Uploaded with ImageShack.us

wtorek, 21 sierpnia 2012

27. Musi się udać...

Cholera, to jest zbyt skomplikowane, żeby mogło się udać… Ale z drugiej strony, przecież komuś tak wszechstronnemu jak ja, po prostu nie może coś nie wyjść! Idziemy z Mają do środka restauracji, tylko, że musimy przedostać się do jednego z ostatnich stolików, gdyż bardziej z przodu siedzi moja matka, która dostanie zawału, widząc swojego syna w towarzystwie nieznanej, ślicznej dziewczyny. Matko, dlaczego dałem się w to wkręcić?! Dochodzę do wniosku, że obecność Zuzy nie najlepiej wpływa na mojego brata – po raz chyba pierwszy w życiu odmówił zrobienia czegoś dla swojej mamusi! Bo to on powinien się teraz z nią męczyć, a ja być na cudownej randce!
-Musimy przejść z tamtej strony… Żeby nas nie zauważyła! – powiedziałem nerwowym szeptem i schowałem się za Mają. Coś jest nie halo, ja, ten niesamowity Tom Kaulitz, normalnie się boję! I to własnej matki! Przecież to jest paranoja…
-Spokojnie, wszystko mamy ustalone, tak? – na szczęście Majka wiedziała co robić. Nie, żebym ja nie wiedział. Po prostu zawsze lepiej, gdy w pobliżu jest ktoś, kto będzie wszystko kontrolował
-Ależ oczywiście – na szczęście wróciła mi moja wrodzona pewność siebie – będę zostawiał cię tylko wtedy, gdy będzie to niezbędnie, absolutnie konieczne… - i zniewalający uśmiech. Naprawdę, ja się wcale nie dziwię, co dziewczyny we mnie widzą, to masowe uwielbianie mojej osoby jest całkowicie uzasadnione
- Chodź już – rzuciła, ale widać było, że wyraźnie się zarumieniła. Chyba nie jestem jej obojętny. No, oczywiście, że nie jestem! Ale muszę przyznać, że wygląda dzisiaj obłędnie! Podziwiam, jak można chodzić po śniegu w takich szpilkach? Ten debil (w sensie mój brat) pewnie coś o tym wie… Szybko przemknęliśmy do najbardziej oddalonego stolika. Daleko zobaczyłem moją matkę, nerwowo spoglądającą na zegarek. No tak, pewnie niepokoi się o swoje dzieci… Ona nigdy nie przyjmie do wiadomości, że my jesteśmy już dorośli… Muszę się chyba z tym pogodzić. Kiedy doszliśmy do stolika, oczywiście odsunąłem Mai krzesło, chyba nawet nauczyłem się tego od mojego… brata, ale po chwili musiałem ją przeprosić
-Na moment musisz zostać tu sama. Poradzisz sobie beze mnie? – tym razem mrugnięcie. Nie mogę się przecież bez przerwy uśmiechać i olśniewać swoją osobowością przecież. Stopniowo.
-Może jakoś – ona też ma piękny uśmiech, to trzeba przyznać
-tak więc zaraz wracam – podniosłem się, ale na odchodnym szepnąłem jej do ucha – pięknie wyglądasz. – nie zobaczyłem jednak jej reakcji, gdyż musiałem pędzić do matki. Ta cała sytuacja jest po prostu chora… Kiedy podszedłem do niej…
-Kaulitz, gdzie ty się włóczysz?! Jak możesz mnie tu tak zostawiać?! – kochana mamusia…
-Mamo, spokojnie, musiałem tylko wyjść na moment…
-Czy to był według ciebie moment?! I w ogóle… czy ja czuję papierosy?! Tom, czy ty paliłeś?!
-Mamo, dobrze wiesz, że czasem… - no jak do ściany! Cokolwiek jej kiedykolwiek powiem, bez efektu! Normalnie gorzej, niż przy rozmowie z Billem…
-Nie pyskuj mi tu! Przecież ty sobie, dziecko, zdrowie zniszczysz! Nie wiesz, jakie to jest niebezpieczne…?
-Mamo… - czy ona myśli, że ja mam nieograniczoną ilość wolnego czasu?! Że mi to sprawia przyjemność, taka milutka pogawędka?!
-No dobrze, już… Przecież nie po to tu przyjechałam, żebyś mnie denerwował, prawda? – tylko spokojnie… - To co, wiesz już, kochanie, co zamówisz? – teraz z kolei była przesadnie miła. Ja zwariuję kiedyś.
-Tortillę z… - nawet nie mogłem dokończyć
-Chyba żartujesz! Przecież to jest zupełnie niezdrowe! Kelner! – zawołała stojącego obok gościa, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć – Poproszę shoarmę z frytkami, dla mnie i grillowanego łososia z ziemniakami i gotowaną marchewką, dla syna – Co?! No, chyba, kurde, nie! Jeszcze matka będzie mi mówić, co mam jeść?! Po moim trupie.
-Ja nie chcę…
-Tom, już ci to zamówiłam, więc nie masz wyjścia. Poza tym, to jest bardzo smaczne i zdrowe, a ja muszę dbać o mojego kochanego synka – blee… Dobra, koniec tego dobrego, będzie.
-Mamo, przepraszam, muszę na chwilkę odejść… Przepraszam cię, zaraz wracam – i nie czekając na jej reakcję, pognałem do stolika w drugiej części restauracji. Maja oczywiście siedziała i czekała na mnie. No, jakby inaczej. Piła coś, chyba na razie wodę, i czekała na mnie. Od razu podszedłem do niej, bo przecież nie mogę pozwolić, żeby zaczęła wyrabiać sobie o mnie złe zdanie!
-Hey baby -  przecież jakoś muszę jej zrekompensować ( ale trudne słowo!) ten czas oczekiwania. – Co tam?
-No za wiele się nie zmieniło. Jak mamusia? – odnoszę wrażenie, że bawiła ją ta cała sytuacja. To znaczy zachowanie mojej matki. No przecież, że nie moje.
-Że tak powiem, nie jest tak źle, żebym sobie nie poradził – uśmiech nr. 5 – To jak, zdecydowałaś się na coś? – mam takie dziwne wrażenie, bo wiadomo, spotykałem się już z wieloma dziewczynami (chyba tylko Bill byłby w stanie je zliczyć), a po raz pierwszy czuję coś takiego, że nie zależy mi na znajomości na jedną noc… Chyba się czymś zatrułem. Albo… zakochałem…?
-No miałam sporo czasu na wybór. Chyba wezmę…
-Tortillę? – wpadłem jej w słowo. Okazało się, że intuicyjnie (kolejne trudne słowo w stylu Billa!) mieliśmy ochotę na to samo. No telepatia! Od razu zawołałem kelnera, zamówiłem to co chcieliśmy i kiedy już mieliśmy zacząć kolejną interesującą rozmowę, Majka sprowadziła mnie na ziemię
-Tom?
-Hm..?
-Mama. – to jedno słowo wystarczyło, żebym powrócił na jawę. Czy ja już naprawdę nie mogę pobyć sam na sam z piękną, cudowną dziewczyną? Przecież, jak moja matka by się o tym dowiedziała, to mogiła. Armagedon. Śmierć na miejscu i natychmiastowa katastrofa. Już nie mówiąc o jej obecności do końca wyjazdu. Tak więc to nie może się wydać! Dlatego też znów przeprosiłem swoją śliczną towarzyszkę i pognałem wysłuchiwać kolejnych narzekań.
-Tom, jak ja cię wychowałam?! Zero szacunku dla własnej matki! Tylko imprezy ci w głowie, tak?! Otóż nie, synu, koniec z tym! Już ja się wezmę za twoje wychowanie…!
-Mamo, spokojnie, przecież już jestem…
-Ale przed chwilą cię nie było! A poza tym, ja żądam wyjaśnień, gdzie jest moje drugie dziecko?! Gdzie mój mały Bill…?! – znowu się zaczyna! Kobieto, twoje dziecko ma 26 lat i właśnie bajeruje poznaną na stoku dziewczynę! Jakby ona się tylko dowiedziała…
-Mówiłem ci, jeszcze nie zna na pamięć całego przewodnika przecież. Pewnie gdzieś siedzi i go czyta…
-Mój mądry synek! No dobrze, ale mógłbyś czasem brać z niego przykład! – bla, bla, bla… - Ale porozmawiajmy, kochanie. Powiedz mi, jak tam żyjesz? Masz może jakieś problemy? Wiesz przecież, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda? – czy ona nie zrozumie, że ja NIE POTRZEBUJĘ jej pomocy? Co za człowiek…
-Mamo, wszystko jest OK, ale jak tylko będę czegoś potrzebował… - i do tego momentu wszystko było pięknie. Ale przyszedł kelner. I się spieprzyło. Facet przyniósł nasze dania (przede mną postawił obrzydliwą, śmierdzącą i rozpaćkaną marchewkę) i jakby nie mógł od razu sobie pójść, spojrzał na mnie i powiedział, wielce zdziwiony
-O! A pan to na pewno zje dwa dania? Przecież porcje u nas to takie duże są… - moja matka chyba się czymś zakrztusiła z wrażenia
-Przepraszam…? Bo chyba nie rozumiem, co ma pan na myśli? – starała się zachować spokój, a ja miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Co za frajer! No gorzej niż mój brat!
-No pan przecież przed chwilą siedział przy stoliku, tam w drugim końcu lokalu, z taką ładną panią i zamówił tortillę… - gość chyba chciał być uprzejmy, ale miałem nieodparta ochotę wbić mu pięść prosto w nos. Chyba jednak wyczuł, że coś jest nie tak, bo natychmiast się oddalił. Jednak nerwy mojej matki wyraźnie zostały nadwyrężone, bo zaczęła drzeć się na całą restaurację
-Jak to przy innym stoliku?! Jak to z dziewczyną?! Jak to tortillę?! Mam rozumieć, że zrobiłeś sobie podwójne spotkanie, ze starą, upierdliwą matką i z jakąś dziewczyną?! Kto to w ogóle jest???!!! – wyglądała, jakby dostała napadu szału. Nie miałem pojęcia co zrobić. Jednak w tym momencie, za oknem zobaczyłem Billa, we własnej osobie, który szedł gdzieś, oczywiście z Zuzą. Wyglądali na zachwyconych swoim towarzystwem. Będzie tego. W trybie natychmiastowym, wybiegłem z restauracji, złapałem tego niczego nieświadomego gnoma na kaptur i kompletnie zdezorientowanego zaciągnąłem go do stolika matki, która siedziała oniemiała i nie wiedziała, co się dzieje. Ja natomiast podbiegłem do naszego stolika, chwyciłem Maję za rękę i oboje zaczęliśmy kierować się do wyjścia. Mijając moją ,,rodzinę” nawet się na nich nie spojrzałem. Miałem tego dosyć. Koniec. Ja wysiadam. Wyszliśmy z restauracji, a ja chciałem tylko, żebyśmy jak najszybciej się stamtąd oddalili. Wiem, że czeka mnie nieziemska awantura, ale pozostaje mi mieć nadzieję, że Bill jakoś załagodzi sytuację. Tylko tak strasznie głupio było mi przed Mają… Muszę teraz to naprawić, albo nie nazywam się Tom Kaulitz!

1 komentarz:

  1. No boskie. Mamusia Kaulitz jest nie do przebicia :)Plan Toma nie miał szans, ten kelner taki niedomyślny :) Trzeba było jakimś napiwkiem przekupić albo coś...

    OdpowiedzUsuń