechać do mamy. Jakoś tak czuję taką wewnętrzną potrzebę porozmawiania z nią… W końcu nikt nie rozumie mnie tak dobrze jak ona!
-Łiii! – podekscytowany pisk. Znowu. Jednak tym razem ani trochę mnie to nie zirytowało. A wręcz przeciwnie. Jestem aż pod wrażeniem, jak ta dziewczyna może się cieszyć z takich dziwnych rzeczy… Co jest takiego fascynującego w kolorowym kawałku płaskiego plastiku? Toż to przecież zwyczajne tworzywo sztuczne! Jednak chyba powoli dochodzę do wniosku, że to, o czym tak wiele razy czytałem w książkach, to prawda. To znaczy, że często postrzeganie najprostszych rzeczy zmienia się wraz ze zmianą osoby, z którą przebywasz w danym momencie… Tak, nawet jakiś filozof skonstruował kiedyś taką teorię… Tylko jak on się nazywał? Ej… Zaraz, co się ze mną dzieje? Nie pamiętam tego?! Mamo!
-Zuza, proszę uważaj! To jest niebezpieczne! – krzyknąłem do oddalającej się dziewczyny. Czy ona nie rozumie, że może zrobić sobie krzywdę? Wiem, że to ja się uparłem na jabłuszka, ale zrobiłem to tylko dlatego, aby uniknąć kolejnego spotkania pierwszego spotkania twarzą w twarz ze śniegiem, które na pewno bym zaliczył, jeżdżąc na nartach.
-Boisz się? – usłyszałem jej krzyk z oddali. W sumie było to trochę bez sensu. Tyle wchodziliśmy pod tą górę, żeby teraz z niej tak szybko zjechać… W sumie mój lęk przed upadkiem był spowodowany dodatkowo tym, że jeśli przewrócę się w śnieg, z pewnością podziałam III zasadą dynamiki Newtona i wtedy na skutek siły reakcji… Ona mnie wyzywa?! Mnie?! Powinienem teraz uratować swój honor i znaleźć się na dole przed Zuzą, jednak wiem, że w tej sytuacji mama powiedziałaby, że kobietom się ustępuje i okazuje szacunek. Tak też zrobię! Wiec spokojnie zsuwałem się na swoim kawałku plastiku w dół, gdy zobaczyłem Zuzę leżącą w śniegu! Mówiłem, że to się tak skończy! Zeskoczyłem z moich prowizorycznych sanek i pognałem prosto do mojej towarzyszki. Kiedy podbiegłem (o mało sam się nie przewróciłem! Ten stok jest strasznie dziurawy!), Zuza już się podnosiła
-Nic ci nie jest? Wszystko OK? – zacząłem się dopytywać. Muszę dopilnować, żeby nic jej się nie stało!
-Nnniiiee… Wwwszysttko OOKKK… Możemmmmy wraccać…? Zzzzimnno… - widać było, że nie czuje się najlepiej. Musiałem coś z tym zrobić! W trybie natychmiastowym, jak na gentelmana przystało, zdjąłem swoją kurtkę i podałem zmarzniętej dziewczynie.
-Nnno co tty… Zammarznieszz… - usiłowała się opierać, ale nie dałem jej dojść do słowa. Jak prawdziwy mężczyzna, nie przyjmowałem jej tłumaczenia, tylko pomogłem założyć jej moją najnowszą kurtkę Diora (muszę przyznać, że mimo tego, iż jest to ich pierwsza kolekcja ubioru zimowego, jest niesamowita!). Byłem dumny z mojego zachowania. Jestem pewny, że mama też będzie. Jak tylko jej opowiem.
-I jak, lepiej? – było to w sumie bardziej pytanie grzecznościowe, bo od razu zauważyłem, że przestała szczękać zębami z zimna
-Jasne, że tak. Dziękuję. – szepnęła. cholera. Jakieś dziwne uczucie. Jakby mi się wszystko w środku poprzekręcało. Wypowiedziała 4 słowa, ale za to tak jakoś… Jeszcze nigdy się tak nie czułem! To jest nie do opisania… Pod wpływem jednej dziewczyny, w ciągu trzech godzin przeżyłem więcej stanów emocjonalnych niż w ciągu ostatniego roku! A może coś się ze mną dzieje?! To na pewno od tej whisky wczoraj wieczorem. A mówiłem Tomowi, nie pijmy tyle! Przecież to niezdrowo! Wiadomo, raz na jakiś czas nie zaszkodzi, ale nie w takich ilościach! Ale on jak zwykle mnie nie słuchał i teraz mam!
-Ale teraz ty się przeziębisz! Przecież nie możesz chodzić bez kurtki w takiej temperaturze! – Zuzanna znów się o mnie martwi…!  Kurczę, teraz wypadałoby powiedzieć coś inteligentnego…
-Yyy… - jedyne co mi przyszło do głowy. Nie, tak nie może być! Wnioskuję, że musimy już ,,niestety” schodzić ze stoku, nie tylko ze względu na mój stan nieposiadania kurtki, lecz również biorąc pod uwagę fakt, iż zrobiło się ciemno i w sumie obiektywnie rzecz biorąc, naprawdę trochę zimno… Wiem! Jednak to ja jestem mądry, a nie Tom! – A co być powiedziała na łyżwy?
-Co? – czy ona czegoś nie zrozumiała? W sumie jest kilka opcji. Mogła po prostu niedosłyszeć tego, co powiedziałem. Wydaje mi się, ze właśnie zerwał się dość silny wiatr południowo zachodni, więc nie byłoby to wcale takie dziwne. Mogła też nie zrozumieć tego zdania po niemiecku. Nie wydaje mi się, żeby było ono jakieś szczególnie trudne, ale w sumie nigdy nie uczyłem się niemieckiego, więc nie jestem też w stanie z pełną dokładnością stwierdzić, czy jest on trudny czy też nie. Jest tez opcja trzecia, której starałem się chyba do siebie nie dopuścić. Mogła zwyczajnie nie chcieć już nigdzie ze mną iść, tylko głupio byłoby jej to powiedzieć… No nie! Teraz jest 33,3% szansy, że trafię, o co chodzi…
-No… łyżwy.. Zakładasz na nogi takie wielkie wiązane buty z takim metalowym czymś pod spodem…
-To akurat ogarnęłam – wybuchła śmiechem. To dobrze. Znaczy, że nie dostanę kosza. Przynajmniej nie teraz. – Chodzi mi tylko o to czy jesteś pewny, że to dobry pomysł… Jest już ciemno, ty zostałeś bez kurtki…
-O to się nie martw. W moim przewodniku turystycznym wyczytałem, że niedaleko jest bardzo nowoczesne, kryte lodowisko. Uczęszczającym na nie w żadnym stopniu nie przeszkadzają niesprzyjające warunki atmosferyczne. Więc może jednak…? – Miałem nadzieję, że się zgodzi. W sumie, nie wiem dlaczego, ale nie chciałem się z nią teraz rozstawać. Jeszcze nie teraz.
-No chodź – i śmiejąc się pociągnęła mnie za sobą. Oczywiście za chwilę to ja musiałem przejąć inicjatywę, gdyż tylko ja wiedziałem, gdzie zmierzamy. Nie mogę zrozumieć jednej rzeczy… Czy naprawdę tylko ja czytałem przewodnik po Austrii? Nieważne. Zuza ma tyle zalet, że zdecydowanie rekompensują one ten niewielki mankament. Dobrze, że wpadłem na pomysł z lodowiskiem. W sumie jest to chyba jedyny sport zimowy, który idzie mi dobrze. Czyli, jakby to powiedział Tom, trzeba zaimponować dziewczynie! Ale czy tak w ogóle wypada powiedzieć? Muszę spytać mamę.