Uploaded with ImageShack.us

piątek, 16 listopada 2012

59. Koncert

-No i gdzie się podziewa ta sierota? – na moim pożal się Boże bracie, naprawdę nie można polegać. Za piętnaście minut mamy zacząć koncert, a ten debil nawet nie ma przypiętego odsłuchu!
-Stary, wyluzuj, żeby to pierwszy raz się spóźniał… - Georg też się zdążył przyzwyczaić do fajtłapowatości naszego… frontmana. I znowu powtarzam pytanie, kto normalny wybrał go liderem zespołu?! Bylibyśmy dużo bardziej szanowanym zespołem, gdybym kierował nim ja. To ja powinienem udzielać wszystkich wywiadów, a we wszystkich programach powinni przedstawiać nas jako ,,Tom Kaulitz i Tokio Hotel!”.
-No właśnie – wtrącił się Gustav. Gdyby nie to, że nie wiadomo, gdzie w tym momencie jest wokalista, bylibyśmy w komplecie, co ostatnio nie zdarza nam się tak często. – Zasadniczo to nie pamiętam, żeby na koncercie zjawił się kiedyś punktualnie, więc jak go znam, to za chwilę będzie.
-Czy w ogóle ktoś wie, czy on ma świadomość, co dzisiaj gramy?
-Raczej nie, ale ćwiczyliśmy to tyle razy, że nawet największy idiota da radę…
-Georg, mówisz o moim bracie…
-A no tak, zapomniałem, sorry. – Mam coraz większe wątpliwości. Ten koncert jest organizowany w takim biegu, że naprawdę się nie zdziwię, jak coś nie wyjdzie. Jedyna rzecz, która jest pewna, to to, że mój urok osobisty jak zwykle zadziała na wszystkie czekające na nas z niecierpliwością dziewczyny. W tej chwili podszedł do nas David, który też zaczynał się niecierpliwić
-Jeżeli on w tej chwili nie przyjdzie… - ale nawet nie musiał kończyć zdania, bo już po chwili usłyszeliśmy podniecony pisk dziewczyn, pracujących w obsłudze i naszym oczom ukazał się mój brat. Hm… nigdy nie podzielałem jego gustu, ale obstawiam, że ten cały pisk jest spowodowany jego wyglądem. W miarę ogarnął swoje włosy, które już dość dawno powróciły do czarnego koloru, ma swoje czarne, rozwiązane glany, jeansy, pasek z inicjałami BK i jakąś tam koszulę. Jego starania, żeby dobrze wyglądać i tak są nic nie warte, kiedy w pobliżu jestem ja. – Kaulitz, mamusia cię nie nauczyła na jakiej podstawie działa zegarek?!
-A co, spóźniłem się? – jaki ten debil jest głupi! Chyba rozdzielając inteligencję, matka natura miała gorszy dzień i dlatego ja jestem taki mądry, oczytany i inteligentny właśnie, a mój brat… Wystarczy na niego spojrzeć…
-Chłopaki trzymajcie mnie, bo mu coś zrobię…
-David, idź lepiej zobacz czy wszystko technicznie gra, my sobie tutaj poradzimy – i Gustav dość stanowczym ruchem wypchnął naszego managera do pomieszczenia technicznego. – Od początku, Bill, co dzisiaj gramy?
-Czy wy naprawdę myślicie, że ja jestem taki głupi… - w tym momencie podbiegł do nas Hans z obsługi i zaczął montować mu odsłuch
-Chcesz szczerze czy miło? – chyba wolałby się nie dowiedzieć
-Kurna, pokłócicie się później, za pięć minut wychodzimy na scenę! – nawet Georg tracił cierpliwość – Bill, co gramy?
-Y… No… ,,Stich ins Glück”…
-Nie wierzę… Błysnąłeś braciszku. Dalej…
-No… ja to wiem.. to jest… ,,That Day”…
-I..? – chłopaki chyba też mieli wrażenie, że dobra passa mojego brata w ZGADYWANIU piosenek za chwilę się skończy
-,,Totgeliebt”?
-No jak, kretynie?! I ty mówisz, że jesteś przygotowany?! – ej, ja się nie mogę teraz naniego denerwować, bo jeszcze źle wypadnę przed kamerami – Wbij sobie do głowy trzy piosenki: ,,Stich ins Glück” , ,,That Day” i ,,Nach dir kommt nichts”! Ogarniasz?!
-Oczywiście – powiedział z bananem na ryju, a ja walnąłem głową w ścianę. Tak właśnie umiera legenda. Chyba po tym koncercie będę musiał rozpocząć karierę solową. Albo lepiej! Poproszę Majkę, żeby została wokalistka (na pewno pięknie śpiewa) i zaczniemy grać w duecie! Podszedł do mnie Georg i powiedział tak, żebym tylko ja mógł to usłyszeć
-Stary, to będzie katastrofa
-Stary, nie dobijaj mnie – w tym momencie usłyszeliśmy wołanie, że musimy iść pod scenę i za chwilę wychodzimy. Poszliśmy więc we wskazane miejsce, a ja zobaczyłem, że tylko Bill wyglądał teraz na zadowolonego. Staliśmy tak jeszcze chwilę, a ja naprawdę zacząłem się stresować jeszcze samym występem, bo w końcu od ostatniego koncertu minęło już sporo czasu. W pewnej chwili usłyszeliśmy głos ze sceny, usiłujący przekrzyczeć rozwrzeszczany tłum dziewczyn:
-A teraz, przed państwem, długo oczekiwani, jak zawsze wspaniali… Tokio Hotel!!! – Ale pisk… Brakowało mi tego, serio. I znów usłyszałem. – Bill Kaulitz! – gnom wyczłapał się na scenę, a euforia widowni sięgnęła zenitu. Jak można się podniecać jego widokiem? Co za idioci… - Tom Kaulitz! – no nareszcie! Wybiegłem na scenę i zaszczyciłem fanki moim zniewalającym uśmiechem. Tak, teraz były w siódmym niebie. – Georg Listing! – teraz dołączył do nas Georg – I Gustav Schäfer! – w komplecie staliśmy na scenie, a widownia szalała. Wszyscy zajęliśmy swoje miejsca (jak zwykle siedziałem po prawej stronie mojego brata) i Bill, jak zwykle na początku zaczął przemawiać, jak zwykle kalecząc angielski (to ja powinienem mówić)
-Witamy wszystkich! Dziękujemy wam, za to, że jesteście tu z nami, że czekaliście na nas tyle czasu. Ale teraz jesteśmy z wami i obiecujemy, że będziecie mieć dzisiaj wspaniały wieczór. We love you Aliens! – zawsze ta sama gadka… Naprawdę mógłby się kiedyś wysilić i wymyślić coś bardziej oryginalnego! Ale dobra, zaczynamy grać. Kiedy tylko zacząłem grać pierwsze akordy, poczułem, że wreszcie jestem w swoim żywiole i tego mi właśnie brakowało. Nie tylko gitary, bo z nią oczywiście staram się nie rozstawać, tylko ogólnie sceny, publiczności i tego całego masowego uwielbienia mojej osoby. I mimo wszystko gra z chłopakami to nie to samo co granie tak sobie w domu, gdzie za publiczność robi mój głupi brat.
,,Everybody says, that time heals the pain,
I’ll be waiting forever…
That day never cames…”
O! Właśnie zobaczyłem w tle transparent ,,Wir lieben dich, Tom!”. No i to mi się podoba! Ale zdecydowanie wydaje mi się, że ta płyta podbije rynek. Jest coraz więcej moich partii, brałem większy udział w tworzeniu tekstu, sukces murowany! Myślę też, że dobrze, że powiększyliśmy rolę Gustava, bo normalnie w akustycznych koncertach nie brał udziału, a teraz nie dość, że akustyka idealnie się poprawiła, to jeszcze widownia wydaje się być zadowolona bardziej niż zwykle. Już nie będę tu przytaczał, czyj to był pomysł, bo wydaje mi się, że jest to dość oczywiste.
,,Alle gucken zu es ist ihr scheissegal,
Sie braucht, noch mal…!“
Muszę przyznać, chcąc nie chcąc, że wokalistę mamy niezłego, chociaż i tak nie rozumiem tych krzyków z tyłu ,,Bill für immer” i raczej nie zrozumiem. Jak dziewczynom może się podobać taka ciapowatość i ogóle nieogarnięcie?! Lecą za nim… Kolejny raz stwierdzam, że fakt, iż jesteśmy bliźniakami jest po prostu nie możliwy. Spojrzałem w lewo i zobaczyłem grającego Georga. Nigdy nie rozumiałem jego zamiłowania dla basu, bo tego przecież nawet nie słychać!
,,Nach dir, kommt nichts,
Unsere beste tage…”
I już ostatnia piosenka. Jak ten czas zapieprza, ja nie mogę… Muszę wykorzystywać ostatnie minuty występu, żeby jak najwięcej dziewczyn wyszło stąd z poczuciem, że dla Toma Kaulitza fanki są najważniejsze! I po ostatnich dźwiękach ostatniej piosenki, Bill znów przemówił, a ja uświetniałem jego przemówienie swoją niesamowitą grą w tle
-Każdy moment musi dobiec końca. Dlatego też nadchodzi chwila pożegnania. Dziękujemy za to, ze jesteście, za to, że wspieracie nas w każdym momencie i zawsze możemy na was liczyć. Aliens, you are the best! – zeszliśmy ze sceny i koniec występu. To teraz afterparty, dzień usługiwania Mary i wracamy do Austrii!

**Piosenki wykorzystane w opisie koncertu są oczywiście stare i pochodzą  opprzednich albumów zespołu :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz