-Kaulitz,
ćwoku, co ty wyprawiasz?! Już nawet do pokoju normalnie przejść nie możesz?! Ty
normalnie chyba byś był chory, jak być chociaż raz… - w tym momencie zdałem
sobie sprawę, że coś jest nie tak. Dziewczyny patrzyły na mnie osłupiałe (nie
mówiąc już o moim bracie debilu), a po chwili zobaczyłem tylko oślepiające
błyski z dziesiątek fleszy skierowanych w mają stronę. Ci cholerni paparazzi aż
tutaj?! No ja nie wierzę! To znaczy rozumiem, że chcą mieć moje zdjęcia i w
ogóle, bo nieczęsto trafia się ktoś tak atrakcyjny i przystojny jak ja, ale, że
akurat teraz?! Już widzę jak jutro na tytułowych stronach gazet jest zdjęcie,
na którym jestem ja, ten rozłożony na podłodze pajac ze sztuczną brodą i dwiema
ślicznymi dziewczynami, które są kompletnie nieznane i w co drugim zdaniu w
artykułach będzie pytanie, kim one tak właściwie są! Nie, żeby zainteresowanie
moją osobą mi jakoś szczególnie mi przeszkadzało, bo jest ono w stu procentach
zrozumiałe, tylko nie w takich okolicznościach! Mam nadzieję, że wszystko
dobitnie Davidowi wyjaśniłem, podczas naszej długiej rozmowy telefonicznej, i
on to wszystko jakoś poodkręca. Bo ja osobiście nie mam zamiaru później się za
tego kretyna tłumaczyć, co to, to nie! Tylko, co teraz? Przecież nie możemy tu
zostać! Jedyne co przychodziło mi w tej chwili do głowy, to…
-W
nogi! – wrzasnąłem i w tej chwili wszyscy (włączając w to Billa, który jakimś
cudem podniósł się z podłogi) rzuciliśmy się w stronę drzwi. Oczywiście ten huk
za nami mógł oznaczać tylko to, że mamy towarzystwo. Wiem, że David będzie
wściekły za to, co właśnie robimy i że zaraz będzie pogadanka w stylu mojej
matki… O właśnie, moja matka! Co oni z nią zrobili?! Nie no, niby chciałem,
żeby gdzieś zniknęła, ale zasadniczo to wolałbym, żeby jej się nic nie stało.
Nie, żeby ktoś tak niesamowity potrzebował pomocy mamy. Po prostu nie zniósłbym
lamentu mojego młodszego brata. Ale wracając do naszego managera. Zaraz
zacznie, jak zwykle w podobnych sytuacjach, narzekać, że z kim to on musi
pracować i w ogóle jak możemy być tak nieodpowiedzialni… Bla, bla, bla… jakby
to była moja wina! Kiedy wybiegliśmy już z hotelu, nagle usłyszałem głos
maksymalnie zdyszanego Billa, który wyglądał wyjątkowo idiotycznie w starych,
gumowych kaloszach-Tom… czy my… w ogóle… mamy… jakiś… plan…! – a ten jak zwykle! Zawsze wszystko ja muszę robić! Naprawdę, wcale się nie dziwię, że jako dziecko zawsze marzyłem o kłódce dla mojego brata, który najpierw mówi, a potem… Nie. On wcale nie myśli.
-To jest nasz plan, kretynie! – wrzasnąłem i chwyciłem Maję za rękę, tak żeby wiedziała, że cały czas z nią jestem. Pewnie czuła się zakłopotana całą tą sytuacją. Po pierwsze tym, że przebywa tak blisko ze mną. To chyba jasne. A po drugie tą całą ucieczką i w ogóle. Tak sobie przez chwilę pomyślałem, że Zuza pewnie też nie czuje się zbytnio komfortowo, a ten palant na pewno jej w tym momencie nie wspiera, ale przecież się nie rozdwoję! Jest to zdecydowanie niewykonalne, nawet dla kogoś tak wszechstronnie uzdolnionego jak ja. Chyba jednak coś jej się nie podobało, bo po chwili usłyszałem jej głos
-Tom, to nie ma sensu!
-A masz lepszy pomysł?! – wydarłem się w biegu, obracając się lekko za siebie. Cholera, jaki tłum! I wszyscy biegną za nami jak… już nie powiem co.
-W tą bramę, już! – krzyknęła i pociągnęła mojego przygłupiego brata za sobą, skręcając w jakieś dość podejrzanie wyglądające podwórko. Oczywiście razem z Mają udaliśmy się zaraz za nimi, bo ja osobiście, nie miałem w tej chwili żadnego planu, co jak na mnie jest rzeczą dość niespotykaną. Zastanawiałem się, gdzie ta dziewczyna nas ciągnie, ale doszedłem do wniosku, że po prostu miała dosyć biegu przed siebie i teraz usiłuje doprowadzić nas w jakieś odludnione miejsce, gdzie możemy się schować. Kiedy wybiegliśmy na podwórko, naszym oczom ukazało się kolejne kilka bram, każda prowadząca w inną stronę. Stanęliśmy jak wryci, wydawałoby się, że bez żadnej perspektywy na ucieczkę, gdy tym razem Majka przejęła inicjatywę.
-Tędy! – i pociągnęła nas w bramę, znajdującą się najbardziej po prawej stronie. Kiedy już tam skręciliśmy, wbiegliśmy w pierwszą lepszą klatkę schodową i czekaliśmy. Paparazzi chyba byli mega zdezorientowani, bo słyszeliśmy tylko niezłe wiązanki przekleństw i kroki oddalającego się, zawiedzionego tłumu.
-Udało się! – wrzasnął na cały regulator Bill.
-Możesz się zamknąć, palancie? – warknąłem do mojego, pożal się Boże, brata – przypominam ci, że ten cały cyrk z ucieczką był tylko przez to, że nie potrafisz przejść kilku metrów po płaskiej powierzchni. Jak byś cały czas nie gapił się tylko w to swoje lustro bez przerwy…
-Czy ty mnie znowu obrażasz? – zapytał kompletnie zdezorientowany. Czy on naprawdę niczego nie rozumie?! Moje przypuszczenia z każdym dniem się potwierdzają – jestem adoptowany.
-No co ty – odparowałem ironicznie. Maja i Zuza usiadły na schodach prowadzących na piętro wyjątkowo obskurnego bloku i chyba nie bardzo wiedziały, co mają zrobić. Pewnie czuły się trochę niekomfortowo, ale jeżeli dalej chciały przebywać w towarzystwie mojej zacnej osoby, musiały się do takich sytuacji przyzwyczaić. Wszystko ucichło. Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę na tych schodach, które swoją drogą były niezwykle syfiaste i zapuszczone, kiedy przed klatką ukazało się malutkie stworzenie. Pies. Był zaprawdę śliczny, ale wydawało się, że jest głodny. Żal mi go było, bo ja z natury jestem bardzo wrażliwy na krzywdę innych (wyłączając mojego brata, bo do tego, że jemu coś się na okrągło dzieje, to zdążyłem się przyzwyczaić), ale oczywiście logiczne mi się wydawało, że nikt na to nie zareaguje, bo w końcu jeszcze nie mieliśmy pewności, czy jakiś upierdliwy dziennikarz nie czai się za rogiem, żeby uwiecznić na zdjęciu moją osobę. I tu się pomyliłem. Jak tylko Bill zobaczył psa, coś mu strzeliło do tego pustego łba, wybiegł z klatki i zaczął użalać się na stworzeniem.
-Kaulitz, wracaj idioto! – wrzasnąłem, odruchowo wybiegłem za nim, a po chwili znów dziesiątki fleszy skierowanych oczywiście w moją stronę (Bill tylko przypadkowo łapał się na zdjęcia, zależało im oczywiście na mnie). Dziewczyny wyszły za nami, więc we trójkę staliśmy zdezorientowani, Bill patrzył się jak skończony idiota na fotoreporterów. I znowu, genialne, jak poprzednio, rozwiązanie, które przyszło mi do głowy
-Wiejemy! – i powtórka z rozrywki. Chwyciłem rękę Majki i wybiegliśmy którąś tam bramą na ulicę. Tym razem paparazzi nie dali się zwieść, tylko biegli za nami. Już widzę jutrzejsze nagłówki w gazetach: ,,Bliźniacy Kaulitz odnalezieni w towarzystwie dwóch tajemniczych dziewczyn”. To jest jakaś chora paranoja! Jak chcą, to niech się ze mną umówią na sesję, bardzo proszę, nawet kilka płyt mogę podpisać, a niech stracę. W tym momencie jednak znowu udowodniłem swój nadprzyrodzony geniusz, bo zobaczyłem przed nami tramwaj. Pociągnąłem więc moich towarzyszy za sobą i po chwili zdumieni paparazzi patrzyli tylko na oddalający się pojazd. Jestem genialny, to jasne, ale muszę naprawdę opracować dalszy plan działania, bo inaczej będzie źle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz