Uploaded with ImageShack.us

wtorek, 21 stycznia 2014

Blog roku 2013- konkurs!!!

Cześć!
Postanowiłyśmy zgłosić nasze 2 blogi do konkursu Blog roku 2013
bardzo serdecznie zachęcamy was do oddawania głosów zarówno na  tą część opowiadania  <KLIK>  jak i na Still in love with You <KLIK> !!! :)

piątek, 31 maja 2013

Koniec...

Ferie dobiegły końca, tak więc i opowiadanie czas zakończyć. Jednak, jak informowałyśmy już wcześniej, nie oznacza to końca przygód naszych bohaterów! Już dziś zapraszamy do odwiedzenia nowego bloga i zapoznania się z pierwszym postem drugiej części opowiadania! Akcja toczy się kilka lat po ostatnich wydarzeniach i możemy zapewnić, że emocji nie zabraknie :)

Zapraszamy! :)

http://still-inlove-with-you.blogspot.com/

84. Obiecuję


-Tom, gdzie ty mnie ciągniesz do jasnej cholery?! – byłam załamana. Przez totalne bałaganiarstwo mojego faceta (a Zuzka narzeka, że to ja jestem niezorganizowana!) właśnie spóźniłam się na jedyny tego dnia samolot do Polski. Jestem pewna, że moja przyjaciółka szybuje gdzieś tam teraz w przestworzach i zastanawia się, co się ze mną dzieje. A ja właśnie błąkam się po lotniku i jestem ciągnięta nie mam pojęcia gdzie. Tom mówi, że wpadł mu do głowy jakiś genialny plan, ale już nauczyłam się nie do końca wierzyć w te jego niesamowite pomysły. Wiadomo, że powinnam skakać ze szczęścia, że w skutek nieszczęśliwego przypadku mogę spędzić jeszcze choć trochę czasu z mężczyzną moich marzeń, ale mimo wszystko wolałabym teraz siedzieć wygodnie na pokładzie jakiejś wielkiej maszyny i wysłuchiwać niezliczonych opowiadań Zuzy o tym, jaki to Bill jest przystojny, cudowny, niesamowity i tak dalej.
-Już prawie jesteśmy, nie denerwuj się – uspokoił mnie, po czym wykonał jakiś tak krótki telefon, że prawie nic nie zrozumiałam z jego niemieckiego słowotoku, wychwytując tylko pojedyncze słowa jak ,,bagaż” , ,,inny samolot” i ,,zmiana kursu”.
-Tom, jaka zmiana kursu?! – krzyknęłam, kiedy tylko odłożył słuchawkę
-Kochanie, więcej zaufania, dobrze? wszystko mam przemyślane, spokojnie – nie wiem jak mogłam być spokojna, ale stwierdziłam, że mimo wszystko spróbuję. Szliśmy więc tak jeszcze przez chwilę, skręcając w coraz mniejsze korytarze, aż wreszcie doszliśmy do wielkich drzwi z napisem ,,loty prywatne”. I wtedy zaczęłam rozumieć…
-Kaulitz, stój. – pociągnęłam go za rękę, żebyśmy się zatrzymali – Ty chyba nie planujesz lecieć do Los Angeles przez Polskę!
-No i przejrzałaś mnie – mrugnął do mnie porozumiewawczo, jednocześnie usiłując wznowić marsz w kierunku hali prywatnych odlotów
-Ale jak… Nie zgadzam się, rozumiesz?! – wreszcie stanął zrezygnowany i spojrzał mi prosto w oczy
-Maja, o co ci chodzi?
-Po pierwsze, Polska jest zupełnie w innym kierunku, po drugie, nawet sobie nie chcę wyobrażać ile taka zmiana kursu kosztuje, a po trzecie…
-To czasem mogłabyś przestać marudzić i mi zaufać – i skutecznie uniemożliwił mi dalsze narzekanie, składając na moich ustach namiętny pocałunek. Oczywiście poddałam mu się bez walki, więc mój gitarzysta jak zwykle dostał to, czego chciał (muszę zdecydowanie popracować nad asertywnością).
-Ale…
-Chodź, skarbie – i, tym razem bez protestów, znów zaczęliśmy iść przed siebie, by po jakichś pięciu minutach znaleźć się na podkładzie najbardziej luksusowego samolotu, na jakim kiedykolwiek w życiu byłam, a jaki spotyka się tylko w amerykańskich filmach. I nie miało to nic wspólnego z tanimi liniami lotniczymi, którymi podróżowałyśmy z Zuzką. Naszym oczom ukazali się pozostali członkowie Tokio Hotel, z czego dwóch właśnie urządzało sobie bitwę na żarcie, a jeden siedział przy oknie (chyba myśląc), wzdychając melancholijnie i patrząc w dal. Ktoś tu za kimś tęskni. Kiedy młodszy Kaulitz nas zobaczył, najpierw zrobił wielkie oczy, a potem jeszcze bardziej pogrążył się w depresji, widząc mnie, kiedy on już musiał rozstać się z moją przyjaciółką… Swoją drogą, jestem bardzo ciekawa czy coś z tego ich związku będzie. Na dłuższa metę, nie sądzę.
-No no no, kogo my tu mamy… – odezwał się Georg, zręcznie uchylając się przed lecącym ze strony Gustava chipsem
-Spieprzaj  łaskawie i wróć do zajęć na swoim poziomie intelektualnym, co? – ku mojej radości widziałam, że Tom nie chce zmarnować ani chwili, która możemy spędzić razem
-Oho, widzę ktoś się drażliwy zrobił… - włączył się Gustav
-No już nawet zażartować nie możnaa….! – basista ledwo mógł dokończyć zdanie, gdyż tym razem już oberwał paluszkiem, więc dwaj muzycy przestali zwracać na nas jakąkolwiek uwagę, zajmując się z powrotem swoimi problemami. Podczas, gdy Tom musiał na chwilę mnie zostawić (obiecując przy tym, że wróci dosłownie za minutę i prosząc, bym zajęła dość oddalone miejsce) ja podeszłam do jego młodszego brata, chcąc chociaż trochę podnieść go na duchu. usiadłam więc koło wokalisty, niezbyt skłonnego do rozmowy
-Hej
-O, Majka – spojrzał na mnie lekko nieobecnym wzrokiem – Nie widziałem cię…
-Bill, ogarnij się chłopcze. Ja wiem, jest ciężko, ale weź ty się w garść wreszcie….
-Łatwo ci mówić…
-jakbyś nie zauważył, zaraz będę w dokładnie takiej sytuacji jak ty. Ale są czaty, telefony, masz kasy jak lodu, więc możecie się spotykać kiedy tylko chcecie… uwierz mi, będzie dobrze… - i kiedy już chciałam odejść, nagle złapał mnie za rękę, zmuszając do zatrzymania się
-Ale powiedz mi… Czy tam w Polsce… Jest ktoś…?
-A… O to ci chodzi… - czyli do tego wszystkiego dochodziło, że był o Zuzkę zajebiście zazdrosny – Spokojnie. Wierz mi, nie ma nikogo, a odkąd cię poznała mogę się założyć, że będzie skreślać dni w kalendarzu do kolejnego spotkania i na krok się bez telefonu nie ruszy… - w tej chwili za plecami wokalisty zobaczyłam Toma, który dość jednoznacznie dawał mi do zrozumienia, że pora zakończyć dyskusję – No, głowa do góry – na te słowa posłał mi dość marnie przekonujący, słaby uśmiech, a ja wyminęłam go i doszłam do Toma, który rozsiadł się wygodnie w fotelu po drugiej stronie pokładu. Kiedy podeszłam, gitarzysta wyciągnął rękę, a ja już po chwili znalazłam się na jego kolanach.
-Wiesz, że powinnam właśnie usiąść obok i grzecznie przypiąć się pasami?
-A wiesz, ile mnie to obchodzi? – i nasza rozmowa na jakiś czas się urwała. Siedzieliśmy tak razem, szybując w przestworzach, przytuleni do siebie, a ja zastanawiałam się, dlaczego z Austrii do Polski musi być do cholery tak blisko?! Myślałam też nad wieloma innymi rzeczami. Przecież Tom Kaultiz znany jest jako kobieciarz i bajerant. Wiem przecież, że przez te dwa tygodnie było super, że spędziliśmy tyle cudownych chwil, że… że się zakochałam. Zakochałam się w facecie, o którym krąży opinia, że nie przepuści żadnej imprezy, bez wyrwania jakiejś laski… I właśnie nad tym myślałam. Czy to ma szanse przetrwać…? Czy jest możliwe, żeby się zmienił? Dla mnie? W sumie podczas lotu niewiele rozmawialiśmy, starając się jednak jak najbardziej wykorzystywać te chwile. I kiedy akurat Tom zaczął opowiadać jakieś niestworzone historie na temat swojego młodszego brata, naszych uszu dobiegł komunikat oznajmiający, że jesteśmy w Polsce i pasażerowie, którzy wysiadają, mają przygotować się do opuszczenia pokładu, gdyż samolot nie ma pozwolenia na zbyt długie przebywanie na lotnisku. Znaczyło to mniej więcej tyle, że z tego samolotu wysiądę tylko ja. Spojrzałam na swojego ukochanego, a w jego oczach dostrzegłam ten sam ból i smutek, który sama czułam. Bez słowa wstałam z jego kolan i pozbierałam swoje rzeczy, kątem oka widząc pozostałych członków zespołu, którzy jednak chyba postanowili nie zakłócać nam pożegnania, więc po chwili zniknęli z zasięgu mojego wzroku. Wylądowaliśmy. Nadszedł czas pożegnania. Kiedy znalazłam się blisko wyjścia, gitarzysta podszedł do mnie i objął mnie w talii, a ja zatonęłam w spojrzeniu jego kasztanowych oczu obiecując sobie, że nie będę płakać
-Obiecaj mi coś… - zaczął
-Zależy, o co chodzi… - chciałam przybrać żartobliwy ton, nie chcąc okazać wzruszenia, jednak w głębi duszy wiedziałam, że w tej chwili zgodzę się an wszystko, o co tylko mógłby mnie poprosić
-Obiecaj, że zrobimy wszystko, żeby te dwa tygodnie nie okazały się tylko snem, żeby… żeby to przetrwało – Tom patrzył prosto na mnie, a ja nie mogłam uwierzyć w słowa wypływające z jego ust. Może faktycznie wszystko się ułoży?
-Jak możesz wątpić, że w ogóle… - głos jednak łamał mi się od łez. – Ja…
-Hej, skarbie, nie płacz – otarł moje łzy opuszkami palców, jednocześnie jego twarz znalazła się tylko kilka centymetrów od mojej
-Ja… - wzięłam głęboki wdech – Obiecuję – wyszeptałam, po czym nasze usta po raz ostatni złączyły się w namiętnym pocałunku. Jednak już po chwili byliśmy zmuszeni oderwać się od siebie, a ja sama opuściłam pokład samolotu, by powrócić do rzeczywistości.

wtorek, 7 maja 2013

83. Bieg.

-Giń zielona świnio…! – powiedziałem sam do siebie, usiłując wystrzelić czerwonego Angry Birdsa prosto w natarczywą zieloną świnię. Zostałem w pokoju całkiem sam, gdyż mój nadpobudliwy brat histeryk już jakiś czas temu zaczął totalnie panikować, że spóźni się na samolot, nie będzie mógł pożegnać się ze swoją dziewczyną, bla bla… Ale tak z drugiej strony to zdumiewa mnie fakt, że ten bezmózgi imbecyl zdołał przekonać do siebie Zuzę, która na marginesie wcale do głupich i brzydkich nie należała. Oczywiście od zawsze miałem podzielną uwagę, więc z jednej strony grając na swoim telefonie, a z drugiej rozmyślając o tym dziesięć minut młodszym osobniku, minęło dość sporo czasu. Kiedy od niechcenia zerknąłem na zegarek stojący koło mojego łóżka.. – Ożesz fuck!!! – Samolot Majki odlatuje za jakąś godzinę, nasz też niewiele później, moje rzeczy są porozrzucane w cały świat po pomieszczeniu a ja nawet nie wiem gdzie jest moja walizka! W trybie natychmiastowym zerwałem się z łóżka i zacząłem zgarniac swoje ubrania z podłogi (tak na marginesie, kto je tak porozrzucał…? ), Kidy usłyszałem dość nerwowe pukanie do drzwi. Klnąc pod nosem otworzyłem je, a moim oczom ukazała się Maja we własnej osobie, gotowa do drogi, z idealnie spakowaną walizką i niezwykle zaciętym wyrazem twarzy
-Hej, malutk… - jednak nie było mi dane dokończyć nawet zdania, gdyż zostałem zbombardowany mieszanką miliona niemiecko angielskich słów
-Kaulitz, ty skończony idioto!!! Tyle razy mówiłam ci, o której mam ten cholerny samolot! ja wiedziałam, że tak będzie! – nie przestając krzyczeć wyminęła mnie i sama zaczęła zbierac porozrzucane wszędzie rzeczy – Prosiłam cię, żebyś wreszcie raczył się ogarnąć, a ty jak zwykle…! wszystko…! Wiesz…! Lepiej!!! – kiedy cisnęła w głąb torby podróżnej moje wyjątkowo drogie i niesamowite głośniki, doszedłem do wniosku, że wreszcie muszę zainterweniować. W końcu to ostatnie chwile kiedy mogę coś powiedzieć jej całkiem bezpośrednio, a nie przez telefon
-Mała, hej… - złapałem ją za ręce, żeby wreszcie uniemożliwić jej dalsze jakiekolwiek czynności – Hej, spójrz na mnie – uśmiech nr. 5 i podziałało. No, oczywiście że podziałało. jak zawsze.
-Tom, mamy tak mało czasu…
-O, wreszcie nie po nazwisku – nareszcie się uśmiechnęła, oczywiście będąc pod wpływem mojego nieodpartego, wrodzonego uroku osobistego – Posłuchaj, może nie musimy się tak spieszyć…
-No oczywiście, zostańmy tu jeszcze dwa tygodnie, na uczelni Zuzka powie, że złamałam nogę, Bill naściemnia waszemu managerowi, że złapałeś jakąś zaraźliwą cholerę… - rzuciła mi sceptyczne spojrzenie
-Staram się być romantyczny
-To zapomniałeś o jednym szczególe – powiedziała, wspięła się na palce i wpiła się w moje wargi. Zaskoczyło mnie to, bo jeszcze przed chwilą miotała się po pokoju z rządzą mordu w oczach, ale nie powiem, żebym nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. naturalnie jak najbardziej chętnie odwzajemniłem pocałunek, i kiedy poczułem, że moja dziewczyna chyba dopiero się rozkręca, ona jak zwykle mnie zaskoczyła i nagle odsunęła się ode mnie – Cały czas jestem na ciebie wkurzona – powiedziała, już z uśmiechem
-Wiem, wiem – pocałowałem ją jeszcze szybko, jednak ona zabrała się do porzuconego pakowania. I tak oto, chcąc nie chcąc, udało mi się udobruchać moją towarzyszkę. Nie mogłem tak zostawić jej samej z tym wszystkim, bo czas mimo wszystko leci nieubłaganie, mimo wszystko tym razem to ja nawaliłem (ale to jest pierwszy i ostatni raz!) więc dołączyłem do niej i już po pięciu minutach byliśmy gotowi do drogi. Kiedy Maja ostatni raz rzuciła okiem na w miarę ogarnięty pokój, oboje wybiegliśmy na korytarz i pędem skierowaliśmy się do wind. Jako, że, naturalnie, biegam trochę szybciej, pierwszy dopadłem do tego magicznego przycisku i kiedy zacząłem wciskać go w te i we wte na chama, zza rogu wyłoniła się jakaś starsza kobieta
-Chłopcze kochany, to bezcelowe, niestety, windy dziś nie działają
-jak to nie działają?! – wykrzyknęliśmy oboje. To się nie może dziać naprawdę… Szybkie zerknięcie na zegarek – 50 minut do odlotu…
-Ano tak. jakaś awaria, silniki jakieś wysiadły, ja to tam się nie znam, ale za to w siedemdziesiątym pierwszym, jak ta technika jeszcze nie była… - jednak nie dowiedzieliśmy się co takiego ciekawego wydarzyło się w siedemdziesiątym pierwszym, gdyż oboje spanikowaliśmy, ja chwyciłem obie walizki, i zaczęliśmy szaleńczy bieg po schodach z piętnastego piętra. Maja zbiegała bez obciążenia, więc kiedy mijaliśmy kolejne piętra ona stawała te kilka metrów przede mną i krzycząc jak na stadionie starała się dodać mi otuchy, co szczerze mówiąc średnio pomagało, bo w pewnej chwili myślałem, że po prostu nie dam rady (chociaż było to oczywiście nie do pomyślenia). Znaleźliśmy się wreszcie przed hotelem, gestem przywołałem taksówkarza, który natychmiast podjechał do nas i rzucił się do ładowania bagaży, a ja oparłem się o jakiś słup, bo, serio, taki bieg potrafi być wykańczający
-Skarbie, wszystko dobrze? – zatroskana Maja od razu podeszła do mnie, myśląc, że gorzej się poczułem, albo coś. Przecież tak nie może być!
-No jasne, że tak, w życiu nie czułem się lepiej – no chyba jej nie powiem, że czuję się tak, że nie jestem pewny czy dojdę do taksówki – Chodź, mała, już czas – kiedy siedzieliśmy w środku, raczej nie rozmawialiśmy ze sobą, moja dziewczyna siedziała z głową na moim ramieniu, nasze splecione ręce spoczywały na moich kolanach, a ja zastanawiałem się, co dalej. W sumie to do mnie niepodobne, żebym kiedykolwiek zaprzątał sobie głowę myśleniem o przyszłości albo cos w tym stylu. A teraz naprawdę martwiłem się co będzie dalej. Jak już ileś tam razy wspominałem, Maja zdecydowanie nie należy do dziewczyn, o które zabiega się tylko na jedną noc. To jest coś zdecydowanie większego i nie mogę tego zaprzepaścić, albo nie nazywam się Tom Kaulitz! ale w sumie chyba nie powinno być z tym większego problemu… Po prostu czeka mnie wydanie trochę euro, czego w sumie pewnie i tak nie zauważę, na loty w tą i z powrotem i już.
-Tom?
-Co tam?
-Jeżeli się dowiem, że któraś z tych twoich niezliczonych fanek nagle znajdzie się podejrzanie blisko ciebie…
-Ktoś tu jest zazdrosny?
-Ja? Zazdrosna? O ciebie? Chciałbyś – spojrzała na mnie ironicznie, dając przy tym do zrozumienia, że właśnie jest o mnie zazdrosna. I bardzo dobrze, rozumiem ją w stu procentach. A swoją droga to takie miłe uczucie… - Bo wiesz… - kontynuowała – Nie wiem czy już ci mówiłam, uniwersytet medyczny w sumie znany jest z tego, że tam studiują największe ciacha. Ostatnio, jak byłyśmy z Zuzką na imprezie…
-Taak…? – wycedziłem przez zęby. No owszem, kiedyś mogły sobie latać po imprezach, ale od kiedy Maja jest moją dziewczyną, chyba wiele rzeczy uległo radykalnej zmianie.
-Ktoś tu jest zazdrosny? – powtórzyła, świetnie się przy tym bawiąc
-Ja? Zazdrosny? O ciebie? No proszę cię… - najchętniej nie wysiadałbym z tego samochodu, jednak po naprawdę długiej przeprawie na lotnisko, spowodowanej masą korków i jednym wypadkiem, kiedy dotarliśmy na miejsce, do godziny odlotu samolotu do Polski zostało dziesięć minut. Maja była w totalnej rozsypce, bo tak naprawdę szansa zdążenia na ten lot wynosiła mniej niż zero. Nie chcąc jej jednak jeszcze bardziej załamywać i w sumie mając jeszcze jakąś nikłą nadzieję, pociągnąłem ją za sobą i tym razem rozpoczęliśmy szaleńczy bieg przez halę odlotów. Kiedy oddawaliśmy bagaże, obsługa nie kryła dziwienia dość późną porą naszego pojawienia się, jednak nie robiąc sobie z tego nic, pognaliśmy przed siebie. A, że lotnisko jest ogromne, czas leciał. Dobiegliśmy wreszcie na miejsce, lecz nagle drogę zastąpiła nam stewardessa
-Przepraszamy, spóźnili się państwo
-ale jak to…??? – Majka powtarzała, nie mogąc w to uwierzyć. Ku**a, chyba to moja wina..
-Hej, piękna, może da się jeszcze coś robić..? – nie wracając uwagi na obecność Mai, postanowiłem podziałać swoim urokiem osobistym
-Bardzo bym chciała… - dziewczynie wyraźnie pochlebiało moje zainteresowanie  - Jednak naprawdę to nie ode mnie zależy – wskazała ręką na okno, a naszym oczom ukazał się pędzący po pasie startowym wielki samolot, zapewne udający się do Polski. Spojrzałem na moją dziewczynę, która miała oczy pełne łez. Myślałem przez chwilę, co mogę zrobić w takiej sytuacji. Aż wymyśliłem.
-Chodź kotku, mam plan. – i pociągnąłem ją w nieznanym jej kierunku.