Uploaded with ImageShack.us

piątek, 19 października 2012

52. Jak to wyjazd...?

Chyba w akcie desperacji posunę się do stwierdzenia, że wolę nasze kochane, polskie drogi. Nie szkodzi, że jazda po nich przypomina bardziej slalom gigant i walkę o nierozpierniczenie zawieszenia na gigantycznych dziurach. Nie da się tam w żadnym wypadku jechać 180km/h! I w ogóle co on sobie myśli z taką jazdą! Jeżeli on tak naprawdę zawsze jeździ, to prawdziwym cudem nie jest to, że Bill przeżył laser games, tylko to, że Tom pierwszy raz w życiu dostał mandat. Normalnie zaczęłabym mu wygarniać teraz co nieco, ale był tak wściekły z powodu telefonu policji, że wolałam go obecnie nie dołować. Jeszcze nie teraz.
-Tom, ale jeden mandat…
-Jak oni mogli MI przyznać mandat?! Jeszcze jakby moja jazda była niebezpieczna…!
-Chcesz powiedzieć, że jeździsz bardzo bezpiecznie, tak?
-No chyba nic ci się nie stało, prawda? – burknął trochę nieprzyjaźnie, ale nawet się z nim o to nie wykłócałam. Trzeba przeczekać i tyle.
-Już… spokojnie, OK? Zapłacisz tą kasę, co i tak nie będzie dla ciebie zbyt dużym wyrzeczeniem – jak ktoś ma nie wiadomo ile milionów na koncie, to w sumie wydanie 250 euro nie jest końcem świata – i już. Tak?
-No tak… - chyba zauważyłam lekki uśmiech na jego twarzy, więc było dobrze. Odnotowałam też, że, przynajmniej na razie, wyciągnął wnioski z tego co się wydarzyło, bo trzymał się przepisowej prędkości, chociaż co jakiś czas wzdychał niecierpliwie. Zaczęłam zastanawiać się, co słychać u Zuzy. Z jednej strony miałam trochę wyrzuty sumienia, że ja zostawiliśmy, ale z drugiej, to ona sama nas stamtąd wywaliła, bo, jak ją znam, chciała zostać sama z Billem. Pewnie wszystko jest w porządku, bo w przeciwnym razie od razu dostalibyśmy telefon od rozhisteryzowanego wokalisty. Tak myślałam tylko, że przecież nasze wakacje mają trwać jeszcze jakiś tydzień (chyba, bo w sumie to trochę straciłam poczucie czasu), a moja przyjaciółka jest unieruchomiona poprzez wielki, ciężki gips. Co my będziemy przez ten czas robić? Mam cichą nadzieję, że większość czasu ona będzie spędzać z frontmanem zespołu, a ja z gitarzystą, jednak, wiem, że nie cały czas. A zostawić jej w pokoju tak po prostu też nie mogę. Mam nadzieję, że coś się wymyśli, bo raczej o wspólnym szaleństwie na nartach nie ma mowy. Nagle znów usłyszałam dźwięk I Phone’a Toma…
-Jeżeli to znowu… - też pomyślałam o tym samym. Sięgnęłam więc po jego telefon pierwsza, po pierwsze, żeby zobaczyć kto dzwoni, a po drugie, żeby znów nie wpakował się w kłopoty z powodu, tym razem, prowadzenia podczas rozmowy przez telefon
-Nie martw się. Georg
-Odbierz i ustaw na głośnik, OK? – czy to znaczyło, że za chwilę miałam tak po prostu przysłuchiwać się rozmowie Toma Kaulitza z Georgem Listingiem? O cholera…
-Jasne, o ile ogarnę niemieckie menu – powiedziałam jak gdyby nigdy nic (usłyszałam jego cichy śmiech) po czym akceptowałam połączenie i wcisnęłam ikonkę głośniczka
-Halo? Tom? – usłyszałam w słuchawce. To naprawdę on! Niby nic takiego, ale pierwszy raz tak po prostu usłyszałam Georga… Chociaż oczywiście nie może on równać się z Tomem.
-No cześć stary. Co tam?
-Właśnie czekamy na was z Gustavem w L.A…
-CO?! – i znów gwałtowne hamowanie – Co ty pieprzysz?
-Czyli David wam jeszcze nie powiedział…
-Albo zaczniesz gadać z sensem, albo… - właśnie, też już się zgubiłam w tym wszystkim. O czym on mówi?
-Kaulitz, wyluzuj. Kazał nam natychmiast lecieć do L.A. i czekać na was, bo zaplanował na za dwa dni koncert akustyczny, który ma promować naszą nową płytę…
-No chyba sobie jaja robisz… Przecież my nawet terminu wydania nie mamy…
-No właśnie on mówi, że załatwia w tej sprawie wszystko z wytwórnią, a na tym koncercie mamy zagrać dwie piosenki promujące album…
-Jeżeli ktoś myśli, że w tej chwili przerwiemy wakacje, żeby spełniać jakieś idiotyczne żądania naszego managera… - w tym momencie spojrzał na mnie i jeszcze mocniej  ścisnął moją rękę. Przecież on nie może teraz wyjechać…!
-Tom, nie macie wyjścia. Wszystkie bilety rozeszły się w ciągu kilku godzin, ten koncert MUSI się odbyć… A bez wokalisty i głównego gitarzysty raczej nie damy rady.
-I nikt nie wpadł na pomysł, żeby nam o tym powiedzieć,  tak?! – tym razem krzyknął i widać było, że jest wściekły.
-Pretensje do Davida. To będziecie?
-A mamy wyjście…? – powiedział zrezygnowany, wziął ode mnie telefon i się wyłączył. Po chwili zjechał samochodem na pobocze, zatrzymał się i odwrócił się w moją stronę
-Maja… słyszałaś wszystko… Dobrze wiesz, że nie tak miało być, ale widzisz…
-Tom, przecież wiem, że musicie tam pojechać… - powiedziałam na pozór spokojnym głosem, ale byłam załamana
-Ale obiecuję ci, że zaraz po koncercie, czyli góra za trzy dni, będziemy tu z powrotem, OK?
-Jak obiecujesz… - i spróbowałam się uśmiechnąć. – To teraz kurs do szpitala?
-No… Oni też nie będą zachwyceni takim obrotem rzeczy… - i ponownie znaleźliśmy się na trasie. No szlag by to trafił! Ale coś się musiało spieprzyć, bo to było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Wiedziałam, że Tom ma rację, czyli, że nasza zakochana para się załamie, jak się dowiedzą, co się stało. Jaki on jest głupi!!! To znaczy ten cały David, bo przecież nie Tom. Naprawdę nie mógł kilku dni poczekać z tym koncertem, tylko tak już, teraz, zaraz?! Nie wydaje mi się, żeby tydzień w tą czy w tą miał jakieś wielkie znaczenie. Co więcej, to nie ma żadnego znaczenia! Przecież jak nic nie wydali od dwóch lat (w tym momencie Zuzka wyrecytowałaby jak karabin maszynowy dokładne daty wyjścia wszystkich albumów), to po co ten pośpiech?! A poza tym, ja rozumiem, manager managerem, ale z tego co wiem, to bliźniacy są założycielami zespołu, więc chyba, do jasnej cholery, powinni mieć coś w tej sprawie do powiedzenia! Chyba Tom zauważył, w jakim jestem nastroju:
-Mała, proszę cię, jestem w wystarczająco podłym nastroju, jeszcze jak patrzę, jak jesteś smutna, i to przeze mnie, to zwariuję, a chyba tego nie chcesz prawda? – był taki kochany. Mimo wszystko usiłował jakoś mnie pocieszać.
-Już jedź do nich – odpowiedziałam z nikłym uśmiechem, a po pięciu minutach wysiadaliśmy z samochodu pod szpitalem.  Zaczęliśmy zmierzać w stronę Sali mojej przyjaciółki, jednak musieliśmy uważać na lekarzy, bo teoretycznie środek nocy to nie była pora odwiedzin. Udało nam się jednak przemknąć niezauważenie, a kiedy podeszliśmy do właściwej Sali, zobaczyliśmy Zuzę i Billa, którzy trzymali się za ręce, śmiali się z czegoś i wyglądali na bardzo szczęśliwych. Jeszcze nie wiedzą, z jakimi wiadomościami przyszliśmy… Ale cóż, musimy się wreszcie zmierzyć z najgorszym, więc Tom otworzył przede mną drzwi i oboje weszliśmy do sali. Na dźwięk otwieranych drzwi, oboje odwrócili się w naszą stronę i widać było, że lekko ich zatkało
-Maja… Tom… A co wy tu do jasnej cholery robicie? – chyba Zuza nie była zadowolona z naszych odwiedzin. – Czy ja wam kilka godzin temu nie dałam dość dobitnie do zrozumienia…
-Dałaś, dałaś i nawet chcieliśmy się do tego zastosować, ale… - w sumie nie wiedziałam, jak mam im powiedzieć, że bliźniacy muszą wyjechać, jednak wyręczył mnie Tom
-Krótko mówiąc, mamy problem. W wielkim skrócie, musimy w tym momencie wracać do L.A. dać jakiś akustyczny koncert promujący płytę, który wymyślił nasz kochany manager.
-CO?! – wiedziałam, że im się to nie spodoba
-Tak, kochany David postanowił natychmiast ruszyć z promocją płyty i raczej nie mamy nic do gadania, bo wszystkie bilety od razu się rozeszły – widziałam, że on chce to tak bardziej bez owijania w bawełnę przekazać, jednak mógł być trochę bardziej delikatny, moim zdaniem.
-Dobra, chłopaki… musicie się zbierać chyba…
-Tak, to wy się tu pożegnajcie, a my z Mają zaczekamy na korytarzu – powiedział Tom i wyciągnął mnie przed salę – To co, do zobaczenia za trzy dni?
-Na pewno trzy dni?
-Ani chwili dłużej… - szepnął, a ja znów poczułam smak jego ust, a po chwili widziałam tylko oddalających się bliźniaków…

51. Limit prędkości.


Zasadniczo nie miałem pojęcia, o co chodziło w tym filmie. Chyba coś o jakiejś intrydze, zdradzie… Albo rozwodzie…? Moja uwaga zdecydowanie skupiona była na czymś, a raczej na kimś innym. Mimo tego, że to przecież ja, wielki Tom Kaulitz i żadna dziewczyna jak dotąd nie potrafiła mi się oprzeć, do tej pory nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. W ciągu ostatnich kilku godzin kilka razy całowałem się z najwspanialszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek spotkałem, która obecnie dodatkowo znajdowała się teraz w moich ramionach i dam głowę, że tylko udawała, że ten film ją interesuje. Tak naprawdę, na sto procent, jej myśli teraz skupione były na inteligentnym, mądrym, przystojnym i czarującym gitarzyście, czyli oczywiście na mnie. Dobrze, że chociaż tego idiotę mojego brata zostawiliśmy u Zuzy… No właśnie. Mam nadzieję, że nic złego się jej nie stało, bo w przeciwnym razie ten ćwok już całkiem zwariuje, później zwariuje moja matka, a na końcu ja! Przecież ja nie będę miał życia! Już całkiem, koniec, zero! I tak raczej nie będę go miał, bo jak znam Billa, to teraz dzień i noc będę słyszał o tym, jaka Zuza jest genialna, cudowna i w ogóle… No w sumie, wbrew temu co piszą te wszystkie durne gazety, pierwszy raz od dłuższego czasu jakaś dziewczyna się nim zainteresowała. Też bym się cieszył, ale ja nie mam problemów z powodu braku powodzenia u płci przeciwnej. O, chyba film się skończył. Generalnie, jak już wcześniej wspomniałem, nie śledziłem za bardzo akcji, jednak zapalone nagle światło chyba świadczyło o zakończeniu. Spojrzałem na swoją towarzyszkę:
-To co, mamy dosyć kina?
-Jakieś propozycje? – odpowiedziała z uśmiechem pytaniem na pytanie. Zdecydowanie twierdzę, że jest to jeden z moich najlepszych wieczorów. Nie licząc mojej (w sumie naszej) osiemnastki, sylwestra w Tokio, imprezy po koncercie w Paryżu i kilku innych… No i oczywiście nocy, w której świętowaliśmy moje zwycięstwo w plebiscycie na najseksowniejszego gitarzystę (Georg do tej pory twierdzi, że wyniki były sfałszowane).
-Wiesz, wprawdzie możemy poprosić tamtego miłego pana o jakiś jeszcze jeden, równie dobry film…
-Ty naprawdę nie masz co robić z pieniędzmi? – zaśmiała się – Może wyjdźmy, pójdźmy gdzieś…
-Co tylko chcesz, księżniczko – powiedziałem, wstałem z dość wygodnego fotela, wziąłem Maję za rękę i wyszliśmy z Sali. Kiedy już mieliśmy wychodzić z kina, usłyszeliśmy za sobą dźwięk ciężkich, szybkich kroków i głośny, skrzeczący głos:
-Zaraz, zaraz, a gdzie to się tak państwu spieszy? – obróciliśmy się za siebie i zobaczyliśmy przesympatycznego portiera, biegnącego w naszą stronę
-Słucham, jakiś problem? – nie wiem czego ten dziadek znowu od nas chciał, ale zaczynałem mieć go dosyć
-To jest zachowanie po prostu karygodne! Nie dość, że wchodzicie do mojego kina, które jest nieczynne – no, jakoś o stu euro to już nie wspomniał – to teraz jeszcze tak po prostu zamierzacie sobie wyjść! A po każdym seansie to posprzątać trzeba przecież, środki czystości kupić! I kto ma niby to wszystko robić?! – moher. Chcąc nie chcąc znowu wyjąłem z kieszeni sto euro (w sumie  co mi tam, sto euro w tą czy w tą, ale zauważyłem, że Majka wywróciła wymownie oczami)  i wcisnąłem dziadkowi do ręki
-Możemy już iść?
-Ależ tak… - nagle zrobił się miły aż do przesady – Życzę państwu miłego wieczoru! – co za człowiek! Gdyby to jeszcze była jakaś piękna dziewczyna, na którą po prostu podziałał mój niewątpliwy urok osobisty… Ale nie, ja nie rozumiem, dla tych wszystkich ludzi to tylko kasa się liczy! Ja osobiście z reguły nie oszczędzam i pieniędzy nie żałuję, bo po co? Ale chyba Maja miała trochę inne zdanie na ten temat:
-Tom, ty naprawdę nie znasz innego sposobu rozwiązywania problemów?
-A po co mam szukać innego, skoro ten zawsze jest skuteczny? – cmoknąłem ją przelotnie w policzek, co zdecydowanie zakończyło nasz ,,spór”, chociaż jestem pewien, że nie zmieniło to ani trochę jej stosunku do moich metod. – To co, idziemy do samochodu i jedziemy szukać kolejnego miłego miejsca na dalszą część… randki?
-Jak randki to proszę bardzo – w tym momencie doszliśmy do mojego wynajętego auta (nie było to wprawdzie moje Audi R8, które stało sobie teraz w L.A.), więc ja szarmancko otworzyłem przed Majką drzwi (chyba nawet nauczyłem się tego od Billa – raz w życiu się na coś przydał). Jednak mimo bardzo sympatycznej rozmowy, jazda zaczęła mnie po prostu nudzić…
-No jak oni tu mogli narzucić ograniczenie do 60km/h?! – co za idiota to wymyślił?! I jak ja mam niby olśnić moją towarzyszkę swoimi niespotykanymi zdolnościami prowadzenia samochodu, kiedy mam odgórnie narzucone, że muszę się wlec jak żółw?!
-Jak ci się nie podoba, to może się zamienimy, co? – no jeszcze tego brakowało, żeby dziewczyna mnie woziła! Co to to nie!
-Chyba nie myślisz, że dam ci prowadzić samochód, a ja będę grzecznie siedział na miejscu pasażera, prawda?
-Nawet nie pomyślałam, że się zgodzisz – uśmiechnęła się – po prostu jestem przyzwyczajona do niekorzystnych warunków na drogach
-Aż tak źle?
-No wyobraź sobie, że nie wszędzie są takie autostrady jak w Niemczech – niemożliwe, z nią mogę gadać nawet o autostradach niemieckich! Tego jeszcze nie było. Jednak miałem trochę dosyć, więc trochę mocniej wcisnąłem pedał gazu.
-W takim razie kiedyś będę ci musiał kiedyś pokazać… NO JAK JEDZIESZ IDIOTO?! – w tym momencie musiałem gwałtownie zahamować i zjechać na sąsiedni pas, bo jakiś palant, jadący starym, rozwalającym się Oplem Astrą zaczął tak po prostu zajeżdżać mi drogę! Mi!
-Tom, uważaj! – usłyszałem krzyk Mai, ale ten pajac tak mnie wkurzył, że teraz nie mogłem odpuścić. Rzucił wyzwanie Tomowi Kaulitzowi! A Tom Kaulitz nie poddaje się nigdy, więc po chwili nasza prędkość wzrosła dość znacząco, a ja zacząłem gonić  tamtego starego rzęcha, nie zwracając uwagi na coraz większą liczbę trąbiących na nas kierowców – Tooom!
-Zaraz…. Jeszcze… chwila… - udało mi się powiedzieć tylko to, bo prędkość zrobiła się już naprawdę imponująca i usiłowałem nie stracić kontroli nad samochodem. Kiedy wreszcie minąłem tamto auto, w triumfalnym geście wysunąłem rękę za okno i środkowym palcem dobitnie dałem znać tamtemu kierowcy, co o nim myślę i jak kończy się zadzieranie ze mną. Spojrzałem na Maję… zrobiła się zielona i wyglądała, jakby za chwilę miała stracić przytomność – Hej… Mała, wszystko OK?
-Tak… tylko, zwolnij trochę… - chyba nie była przyzwyczajona do takich prędkości. Co innego osoba, która uczyła się prowadzić auto na niemieckich autostradach bez ograniczenia prędkości, czyli ja. Złapałem ją za rękę, na co ona się uśmiechnęła i już miałem powiedzieć coś inteligentnego, kiedy zadzwonił mój telefon. Oby to nie była…
-Pan Tom Kaulitz? – usłyszałem złowrogi, męski głos w słuchawce. Całe szczęście, że to nie moja matka, chociaż ten głos nie wróży raczej nic dobrego
-Tak, przy telefonie – odpowiedziałem, trochę niepewnie
-Czy przed chwilą jechał pan wypożyczonym samochodem o numerze rejestracyjnym M867J23 przez centrum miasta?
-Y…Taak…
-Nasze radary zanotowały karygodne wręcz przekroczenie prędkości, i to w terenie zabudowanym, z dozwolonej 60km/h do 180km/h. Otrzymuje więc pan 250€ mandatu, oraz 10 punktów karnych. Czas na uregulowanie należności wynosi 10 dni roboczych. Do widzenia – zatkało mnie. Jeszcze nigdy, jak mam prawo jazdy od ośmiu lat…
-Scheiße…!

50. Kłótnia.


-Czy pani zdaje sobie sprawę, jaka to jest nieodpowiedzialność?! – w tym momencie to zdawałam sobie sprawę, że lekarz coś do mnie mówi, ale szczerze mówiąc, nie wiele do mnie docierało. Wgapiałam się tępo w drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Bill, a facet kontynuował:
-Przecież w pani stanie takie zachowanie jest niedozwolone!!! Każde nadwyrężanie organizmu… - bla, bla, bla… Ten facet zdecydowanie wyglądał na pracoholika, który cały dzień spędza w pracy i po prostu nie ma pojęcia o życiu. Dlatego też nawet do głowy mu nie przyszło, że ja naprawdę wcale go nie słuchałam, tylko myślami byłam zupełnie gdzie indziej…
-…I żeby mi się to więcej nie powtórzyło! – nareszcie sobie poszedł. Czy on nie rozumie co ja w tej chwili przezywam? Przed kilkoma minutami całowałam się z najwspanialszym facetem na świecie, a ten mi tutaj o jakimś oszczędzaniu się i nadwyrężaniu organizmu! Opadłam bezwładnie na poduszkę i zaczęłam zastanawiać się, co będzie dalej. Pierwsze co stwierdziłam, to fakt, że jestem cholernie, niemożliwie wręcz szczęśliwa. Jednak tu się właśnie pojawia pytanie, jak to będzie dalej? Mimo tego, że nie znamy się zbyt długo, niewątpliwe jest, że coś już się wydarzyło i teraz zdecydowanie nie jestem dla niego nikim (dla Billa Kaulitza!!!). Ale za trochę ponad tydzień nasze wakacje się kończą… Nie! Koniec! Nie będę teraz roztaczać przed sobą najtragiczniejszych wizji, typu, że wrócimy do swoich domów i o sobie zapomnimy. W życiu! Jesteśmy razem (AAA! No chyba tak można powiedzieć) i już! Więc kiedy zaczęłam dla odmiany rozmyślać o moim genialnym wokaliście i o tym, kiedy wróci, bo oczywiście miałam nadzieję, że nie przejmie się za bardzo groźbami doktorka, do Sali weszła pielęgniarka
-Pani Zuzanno, będzie miała pani towarzystwo – oznajmiła
-Y… Słucham? – no jeszcze, kurna tego brakowało, żeby mi tu kogoś dostawili! I jak ja mam przeżywać romantyczne chwile, w jakże romantycznym miejscu (to była ironia) z jakimś w ogóle obcym osobnikiem na łóżku obok?!
-Chyba nie sądziła pani, że mamy tyle wolnych miejsc, że będzie pani sama w Sali? – spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem. Mam tylko nadzieję, że to będzie ktoś cichy, zdecydowanie niekłopotliwy, który będzie żył swoim życiem i nie będziemy sobie wchodzić w paradę. Nic więcej nie chcę. – Tutaj, panie Martinie! – usłyszałam wołanie. Martin?! Naprawdę nie ma tu żadnych Polaków i znowu będę skazana na niemiecki? Ta… W tym momencie do Sali wszedł wysoki, na oko dwudziestopięcioletni facet. Przyjrzałam mu się bliżej…
-My się chyba już znamy – zagadnął z uśmiechem… chłopak ze sklepu, dzięki któremu ominęłyśmy kolejkę! No nie wierzę!
-Tak, spotkaliśmy się… - odpowiedziałam, cały czas nie wierząc własnym oczom
-Ale w nieco innych okolicznościach – wydawał się bardzo sympatyczny. Podszedł do mnie i wyciągnął rękę w moją stronę – Martin
-Zuza – odpowiedziałam w uśmiechem. Dobra, nie jest źle. Po chwili pielęgniarka wskazała mu wolne łóżko i poszła sobie, a mój nowy sąsiad dość szybko się zadomowił. Mimo wszystko nie miałam za bardzo ochoty na rozmowę, jednak, kiedy zaczął zagadywać, tak głupio było nie odpowiadać, więc chcąc nie chcąc wciągnęłam się w dość ciekawą pogawędkę
-Zdradzisz mi wreszcie, jak to się stało, że jeszcze kilka godzin temu spotkałem cię kupującą w biegu kostium kąpielowy, a teraz nie jesteś w stanie przejść nawet kilku metrów bez kuli?
-Nie wnikaj… Tylko ja jestem zdolna do wyłożenia się na płaskiej powierzchni. I to z takimi skutkami – na moje słowa wybuchnął głośnym śmiechem – Ej! A ciebie co tutaj sprowadza?
-No ja już nie miałem na to wpływu. Jakiś cholerny wyrostek czy coś. W sumie nic poważnego, a wycinać trzeba – jego było mi dużo trudniej zrozumieć niż Billa, pewnie dlatego, że Bill wiedział, że moje umiejętności językowe pozostawiają wiele do życzenia i specjalnie mi ułatwiał…On jest taki cudowny! Ale z Martinem rozmawiało mi się naprawdę fajnie, tak, że nie zauważyłam upływającego czasu. W pewnym momencie on zapytał:
-Zuza, dobrze się czujesz?
-Tak, jasne, a co? – Ten też?! Naprawdę czułam się dobrze. To znaczy wiadomo, że gips na nodze był niesamowicie upierdliwy, ale tak pod względem zdrowotnym to było OK
-Zrobiłaś się strasznie blada… - podszedł do mnie, usiadł na skraju mojego łóżka i złapał mnie za rękę chcąc sprawdzić mój puls. Było to dla mnie dość dziwne, bo serio nic mnie w moim samopoczuciu nie zaniepokoiło. Po chwili usłyszałam głos pełen wyrzutu, dochodzący z okolic drzwi:
-Co to ma być, do jasnej cholery?!
-Bill! – kompletnie się go w tej chwili nie spodziewałam! Zrozumiałam, że sytuacja w jakiej nas zastał była troszkę dwuznaczna, ale on na pewno nie jest taki głupi…
-Y… No tak… Co to ja… A tak! To ja się chyba przejdę… Taki piękny wieczór… Nie będę przeszkadzał… - wyjąkał Martin i opuścił salę. Zostałam więc sama z Billem, który w dalszym ciągu stał pod drzwiami, z niezwykle groźną miną i w sumie bałam się tego, co teraz powie
-Ja tu wystaję  jak ten debil pod szpitalem, tylko po to, żeby ten cholerny doktor sobie wreszcie poszedł i żebym mógł do ciebie wrócić, a ty tu… - no nie wierzę! On na serio myśli, że tam coś zaszło!
-A ja tu co?! – wkurzył mnie – Myślisz, że to co zobaczyłeś, cokolwiek znaczyło?!
-No jakby nie znaczyło, to może mi wyjaśnisz, co ten pajac robił tak blisko ciebie?! – no ja chyba śnię! Wszyscy faceci są tacy sami…
-Ciesz się, że jestem unieruchomiona, bo jakbym wstała…
-To co, pobiegłabyś za tym lalusiem? – tego chyba nigdy nie zrozumiem. Jak przychodzi co do czego, to on robi się kilka razy bardziej stanowczy nawet niż Tom… A normalnie tak to nie wygląda. Ale wracając do tematu…
-Co ty do cholery wygadujesz?!
-No może powiesz, że nie widziałaś, jak ten palant się na ciebie patrzył, co?! – przegina
-Czy ty sugerujesz, że w tym momencie powinnam zerwać wszystkie kontakty z innymi facetami poza tobą?!
-Jakiś dystans to mogłabyś zachować…!
-Tobie się naprawdę wydaje, że ja obcałowuję wszystkich napotkanych naokoło facetów?! – i nagle nastała taka niezręczna cisza. Nie wiedziałam ani co mam teraz powiedzieć, ani jak on powinien zareagować, więc po prostu siedziałam i czekałam na jego ruch. A po chwili usłyszałam głos Billa, dużo cichszy i spokojniejszy niż przed chwilą:
-Czyli ja nie jestem jakimś tam spotkanym przypadkowo facetem? – no kurna, Amerykę odkrył! Ale ja twardo obstawiałam przy swoim, zrobiłam minę, która za pewne przypominała obrażone dziecko i odwróciłam głowę. Niech się trochę postara, w końcu to nie ja przed chwilą wywrzaskiwałam jakieś bezpodstawne oskarżenia. Kątem oka zauważyłam, że podszedł do mnie i tak jak poprzednio usiadł na łóżku. Dotknął mojej twarzy i tym samym zmusił mnie, żebym na niego spojrzała. – Hm..?
-A jak myślisz? – odpowiedziałam wreszcie. Nie było sensu się dłużej sprzeczać. Skoro mamy niby być razem (Łiii!!!), chyba trzeba się będzie przyzwyczaić do takich sytuacji. Przytuliłam się do niego, a cały świat przestał dla mnie istnieć.

49. Wynocha stąd!

-Nawet nie wiesz jak bardzo się o ciebie bałem… - muszę przyznać, że jeszcze do tej pory wyczuwam ten strach. Tak naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnim razem czułem coś takiego. Chyba było to wtedy, jak mamę tak bardzo bolała głowa, że straciła przytomność i musieliśmy wzywać karetkę. Wtedy też myślałem, że zwariuję ze strachu. Tak jak dzisiaj. Mogłem jednak dopiero teraz pozwolić sobie na takie wyznanie, bo właśnie przed chwilą Zuza kategorycznie kazała opuścić szpital Mai i Tomowi, pozostając tym samym sam na sam ze mną. W sumie to nie jestem pewien, dlaczego to zrobiła. Chyba najbardziej prawdopodobna opcja to taka, że po prostu miała dość tamtej zakochanej dwójki. A, że, jak to zawsze mówi mama, nie wolno być w stosunku do innych niekulturalnym, Zuzanna, jako, że jest bardzo dobrze wychowana, po prostu poprosiła ich o wyjście. Wiadomo, gdybym dowiedział się, że zrobiła to dlatego, żeby pobyć chociaż chwilę ze mną, odczułbym zapewne jedno z tych ciężko definiowanych uczuć, które, jak mawiali filozofowie średniowieczni muszą świadczyć o…
-Ale naprawdę nie musiałeś, przecież widzisz, że już wszystko jest… Dobrze… Auu… - nie dałem się przekonać. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że doznała pewnych obrażeń, wskutek nieszczęśliwego wypadku i na pewno stwierdzenie, że nic jej nie jest, jest zdecydowanie przesadzone
-Zuza, co ci jest?! – przecież widzę, że coś jest nie tak! – Coś cię boli? Czujesz się słabo? Masz zawroty głowy? Ile widzisz palców?! – zacząłem wymachiwać jej trzema palcami przed twarzą. Może wydawało się to dosyć dziwne, ale wiedziałem, że żadnych objawów lekceważyć nie należy. Chyba chciała zacząć protestować, jednak nie dałem jej przerwać. – Masz mdłości? Mówiłem, że nie powinni dawać ci tego antybiotyku! On może mieć fatalne działanie uboczne! Czujesz, że zaczynasz tracić kontakt z rzeczywistością?
-Za chwilę ty go stracisz, jak się nie uspokoisz! –dlaczego ona nie dostrzega powagi sytuacji!? Ja tylko staram się zapobiec nieszczęściu! Ale po chwili dodała łagodniej – Bill, uwierz mi, jedyne co mi w tym momencie dolega to poczucie, że do końca wyjazdu będę unieruchomiona. Wszystko jest dobrze, możesz się wreszcie wyluzować, serio - i zobaczyłem jeden z jej zniewalających uśmiechów. Chyba faktycznie powinienem wyluzować. I zacząć ją bardziej wspierać, a nie dołować wizjami powikłań fatalnych leków. Nie było mi jednak dane wytrwać w tym postanowieniu, gdyż po chwili do Sali wszedł ten sam lekarz, który uprzednio udzielał nam informacji o stanie Zuzy
-Jak tam? Widzę, że lepiej się pani czuje. – zaczął dość sympatycznym tonem – O, i nawet ma pani towarzystwo! – chyba mówił o mnie. – No więc, jak tam samopoczucie?
-Bardzo do… - a ona jak zwykle swoje! I teraz zamierza powiedzieć temu miłemu doktorowi, że nic jej nie jest i tak w ogóle to powinna już wyjść do domu! Przecież to może doprowadzić do bardzo wielu komplikacji! Przecież ona w ogóle nie dba o siebie! Widać, że ja muszę się tym zająć
-Przepraszam, mam zupełnie inne wrażenie na ten temat… - na chwilę urwałem, bo zobaczyłem, że Zuzia spiorunowała mnie wzrokiem – Zauważyłem, że stan pacjentki powinien być w tym momencie już trochę lepszy, co mnie niepokoi. Moim zdaniem jest to efekt podania niewłaściwego antybiotyku…
-Bill…! – usłyszałem nerwowy szept. Nie podobało jej się to, co mówiłem, ale teraz nie mogłem się wycofać
-Który nie jest zbyt kompatybilny z jej organizmem. Według mnie przeciwciała, które zgromadziły się…
-Zaraz, młody człowieku! – przerwał mi doktor – podziwiam twoją wiedzę, jednak pochlebiam sobie, że przypadek pani Zuzanny nie jest dość skomplikowany i jestem pewny,  że dobór leków jest jak najbardziej korzystny.
-Ale… - ale ja jestem pewny, że mam rację! Kiedyś znalazłem u babci podręcznik dla studentów trzeciego roku medycyny, więc naturalnie go przeczytałem. I tam na pewno potwierdzali moją opinię!
-Wydaje mi się, że to ja jestem jej lekarzem prowadzącym. Więc proszę, bez dyskusji. – I wyszedł! Czyli nie potraktował mnie serio… jak on mógł?! Czy naprawdę, jedyne osoby, które słuchają tego, co mam do powiedzenia, to moja mama, babcia i Zuzanna?
-Czy ty naprawdę uważasz, że wiesz lepiej, jak ja się czuję? – ten ton nie wróżył nic dobrego. Spojrzałem na moją towarzyszkę i od razu zorientowałem się, że początki romantycznej atmosfery gdzieś się ulotniły. Chyba była mocno zdenerwowana.
-Ty po prostu nie umiesz obiektywnie ocenić…
-Ja nie umiem obiektywnie ocenić?! To może oświecisz mnie, kto z naszej dwójki tutaj studiuje medycynę, bo w sumie sama się pogubiłam. – a wydawało mi się, że po przeczytaniu tylu książek będę w stanie lepiej zrozumieć kobiety. No naprawdę, nie wiem o co jej chodzi! Jak się o nią martwię – to źle, ale jestem pewny, że jakbym się z kolei nie martwił – byłoby jeszcze gorzej! Mój ojczym kiedyś mi powiedział, żeby unikać kłótni z kobietami. Nie wydawało mi się to zbyt rozsądne, żeby nie przedstawiać swoich racji, tylko po prostu przyznawać racje drugiej stronie, jednak w tym momencie doskonale widzę, że kłótnia nie ma najmniejszego sensu. Muszę teraz załagodzić sytuację, bo tak nie może być!
-No, może trochę przesadziłem…
-Trochę?
-No przesadziłem, przepraszam. Ale ja po prostu… martwię się o ciebie i jakby coś ci się stało… - nie wiedziałem jak dokończyć to zdanie.  Z jednej strony, żałuję, że w takich chwilach nie ma ze mną mojej mamy bo ona na pewno wiedziałaby, co należy powiedzieć (lecz z tego co wiem, już wróciła do Niemiec), ale z drugiej strony, przecież nie mógłbym tu tak sobie siedzieć z dziewczyną moich marzeń i moją mamusią! Wykluczone! Chyba wyglądało to tak, jakbym się zawstydził, albo coś w tym rodzaju, więc Zuza, zatroskana, nachyliła się nade mną (o ile pozwalał jej na to dość nieporęczny gips, choć ułatwiał jej fakt, że siedziałem na jej łóżku).
-Ale nic mi nie jest, naprawdę – szepnęła. Poczułem, że to koniec naszej kłótni. Poczułem też jej słodki oddech, gdyż nagle znaleźliśmy się bardzo blisko siebie. Nie wprawiło mnie to jednak w zakłopotanie. Przeciwnie, poczułem coś nieopisanego…
-Jesteś pewna? – z tej odległości zobaczyłem nierówności tuszu na jej rzęsach.
-Tak – szepnęła i w tym momencie nasze usta się połączyły. Już dawno nie byłem z żadną dziewczyną tak blisko i nie sądziłem, że pocałunek może być tak wspaniały. To było tak niesamowite uczucie, że oddałbym cały swój majątek, żeby ta chwila trwała wiecznie. Jednak, jak to zwykle bywa, wszystko musiało potoczyć się inaczej, więc nagle…
-A co to ma być?! Czy to jest jakiś żart?! Przecież pacjentka musi odpoczywać!!! – słysząc ten przeraźliwy krzyk, bardzo niechętnie odsunąłem się od dziewczyny i zobaczyłem niezwykle groźnie wyglądającego lekarza, który stał nad nami i wyglądał, jakby za chwilę miał dostać zawału – No pierwszy raz w mojej karierze…! Jak tak można?! To jest szpital, a nie dom publiczny!!!
-Ale to nie… - usiłowałem jakoś bronić Zuzy (tak przecież trzeba!), jednak doktor nie chciał mnie słuchać
-Ani słowa! No w głowie mi się to nie mieści!!! Wynocha stąd!!! Ale już!!! – był tak wściekły, że nawet nie próbowałem stawiać oporu. Puściłem więc jej rękę, wstałem z łóżka i cały czas patrząc jej prosto w oczy wyszedłem, a raczej zostałem wypchnięty z Sali. Półprzytomny znalazłem wyjście ze szpitala, dotarłem do pobliskiego parku, usiadłem na ławce i nie wierzyłem w to, co przed chwilą miało miejsce. Oczywiście zamierzałem tu tylko chwilę poczekać, bo to, że niedługo tam wrócę, jest pewne.