Uploaded with ImageShack.us

piątek, 19 października 2012

52. Jak to wyjazd...?

Chyba w akcie desperacji posunę się do stwierdzenia, że wolę nasze kochane, polskie drogi. Nie szkodzi, że jazda po nich przypomina bardziej slalom gigant i walkę o nierozpierniczenie zawieszenia na gigantycznych dziurach. Nie da się tam w żadnym wypadku jechać 180km/h! I w ogóle co on sobie myśli z taką jazdą! Jeżeli on tak naprawdę zawsze jeździ, to prawdziwym cudem nie jest to, że Bill przeżył laser games, tylko to, że Tom pierwszy raz w życiu dostał mandat. Normalnie zaczęłabym mu wygarniać teraz co nieco, ale był tak wściekły z powodu telefonu policji, że wolałam go obecnie nie dołować. Jeszcze nie teraz.
-Tom, ale jeden mandat…
-Jak oni mogli MI przyznać mandat?! Jeszcze jakby moja jazda była niebezpieczna…!
-Chcesz powiedzieć, że jeździsz bardzo bezpiecznie, tak?
-No chyba nic ci się nie stało, prawda? – burknął trochę nieprzyjaźnie, ale nawet się z nim o to nie wykłócałam. Trzeba przeczekać i tyle.
-Już… spokojnie, OK? Zapłacisz tą kasę, co i tak nie będzie dla ciebie zbyt dużym wyrzeczeniem – jak ktoś ma nie wiadomo ile milionów na koncie, to w sumie wydanie 250 euro nie jest końcem świata – i już. Tak?
-No tak… - chyba zauważyłam lekki uśmiech na jego twarzy, więc było dobrze. Odnotowałam też, że, przynajmniej na razie, wyciągnął wnioski z tego co się wydarzyło, bo trzymał się przepisowej prędkości, chociaż co jakiś czas wzdychał niecierpliwie. Zaczęłam zastanawiać się, co słychać u Zuzy. Z jednej strony miałam trochę wyrzuty sumienia, że ja zostawiliśmy, ale z drugiej, to ona sama nas stamtąd wywaliła, bo, jak ją znam, chciała zostać sama z Billem. Pewnie wszystko jest w porządku, bo w przeciwnym razie od razu dostalibyśmy telefon od rozhisteryzowanego wokalisty. Tak myślałam tylko, że przecież nasze wakacje mają trwać jeszcze jakiś tydzień (chyba, bo w sumie to trochę straciłam poczucie czasu), a moja przyjaciółka jest unieruchomiona poprzez wielki, ciężki gips. Co my będziemy przez ten czas robić? Mam cichą nadzieję, że większość czasu ona będzie spędzać z frontmanem zespołu, a ja z gitarzystą, jednak, wiem, że nie cały czas. A zostawić jej w pokoju tak po prostu też nie mogę. Mam nadzieję, że coś się wymyśli, bo raczej o wspólnym szaleństwie na nartach nie ma mowy. Nagle znów usłyszałam dźwięk I Phone’a Toma…
-Jeżeli to znowu… - też pomyślałam o tym samym. Sięgnęłam więc po jego telefon pierwsza, po pierwsze, żeby zobaczyć kto dzwoni, a po drugie, żeby znów nie wpakował się w kłopoty z powodu, tym razem, prowadzenia podczas rozmowy przez telefon
-Nie martw się. Georg
-Odbierz i ustaw na głośnik, OK? – czy to znaczyło, że za chwilę miałam tak po prostu przysłuchiwać się rozmowie Toma Kaulitza z Georgem Listingiem? O cholera…
-Jasne, o ile ogarnę niemieckie menu – powiedziałam jak gdyby nigdy nic (usłyszałam jego cichy śmiech) po czym akceptowałam połączenie i wcisnęłam ikonkę głośniczka
-Halo? Tom? – usłyszałam w słuchawce. To naprawdę on! Niby nic takiego, ale pierwszy raz tak po prostu usłyszałam Georga… Chociaż oczywiście nie może on równać się z Tomem.
-No cześć stary. Co tam?
-Właśnie czekamy na was z Gustavem w L.A…
-CO?! – i znów gwałtowne hamowanie – Co ty pieprzysz?
-Czyli David wam jeszcze nie powiedział…
-Albo zaczniesz gadać z sensem, albo… - właśnie, też już się zgubiłam w tym wszystkim. O czym on mówi?
-Kaulitz, wyluzuj. Kazał nam natychmiast lecieć do L.A. i czekać na was, bo zaplanował na za dwa dni koncert akustyczny, który ma promować naszą nową płytę…
-No chyba sobie jaja robisz… Przecież my nawet terminu wydania nie mamy…
-No właśnie on mówi, że załatwia w tej sprawie wszystko z wytwórnią, a na tym koncercie mamy zagrać dwie piosenki promujące album…
-Jeżeli ktoś myśli, że w tej chwili przerwiemy wakacje, żeby spełniać jakieś idiotyczne żądania naszego managera… - w tym momencie spojrzał na mnie i jeszcze mocniej  ścisnął moją rękę. Przecież on nie może teraz wyjechać…!
-Tom, nie macie wyjścia. Wszystkie bilety rozeszły się w ciągu kilku godzin, ten koncert MUSI się odbyć… A bez wokalisty i głównego gitarzysty raczej nie damy rady.
-I nikt nie wpadł na pomysł, żeby nam o tym powiedzieć,  tak?! – tym razem krzyknął i widać było, że jest wściekły.
-Pretensje do Davida. To będziecie?
-A mamy wyjście…? – powiedział zrezygnowany, wziął ode mnie telefon i się wyłączył. Po chwili zjechał samochodem na pobocze, zatrzymał się i odwrócił się w moją stronę
-Maja… słyszałaś wszystko… Dobrze wiesz, że nie tak miało być, ale widzisz…
-Tom, przecież wiem, że musicie tam pojechać… - powiedziałam na pozór spokojnym głosem, ale byłam załamana
-Ale obiecuję ci, że zaraz po koncercie, czyli góra za trzy dni, będziemy tu z powrotem, OK?
-Jak obiecujesz… - i spróbowałam się uśmiechnąć. – To teraz kurs do szpitala?
-No… Oni też nie będą zachwyceni takim obrotem rzeczy… - i ponownie znaleźliśmy się na trasie. No szlag by to trafił! Ale coś się musiało spieprzyć, bo to było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Wiedziałam, że Tom ma rację, czyli, że nasza zakochana para się załamie, jak się dowiedzą, co się stało. Jaki on jest głupi!!! To znaczy ten cały David, bo przecież nie Tom. Naprawdę nie mógł kilku dni poczekać z tym koncertem, tylko tak już, teraz, zaraz?! Nie wydaje mi się, żeby tydzień w tą czy w tą miał jakieś wielkie znaczenie. Co więcej, to nie ma żadnego znaczenia! Przecież jak nic nie wydali od dwóch lat (w tym momencie Zuzka wyrecytowałaby jak karabin maszynowy dokładne daty wyjścia wszystkich albumów), to po co ten pośpiech?! A poza tym, ja rozumiem, manager managerem, ale z tego co wiem, to bliźniacy są założycielami zespołu, więc chyba, do jasnej cholery, powinni mieć coś w tej sprawie do powiedzenia! Chyba Tom zauważył, w jakim jestem nastroju:
-Mała, proszę cię, jestem w wystarczająco podłym nastroju, jeszcze jak patrzę, jak jesteś smutna, i to przeze mnie, to zwariuję, a chyba tego nie chcesz prawda? – był taki kochany. Mimo wszystko usiłował jakoś mnie pocieszać.
-Już jedź do nich – odpowiedziałam z nikłym uśmiechem, a po pięciu minutach wysiadaliśmy z samochodu pod szpitalem.  Zaczęliśmy zmierzać w stronę Sali mojej przyjaciółki, jednak musieliśmy uważać na lekarzy, bo teoretycznie środek nocy to nie była pora odwiedzin. Udało nam się jednak przemknąć niezauważenie, a kiedy podeszliśmy do właściwej Sali, zobaczyliśmy Zuzę i Billa, którzy trzymali się za ręce, śmiali się z czegoś i wyglądali na bardzo szczęśliwych. Jeszcze nie wiedzą, z jakimi wiadomościami przyszliśmy… Ale cóż, musimy się wreszcie zmierzyć z najgorszym, więc Tom otworzył przede mną drzwi i oboje weszliśmy do sali. Na dźwięk otwieranych drzwi, oboje odwrócili się w naszą stronę i widać było, że lekko ich zatkało
-Maja… Tom… A co wy tu do jasnej cholery robicie? – chyba Zuza nie była zadowolona z naszych odwiedzin. – Czy ja wam kilka godzin temu nie dałam dość dobitnie do zrozumienia…
-Dałaś, dałaś i nawet chcieliśmy się do tego zastosować, ale… - w sumie nie wiedziałam, jak mam im powiedzieć, że bliźniacy muszą wyjechać, jednak wyręczył mnie Tom
-Krótko mówiąc, mamy problem. W wielkim skrócie, musimy w tym momencie wracać do L.A. dać jakiś akustyczny koncert promujący płytę, który wymyślił nasz kochany manager.
-CO?! – wiedziałam, że im się to nie spodoba
-Tak, kochany David postanowił natychmiast ruszyć z promocją płyty i raczej nie mamy nic do gadania, bo wszystkie bilety od razu się rozeszły – widziałam, że on chce to tak bardziej bez owijania w bawełnę przekazać, jednak mógł być trochę bardziej delikatny, moim zdaniem.
-Dobra, chłopaki… musicie się zbierać chyba…
-Tak, to wy się tu pożegnajcie, a my z Mają zaczekamy na korytarzu – powiedział Tom i wyciągnął mnie przed salę – To co, do zobaczenia za trzy dni?
-Na pewno trzy dni?
-Ani chwili dłużej… - szepnął, a ja znów poczułam smak jego ust, a po chwili widziałam tylko oddalających się bliźniaków…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz