-No i gdzie on do jasnej cholery może być? – Majka
latała w te i we wte po wąskiej, ciemnej ulicy, na której nie było w tej chwili
nikogo poza nami.
-Możesz
się na chwilę zamknąć? Ja myślę.-A to przepraszam. – normalnie bym jej odpowiedziała coś co jak zwykle byłoby improwizacją kłótni, ale nie w takiej chwili. Pod hotelem nieprzeliczone tłumy paparazzi, Tom Kaulitz w wielkiej tajemnicy przed wszystkimi siedzi w naszym pokoju, a my poszukujemy Billa, który zapadł się pod ziemię, razem ze swoją matką. Przecież on o niczym nie wie! Jak w jakikolwiek sposób ktokolwiek się dowie, że on to on, to będzie jedna wielka masakra! A znając jego nadzwyczajne wychowanie i nienaganne maniery, w życiu nie wpadnie na to, żeby na przykład zaprzeczyć tym wszystkim rewelacjom. Mam nadzieję, że Tom teraz podzwoni gdzie trzeba i odkręci to wszystko, bo chyba chcąc nie chcąc wkopałyśmy się w niezłą aferę… Ojtam ojtam, nie ważne gdzie, ważne z kim, tak? Jeżeli z bliźniakami, a zwłaszcza z naciskiem na jednego, mam przesiedzieć nawet całe dwa tygodnie w pokoju, proszę bardzo! Tylko, że problem tkwi w tym, że nie mamy zielonego pojęcia, gdzie bliźniak nr. 2 obecnie się znajduje. Telefonu oczywiście nie raczy odbierać, no bo w końcu, jakby inaczej?
-Czekaj, Maja, to jest przecież bez sensu – zmusiłam ją do zatrzymania się. Przecież nie możemy latać tak bez celu po całej Austrii w nadziei, że może przypadkiem natkniemy się na wokalistę
-No co ty nie powiesz – odparowała ironicznie
-Przepraszam bardzo, ja rozumiem, że wolałabyś sobie teraz siedzieć w pokoju z pewnym osobnikiem, który właśnie tam siedzi, ale mamy obecnie ważniejsze problemy na głowie, tak? Więc rusz się łaskawie i mi pomóż….
-Ja mam ci pomóc?! Czy ty przypadkowo, Misiu, właśnie sugerujesz, że ty tu działasz logicznie i tylko ty masz jakiś czynny udział w tej sprawie, a ja stoję z boku i się przyglądam? – jak zwykle zaczęła przedstawiać swoje racje. Na swój sposób oczywiście. Coś miałam takie dziwne przeczucie, że po powrocie do Polski moja przyjaciółka chyba zmieni swoje upodobania muzyczne… Może nawet z ukierunkowaniem na jeden, konkretny instrument…
-Ja nie sugeruję. Ja to wiem. Idziemy. – i zaczęłam iść do przodu, w sumie bez większego sensu. Potrzebowałyśmy jakiegoś dobrego planu i to w trybie natychmiastowym! Zamiast tego miałyśmy kompletną pustkę w głowie (w sumie u Mai to żadna nowość).
-Przepraszam czy ja jestem psem? ,,Idziemy” to sobie możesz do psa mówić, ale nie do mnie! A jak ja nie pójdę?! – chyba usiłowała zademonstrować, że się wścieka
-Maja, przerabiałyśmy to już. I tak pójdziesz – uśmiechnęłam się do niej, koniec tego. – Ale teraz serio rusz mózgiem, bo stoimy w martwym… punkcie – dokończyłam zduszonym głosem. Moim oczom ukazało się coś, co wyglądało znajomo. Bardzo bardzo znajomo. A stałyśmy, przed, jeszcze otwartym, kioskiem.
-Ej, Zuza… Wszystko OK? – Maja chyba poczuła się lekko zdezorientowana, gdyż ja cały czas stałam bez ruchu i patrzyłam się przed siebie z szeroko otwartymi oczami – Co ty tam takiego ciekawego widzisz?
-Przecież to jest ten cholerny przewodnik, z którym on się nawet na krok nie rozstaje! – wskazałam na oszkloną wystawę kiosku
-Oż cholera, rzeczywiście! Myślisz…? – zaczęła pojmować o co mi chodzi
-No jak nie, jak tak? Gdzieś zniknął. Zabrał matkę. Nie wiadomo gdzie. A skąd znałby jakieś inne miejsce w Austrii, jeśli nie z tego przewodnika?
-Czyli…?
-Dawaj 5 euro. – zrzuciłyśmy się i natychmiast kupiłyśmy, niezwykle cenny dla nas w tej chwili przewodnik. Kiedy dostałyśmy go w swoje ręce natychmiast rzuciłyśmy się na rozdział poświęcony całodobowym atrakcjom turystycznym. W sumie niewiele tego było, bo z tego co zdążyłyśmy się zorientować, Austria niewiele miała do zaoferowania w temacie nocnego zwiedzania. Jedyne, co wydawało nam się sensowne, to wielkie, nowoczesne muzeum sztuki, czynne całą dobę.
-I myślisz, że to tutaj zabrał mamusię na wycieczkę krajoznawczą? – widać było, że Maja nie była do końca przekonana.
-A masz lepszy pomysł? Może sugerujesz, że właśnie siedzą sobie oboje w Subway’u i wpierniczają którąś już z kolei gigantyczną kanapkę? – spojrzałam na nią ironicznie. Ale dość tych żartów. Gdzie jest mój Bill?! – dobra, mamy jakiś punkt zaczepienia, nareszcie, więc ruszamy! Koniec przerwy! – i ruszyłyśmy obie w stronę muzeum. Oczywiście kolejnym, takim malutkim problemem, było to, jak się tam dostaniemy. I okazało się, że poruszanie się austriacką komunikacją miejską zdecydowanie nas przerosło. Po pierwsze trzeba było zlokalizować przystanek. Bardzo trudne. Na szczęście udało nam się zagadać jakąś babcię, która wykazała się zdecydowanie dużą tolerancją, jeśli chodzi o naszą znajomość języka niemieckiego i dowiedziałyśmy się, jak dotrzeć na miejsce. Tylko, że czekało na nas wyzwanie numer 2. Bilety autobusowe. W ogóle jaki tu jest system? Jakieś ulgowe, normalne, czasowe? Jak my miałyśmy się tu poruszać? I w ogóle co to ma być: turyści przyjeżdżają i zero możliwości jakiejkolwiek komunikacji! Ale nie z takich sytuacji już wychodziłyśmy, więc po jakichś 10 minutach siedziałyśmy w autobusie jakiejś bardzo dziwnej linii. Nagle coś mi się przypomniało
-Maja?
-E..?
-Proszę cię, powiedz, że ten mój wielki posklejany na wszystkie sposoby plakat nie leży tam na samym środku pokoju…
-Co…? Oż ty, rzeczywiście! Musiałaś go tam zostawiać?! Już było tak dobrze, wszystko się naprawiło, oczywiście dzięki mnie, a Tom w tym momencie pewnie patrzy na ich gigantyczne, wyświechtane zdjęcie! Czy ty czasami naprawdę nie możesz…?!
-Teraz to ty się módl, żeby się nie dorwał do mojej mp4! – to by była katastrofa! Przecież ja mam tam absolutnie WSZYSTKIE piosenki Tokio Hotel! Znowu wyjdziemy na piszczące, namolne fanki! Po 25 minutach stałyśmy już jednak przed gigantycznym, nowoczesnym budynkiem.
-Tak, on zdecydowanie może tu być – wątpliwości Mai chyba zostały ostatecznie rozwiane. Więc weszłyśmy do środka okazałej budowli i zaczęłyśmy rozglądać się. W sumie nie wiedziałam po co. Wokalisty nigdzie nie było widać, więc chyba musiałyśmy wejść do środka. Kiedy jednak zobaczyłam cennik, myślałam, że śnię. Ceny były z kosmosu! Przecież my jesteśmy zwykłymi studentkami medycyny! On sobie może wchodzić i obstawiam, że nawet nie zauważył, że ubyło mu trochę gotówki, jednak nasza sytuacja finansowa wygląda troszeczkę inaczej. Lecz kiedy dość głośno zastanawiałyśmy się, co mamy w takiej sytuacji zrobił, usłyszałyśmy znajomy głos:
-Zuza? Maja? A co wy tu robicie? – Bill! Właśnie wychodził z ostatniej Sali dla zwiedzających, prowadząc swoją matkę pod rękę. Tia… Dobra, ale poużalam się nad tym później, teraz trzeba pozbyć się jego matki i przetransportować go niezauważonego do hotelu, otoczonego przez tłum paparazzi. Prościzna.
-O Bill, jak dobrze, że jesteś! – improwizacja – Wiesz, tata dzwonił do nas i mówił, że natychmiast oboje musicie się stawić, żeby podpisać jakiś tam mega ważny kontrakt. Nawet nie wiem dokładnie o co chodzi – chyba zaśmiałam się dość nienaturalnie, ale myślę, że oboje to kupili – Więc natychmiast musisz z nami pójść. Tom już czeka. Przepraszam panią bardzo – teraz zwróciłam się do jego matki – ale naprawdę musimy porwać teraz pani syna. Ale proszę się nie martwić, mamy dla pani naprawdę ekskluzywny hotel, tu niedaleko, koło muzeum, będzie miała pani zapewnione jak najlepsze warunki.
-Ale… Czy to konieczne…? Przecież mamusia… - Bill zaczął się buntować. No przecież nie teraz! Jeszcze tego brakowało, żeby wszystko zepsuł!
-Oczywiście, że tak. – uśmiechnęłam się do niego, a potem szepnęłam – Zaufaj mi. – I tym oto sposobem po 15 minutach mama bliźniaków została zakwaterowana w hotelu, dość odległym od naszego. Jeden problem z głowy. Teraz trzeba było wyjaśnić wszystko Billowi. Kiedy zaczęłam mówić, był w totalnym szoku.
-Co?! Jak to paparazzi?! Ale skąd?!
-Bill, spokojnie, nic nie poradzisz. Tom siedzi teraz u nas w pokoju i gdzieś tam dzwoni, może uda mu się to poodkręcać. Teraz największym problemem jest to, żebyś dostał się niezauważony do hotelu.
-I ja chyba nawet wiem jak – odezwała się Majka i po 20 minutach znów znaleźliśmy się w znanym nam już sklepiku. Kiedy wyciągnęłyśmy ze sterty ciuchów jakieś stare kalesony, kalosze i do tego jeszcze sztuczną brodę, babcia za ladą stwierdziła, że coś jest nie tak.
-Ja bardzo przepraszam, ci panowie nie są ukrywającymi się przestępcami, którzy za wszelką cenę chcą pozostać nierozpoznani, mam nadzieję?
-Spokojnie, nic z tych rzeczy – uspokoiłam ciekawską babcię, a za 5 minut wyszłyśmy ze sklepu w towarzystwie sprzątaczki w męskim wydaniu. Od babci skombinowałyśmy jeszcze miotłę, więc nie było siły, żeby ktokolwiek go rozpoznał. Poszliśmy więc pod hotel, pod którym, ku naszemu zdziwieniu, nie było żadnego fotoreportera! Jednak nasza radość nie trwała długo, bo okazało się, że zaczęli czatować na korytarzu!
-Dobra, kochani, bez paniki, idziemy – powiedziałam do tej lekko nieogarniętej dwójki i zaczęliśmy udawać się do naszego pokoju. Już prawie doszliśmy, gdy centralnie pod pokojem Bill wyłożył się na prostej drodze. I w tym momencie drzwi od pokoju się otworzyły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz